piątek, 7 czerwca 2013

Stwórcy I

Bogowie. Istnieli od zawsze. Choć Nie wszyscy. I nie tylko w wyobrażeniach-często mylnych-rozumnych istot. Każdy tworzył niezliczone światy i ich mieszkańców. Ci jednak prawie nigdy nie czcili swoich Stwórców. Rzadko potrafili czuć bliskość sowich Matek czy Ojców. Niekiedy w jednym świecie rządził więcej niż jeden Stwórca. Walczyli wtedy o wyznawców. Czasem darami i cudami, a czasem krwawymi wojnami i innymi nieszczęściami Każdy z nich potrzebował miłości i ubóstwienia. To dawało im siłę...

Aren przemierzał błotniste drogi Sean, małej miejscowości, do której właśnie zawitał. Był to wysoki młody mężczyzna(wszak dwadzieścia dwie wiosny to niewiele) o długich blond lokach. Był Królewskim Posłańcem. Czasem przekazywał informacje, czasem zbierał podatki, a czasem przewoził cenne przedmioty i surowce potrzebne w różnych częściach świata. Wiadomo, na zimę trzeba zrobić zapasy a bez soli to niemożliwe. Praca była ciężka i niebezpieczna, ale dobrze płatna. Za jeden "kurs" Aren mógł co tydzień kupować nowy dom czy raczej mały pałacyk. Ludzie rzadko podróżowali nie tylko ze względu na rabusiów, ale i różne niebezpieczne stworzenia czyhające wszędzie. To dlatego Posłańcom wiodło się tak dobrze, choć krótko.
-Dawaj! Bij! To lisi demon! -z rozmyślań wyrwały go krzyki i skamlenie
Normalnie nie zwróciłby na to uwagi, ale był wyznawcą Aname -Lisiej Bogini- która w tym rejonie była znienawidzona. Pomińmy jednak fakt, że mężczyzna oddawał cześć bogini(co powszechnie budziło drwiny). W Sean czczono Rene -Świętą Gęś. Jak wiadomo lisy zjadały gęsi hodowane przez ludzi na terenach łowieckich tych rudych zwierząt.
Chwycił lagę leżącą na wozie i wszedł na podwórko skąd dochodziły krzyki dzieciaków, które znęcały się nad "wysłannikiem" Aname.
-Won mi stąd! W tej chwili! -hukną na zgraje
-Spierdalaj wieśniaku! Mój tata jest sołtysem! Zetnie ci łeb! -odkrzyknął- najwyraźniej przywódca tej straszliwej bandy i wrócił do kopania bezbronnego lisa
~Niech żyje bezstresowe wychowanie! -pomyślał posłaniec
Chwycił synalka sołtysa za kołnierz i rozgonił resztę hałastry paroma machnięciami pałki. Nie omieszkał przy tym trafić kilku w tyłek czy plecy. Następnie bezceremonialnie przełożył smarkacza przez kolano. Na scenie lania spuszczanego przez Arena nastał go ojciec "ofiary".
-Ty psi synu! Skrócę cie o głowę!
Chłopak w dość okrutny sposób "odstawił" synalka na ziemie, a ten wylądował w błocie. 
-Trzym twarz wieśniaku -warknął blondyn mierząc w sołtysa drzewcem
Sołtys okazał się być łysiejącym jegomościem o bardzo dużych mięśniach... Zwłaszcza piwnych. Ubierał się próbując naśladować styl z wielkich miast, ale ktoś mu chyba nie powiedział, że ta moda minęła dekadę temu.
-Jakim prawem... -zaczął, ale przerwał na widok odznaki Posłańca
-Pomijam względy religijne, ale znęcanie się nad zwierzętami to inna sprawa… Poza tym myślałem, że zaprzestano dekapitacji w Królestwie Arcium, nawet na takim zadupiu. Chyba porozmawiam sobie na ten temat ze skrybami króla.
-N-nie możesz –wybąkał
-Ależ owszem-mogę! A teraz zabieraj gówniarza. Na wozie jest sól-ładunek na zimę. Odprowadź wóz pod karczmę.
Wziął na ręce ledwo żywe i krwawiące stworzenie i ruszył do konia. Zabrał wszystkie swoje rzeczy i odczepił go od wozu. Ruszył wolno by nie nadwyrężać lisa, a raczej lisicy. Wchodząc z nią zajazdu wywołał ogólne oburzenie.
-Dajcie ciepłą wodę i czyste płótno! –rzucił do karczmarza, a widząc jego niechęć dodał- Jestem posłańcem! Jak się nie ruszysz to Spale te budę!
  Może i nadużywał w tym momencie swoich przywilejów, ale nie liczyło się nic innego poza ratowaniem przedstawicielki Aname.  Gdy na stół gdzie leżało zwierze trafiła miska z wodą i materiał zabrał się za oczyszczanie ran. Następnie z pomocą ziół z sakiewki u pasa założył opatrunki. Każdy posłaniec musiał umieć takie rzeczy -od tego może zależeć jego życie. Gdy skończył poprosił o mleko dla Rudej –tyle w kwestii imienia udało mu się wymyślić. Zamówił też obiad dla siebie i piwo za które zapłacił –zdawało mu się- mniej niż zwykle. Zjadł nie zwracając uwagi na szepty skierowane w jego stronę. 
Podeszła do niego młoda dziewczyna, może córka właściciela albo zwykła pracownica.
-Przepraszam, Panie. Czy to prawda, że spuściłeś lanie synowi sołtysa?
-Miał szczęście, że i jemu nie spuściłem. –rzekł chłodno
Dziewczyna z uśmiechem na ustach wyjaśniła Arenowi co dzieje się w Sean. Jak to sołtys i jego pierworodny dają innym do wiwatu. Gdy tylko cała sytuacja się wyjaśniła przestano nawet zwracać  uwagę na liska pochlipującego na stole mleko.
-Na długo zawitałeś, Posłańcu? –spytał karczmarz stawiając przed blondynem piwo
-Jeszcze dziś wyjeżdżam. –odparł patrząc pytająco
-Powinienem zdążyć. Jedziesz pewnie do Elenii, co? Mógłbyś zawieść moje rozliczenie do cechu?
-Taka moja praca. Przynieś kwit i pieniądze. Następny posłaniec przywiezie potwierdzenie.
-Dzięki ci! Piwo masz na mój koszt.
~Opłaca się dobry uczynek –pomyślał- Ale co ja z tobą zrobię? –popatrzył na Rudą
Przez to co uczyniła okoliczna zgraja młodocianych, miała spuchnięte oczy tak, że pozostawała chwilowo ślepa. Ale opuchlizna zejdzie i będzie dobrze. 
~Zaopiekuje się twym wysłannikiem, pani –pomodlił się w duchu- Jeśli pozwolisz to zostanie mym towarzyszem podróży.
Towarzystwo to jednak towarzystwo. Choćby i zwierzaka. Popołudniem zebrał wszystkie rzeczy i wóz, a także rozliczenie dla cechu i ruszył na południe. W Elenii będzie na niego czekać następne zlecenie. Tylko zlecenie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz