Bogowie. Istnieli od zawsze. Choć Nie
wszyscy. I nie tylko w wyobrażeniach-często mylnych-rozumnych istot. Każdy
tworzył niezliczone światy i ich mieszkańców. Ci jednak prawie nigdy nie czcili
swoich Stwórców. Rzadko potrafili czuć bliskość sowich Matek czy Ojców.
Niekiedy w jednym świecie rządził więcej niż jeden Stwórca. Walczyli wtedy o
wyznawców. Czasem darami i cudami, a czasem krwawymi wojnami i innymi
nieszczęściami Każdy z nich potrzebował miłości i ubóstwienia. To dawało im
siłę...
Aren przemierzał błotniste drogi Sean, małej
miejscowości, do której właśnie zawitał. Był to wysoki młody mężczyzna(wszak
dwadzieścia dwie wiosny to niewiele) o długich blond lokach. Był Królewskim
Posłańcem. Czasem przekazywał informacje, czasem zbierał podatki, a czasem
przewoził cenne przedmioty i surowce potrzebne w różnych częściach świata.
Wiadomo, na zimę trzeba zrobić zapasy a bez soli to niemożliwe. Praca była
ciężka i niebezpieczna, ale dobrze płatna. Za jeden "kurs" Aren mógł
co tydzień kupować nowy dom czy raczej mały pałacyk. Ludzie rzadko podróżowali
nie tylko ze względu na rabusiów, ale i różne niebezpieczne stworzenia
czyhające wszędzie. To dlatego Posłańcom wiodło się tak dobrze, choć krótko.
-Dawaj! Bij! To lisi demon! -z rozmyślań
wyrwały go krzyki i skamlenie
Normalnie nie zwróciłby na to uwagi, ale był
wyznawcą Aname -Lisiej Bogini- która w tym rejonie była znienawidzona. Pomińmy
jednak fakt, że mężczyzna oddawał cześć bogini(co powszechnie budziło drwiny).
W Sean czczono Rene -Świętą Gęś. Jak wiadomo lisy zjadały gęsi hodowane przez
ludzi na terenach łowieckich tych rudych zwierząt.
Chwycił lagę leżącą na wozie i wszedł na
podwórko skąd dochodziły krzyki dzieciaków, które znęcały się nad
"wysłannikiem" Aname.
-Won mi stąd! W tej chwili! -hukną na zgraje
-Spierdalaj wieśniaku! Mój tata jest
sołtysem! Zetnie ci łeb! -odkrzyknął- najwyraźniej przywódca tej straszliwej
bandy i wrócił do kopania bezbronnego lisa
~Niech żyje bezstresowe wychowanie! -pomyślał
posłaniec
Chwycił synalka sołtysa za kołnierz i
rozgonił resztę hałastry paroma machnięciami pałki. Nie omieszkał przy tym
trafić kilku w tyłek czy plecy. Następnie bezceremonialnie przełożył smarkacza
przez kolano. Na scenie lania spuszczanego przez Arena nastał go ojciec
"ofiary".
-Ty psi synu! Skrócę cie o głowę!
Chłopak w dość okrutny sposób
"odstawił" synalka na ziemie, a ten wylądował w błocie.
-Trzym twarz wieśniaku -warknął blondyn
mierząc w sołtysa drzewcem
Sołtys okazał się być łysiejącym jegomościem
o bardzo dużych mięśniach... Zwłaszcza piwnych. Ubierał się próbując naśladować
styl z wielkich miast, ale ktoś mu chyba nie powiedział, że ta moda minęła
dekadę temu.
-Jakim prawem... -zaczął, ale przerwał na
widok odznaki Posłańca
-Pomijam względy religijne, ale znęcanie się nad zwierzętami
to inna sprawa… Poza tym myślałem, że zaprzestano dekapitacji w Królestwie
Arcium, nawet na takim zadupiu. Chyba porozmawiam sobie na ten temat ze
skrybami króla.
-N-nie możesz –wybąkał
-Ależ owszem-mogę! A teraz zabieraj gówniarza. Na wozie jest
sól-ładunek na zimę. Odprowadź wóz pod karczmę.
Wziął na ręce ledwo żywe i krwawiące stworzenie i ruszył do
konia. Zabrał wszystkie swoje rzeczy i odczepił go od wozu. Ruszył wolno by nie
nadwyrężać lisa, a raczej lisicy. Wchodząc z nią zajazdu wywołał ogólne oburzenie.
-Dajcie ciepłą wodę i czyste płótno! –rzucił do karczmarza,
a widząc jego niechęć dodał- Jestem posłańcem! Jak się nie ruszysz to Spale te
budę!
Może i nadużywał w tym momencie swoich
przywilejów, ale nie liczyło się nic innego poza ratowaniem przedstawicielki
Aname. Gdy na stół gdzie leżało zwierze
trafiła miska z wodą i materiał zabrał się za oczyszczanie ran. Następnie z
pomocą ziół z sakiewki u pasa założył opatrunki. Każdy posłaniec musiał umieć
takie rzeczy -od tego może zależeć jego życie. Gdy skończył poprosił o mleko
dla Rudej –tyle w kwestii imienia udało mu się wymyślić. Zamówił też obiad dla
siebie i piwo za które zapłacił –zdawało mu się- mniej niż zwykle. Zjadł nie
zwracając uwagi na szepty skierowane w jego stronę.
Podeszła do niego młoda
dziewczyna, może córka właściciela albo zwykła pracownica.
-Przepraszam, Panie. Czy to prawda, że spuściłeś lanie
synowi sołtysa?
-Miał szczęście, że i jemu nie spuściłem. –rzekł chłodno
Dziewczyna z uśmiechem na ustach wyjaśniła Arenowi co dzieje
się w Sean. Jak to sołtys i jego pierworodny dają innym do wiwatu. Gdy tylko
cała sytuacja się wyjaśniła przestano nawet zwracać uwagę na liska pochlipującego na stole mleko.
-Na długo zawitałeś, Posłańcu? –spytał karczmarz stawiając przed
blondynem piwo
-Jeszcze dziś wyjeżdżam. –odparł patrząc pytająco
-Powinienem zdążyć. Jedziesz pewnie do Elenii, co? Mógłbyś
zawieść moje rozliczenie do cechu?
-Taka moja praca. Przynieś kwit i pieniądze. Następny
posłaniec przywiezie potwierdzenie.
-Dzięki ci! Piwo masz na mój koszt.
~Opłaca się dobry uczynek –pomyślał- Ale co ja z tobą zrobię?
–popatrzył na Rudą
Przez to co uczyniła okoliczna zgraja młodocianych, miała spuchnięte
oczy tak, że pozostawała chwilowo ślepa. Ale opuchlizna zejdzie i będzie
dobrze.
~Zaopiekuje się twym wysłannikiem, pani –pomodlił się w
duchu- Jeśli pozwolisz to zostanie mym towarzyszem podróży.
Towarzystwo to jednak towarzystwo. Choćby i zwierzaka.
Popołudniem zebrał wszystkie rzeczy i wóz, a także rozliczenie dla cechu i
ruszył na południe. W Elenii będzie na niego czekać następne zlecenie. Tylko
zlecenie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz