środa, 5 października 2022

Tyle rzeczy...

 

Tyle rzeczy
Chciałbym zrobić lepiej
Tyle rzeczy
Chciałbym powiedzieć dobrze

Bez nieporozumień

Bez złych emocji

Tyle rzeczy
Mogło być lepiej 

Tyle rzeczy
Chciałbym naprawić


Twój ból

Nasz ból


Tyle rzeczy

Powinienem zrobić lepiej

Tyle rzeczy

Mogło być dobrze


Moglibyśmy być

Razem


Tyle rzeczy, które zniknęły

Jak twój uśmiech

Tyle rzeczy, za którymi tęsknię

Jak twoje oczy


To mogłoby wrócić

Gdybym tylko…

niedziela, 29 października 2017

Namaluj mój świat [+18] 1

 Przyglądał się kolejnemu obrazowi na wystawie, w palcach trzymał kieliszek czerwonego wina. Kręcił szkłem aż w płynie powstał mały wir, mrużył oczy jakby chciał zobaczyć coś ukrytego pod farbą. Albo odbicie samego autora.
-Autorki. - poprawił się w myślach
Westchnął ciężko i przeczesał blond włosy. Miał spędzić w galerii jeszcze kilka godzin, wszak pokaz nowo odkrytej wybitnej duszy dopiero się zaczął.
-Umrę tu... Same nadęte ćwoki. - odezwał się głos w jego głowie
Mały złośliwy czart, wbijam igłę zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Chciał uciec, albo chociaż wyć. Ale nie mógł. Za to mógł się upić. Jednym haustem opróżnił naczynie i odstawił je na tacy przechodzącego obok kelnera od razu zabierając kolejne.
-Czy aż tak przytłacza pana sztuka? - usłyszał miękki głos za plecami
Odwrócił się by ujrzeć zjawiskową postać. Omiótł ją szybkim spojrzeniem zmrużonych oczu lecz zaraz rozluźnił mięśnie twarzy przyjmując milszy wyraz twarzy.
-Ależ nie... - zaczął
Utonął jednak w jej spojrzeniu. Ciepłe oczy. Brązowe. Jednak gdy przyjrzał się uważniej dostrzegł cały gwiazdozbiór różnokolorowych iskierek. Nie brązowe, nie potrafił nazwać tego koloru. Ale wiedział, że mu się podobały. Ona jednak pochyliła głowę patrząc nań niby z drwiną. „Tak łatwo odebrać ci mowę” - zdawało się mówić to spojrzenie
-Widzi pani, raczej przytłacza mnie towarzystwo. Sztukę lubię.
-Oh? Czy ja pana przytłaczam?
-Tego nie powiedziałem.
Pożerał ją wzrokiem, gdy odgarnęła kosmyk orzechowo-miodowych włosów. Fale pięknie się układały spływając na jej łopatki. Chrząknął by odzyskać głos i przywołać kelnera, gdy ten podszedł podał jej kieliszek.
-Ma pani ochotę?
-Mam. Muszę przyznać, że wino jest tu całkiem dobre.
-Oh... Czyżby na innych wystawach podawali mniej szlachetne trunki?
Nie odpowiedziała, upiła łyk pozwalając spłynąć kropli z kącika ust. Przygryzła wargi by powstrzymać czerwień. A ta odznaczała się na jej bladych ustach. Miała delikatny makijaż, doskonale dobrany do fryzury i lekkiej acz gustownej błękitnej sukni.
-Więc co pan sądzi o obrazach tej nikomu nieznanej duszyczki?
-Ciężko powiedzieć. Nie wpasowuje się w żaden z powszechnych stylów. W części dzieł można dostrzec połączenie różnych technik. Dzieła zarówno pstrokate jak szata minstrela, jak i monochromatyczne. Zupełnie jak szukanie siebie, jak próba stworzenia nowego unikalnego stylu.
Uśmiechnął się chytrze widząc jej zaskoczoną minę. Uniósł kieliszek w geście toastu i upił łyk.
-Ale ja nie sądzę. To cytat z ulotki, który moim zdaniem nie oddaje tego w pełni. Ja nie znam się na sztuce. Wiem tylko co mi się podoba.
Jej zdziwienie przeszło w niedowierzanie, a chwile później zaśmiała się cicho chowając dłonią usta.

* * *

Musiała przyznać, że robiło się ciekawie. Spodziewała się spotkać tu raczej albo nadętych biznesmenów albo starych polityków chcących udawać wielce dystyngowanych. Taka nuta szczerości i szaleństwa była miłym zaskoczeniem.
-Lepiej żeby pan nie przyznawał się przed nikim innym. Skłonni są w świętym oburzeniu wyrzucić pana z tego przybytku. A pan nie uwiedzie żadnej z tych dam. - dyskretnym ruchem kieliszka wskazała na debatującą szeptem grupkę
-Dziękuję za radę, ale zapewniam że się pani myli. Przynajmniej w pierwszej kwestii. Mógłbym zdjąć, któryś obraz i powiedzieć że powieszę go sobie w gabinecie. A oni jeszcze by mi przyklaskiwali.
„Jednak nic z tego” - przeszło jej przez myśl. Nadętych idiotów nie brak. Skrzywiła się. „Jak mógł tak mówić o obrazach...”
-Mniejsza jednak o mnie i moją wiedzę. Co pani sądzi o obrazach? O samej wystawie?
Pokręciła głową i upiła kolejny łyk.
-Skoro nie zna się pan na sztuce to nie powiem nic ciekawszego niż broszurka, którą miał pan okazję czytać. Za to galeria? Przyjemna, zadbana. Obrazy dobrze wyeksponowane. I co najważniejsze przednie wino. A co do wina.
Uniosła pusty kieliszek, który natychmiast zastąpił nowym.
-Cieszę się, że pani smakuje. Kwaśne arcjańskie. - powąchał demonstracyjnie
-O! Czyli pańskim konikiem nie jest sztuka tylko wino?
-Można tak powiedzieć.
Westchnęła i znów upiła łyk. Tym razem jednak kropla spłynęła z jej kącika mimo woli. On jednak wykazał się refleksem, grzbietem palca wskazującego ściągnął spływającą czerwień i spił ją wargami. Popatrzył zmrużonymi oczami na palec, który dotknął jej policzka.
-Wybacz śmiałość panno Sael. Szkoda jednak poplamić tak piękną kreację. - szepnął
Jej oczy wyrażały jednocześnie strach jak i zaskoczenie.

* * *

-Skąd wiem? - zapytał parząc jej w oczy, znów chciał w nich utonąć – Stąd, że lubię wiedzieć czyje obrazy mam w gabinecie.
Ostentacyjnie wzniósł toast i wychylił cały kieliszek naraz. Następnie podszedł do obrazu przedstawiającego kolibra złożonego z pojedynczych plam. Pił on z jedynego kwiatu na tle pogorzeliska. Uśmiechnął się wilczo. Lubił to. Ten dreszcz, gdy zaskakiwał. Spontanicznie rzadko mu to wychodziło. Ale czasem znalazł okazję by się przygotować. Teatralnie założył materiałowe, białe rękawiczki i uniósł płótno. Pod koniec wystawy miało być przeniesione przez pracowników, ale po co czekać?
-Moi drodzy! Proszę o uwagę! - zakrzyknął idąc do sztalugi na wzniesieniu w końcu sali. Po drodze musiał minąć przynajmniej połowę gości. Zarówno ona jak i on widzieli dziesiątki twarzy wpatrzonych weń. Jedni odwracali wzrok, inni udawali że nic się nie dzieje. Byli tacy, którzy jawnie zasłaniali twarze w akcie dezaprobaty. On jednak szedł nie zwracając na to uwagi.
Postawił obraz i gestem przywołał kolejny kieliszek.
-Drodzy moi. - zaintonował stukając w szkoło – Jesteśmy tu dziś by obejrzeć wschodzącą gwiazdę malunku. Wybija się ona ponad kicz dzisiejszych czasów. Zgodnie z umową jeden wybrany przeze mnie obraz ma zostać zlicytowany przez tu obecnych, a przychód ma być przekazany na cele charytatywne. Nie zaprzątajcie sobie tym głowy.
Kolejny wilczy uśmiech.

* * *

Patrzyła na niego z niedowierzaniem i odrazą. Już wiedziała kim jest. Właścicielem tego przybytku. Może i w pierwszej chwili wydał jej się interesujący, ale teraz? To tylko kolejny nadęty goguś, który chce zaimponować innym pieniędzmi. Już miała wyjść, gdy usłyszała:
-Z autorką wymienialiśmy wiadomości, które tyczyły się zorganizowania tego dnia. Już wtedy wydała się być kimś więcej niż kolejnym malarzem. To co robiła, robiła z pasją. Wiedziałem, że zorganizowanie tej wystawy to świetny pomysł. Choć do licytacji raczej nie dojdzie, a rzadko się mylę... To pamiętajcie. Dziesięć procent. Tyle od kwoty zlicytowania ma wpłacić każdy udziałowiec. Pieniądze to nie wszystko. Liczy się to jak je wykorzystacie. Daję czterysta milionów!
Przez salę przeszła fala zmieszania i oburzenia. Nikt jednak nie podbił ceny. Za to widziała jak się do niej zbliża. Wśród obiecanych oklasków.
-Szaleniec... - westchnęła – To więcej niż za „Nafea Faa Ipoipo”
Nawet nie protestowała, gdy wyprowadził ją pod rękę. Oprzytomniała dopiero gdy wyszli w chłód nocy.
-Jesteś... Vabres. - rzuciła pusto – I chyba największym szpanerem w historii.
-Proszę, mów mi Dean. Szpanerem? Może. Chodzi o pieniądze? Co mi po nich? Komuś lepiej posłużą. A tamte liczące się z konwenansami zgredy mają zabitego ćwieka. Dla mnie to się liczy.
Westchnęła ciężko. Że też musiała trafić na kogoś takiego.
-Tylko mnie nie...
-Nie wydaj? Spokojnie. Rozpuszczone plotki odwrócą uwagę od ciebie. Masz ochotę na drinka?
Popatrzyła na niego niczym na klauna pośród żałobników.
-Ty nie możesz być poważny.
-Mogę, ale nie chce.
Pokręciła głową. Czy mogło być coś gorszego w tej nocy?
-Zgoda, ale tylko dlatego że na trzeźwo tego nie przetrzymam.

* * *

Przyglądał jej się gdy jechali taksówką. Cały czas patrzyła w szybę i choć udawała, że patrzy na mijane budynki to wiedział, że patrzy na niego.
-Nie myśl o mnie źle. Nie jestem zepsutym milionerem.
-Nie?
-Nie. Przed niektórymi takiego udaje, ale nie.
Resztę drogi milczeli. Gdy dojechali pomógł jej wysiąść i poprowadził do pubu. Najzwyczajniejszego, nieco obskurnego pubu. On szedł swobodnie, ale ona szukała jakiegoś podstępu. Zupełnie jakby w ceglanych ścianach miały czyhać demony. Zeszli po schodach i zamówili napoje. Poprowadził ją do oddalonego stolika w cieniu.
-No pytaj... - rzucił gdy stuknęli się szkłem
-O? - chciała go zbyć, ale wiedziała że nie ma to sensu – Dlaczego to zrobiłeś? Chciałeś mi zaimponować ilością zer na koncie?
-Pudło... Jak milioner może imponować milionerce?
-Co? - urwała
Dopiero teraz przypomniała sobie umowę. Miała dostać od niego, niezależnie, dziesięć procent kwoty zlicytowania. Uśmiechnął się wilczo.
-Zrobiłem to, żeby cie stamtąd wyciągnąć. Wiem jak bardzo chcesz się ukrywać. Choć jeszcze nie wiem dlaczego. Jeszcze.

* * *

To podkreślenie ją denerwowało. Jak bardzo inwigilował jej życie? Ile wiedział?
-Nie ładnie tak paprać się w czyimś życiu. - odcięła się
-Nie ładnie kłamać. I kraść. Ale nie jesteśmy tu by osądzać kogokolwiek. Mamy się napić. A jak pić to w miłej atmosferze.
-No to o czym chcesz porozmawiać?
-O tobie. O mnie. Gadka-szmatka... Zapoznawcza.
Parsknęła śmiechem. Ale zaczęła...

* * *

Czas mijał, a oni próbowali przerobić każdy aspekt swego życia. Alkohol rozwiązywał języki i z każdą chwilą przechodzili do coraz bardziej osobistych i intymnych szczegółów ich historii.
-I wtedy on spalił buraka i uciekł pół nagi. Rozumiesz to? Jeden wytyk o ten pieprzyk. - rzuciła
Oboje ryknęli śmiechem bijąc dłońmi po blacie, czerwoni z braku tchu. Gdy się uspokoili wznieśli szklanki nie wiadomo, który już raz tego wieczora.
Widział jak przygryza wargę. Z wrażenia niemal się zachłysnął, a część błękitnego płynu spłynęła mu po brodzie. I stało się coś czego najmniej się spodziewał. Kobieta pochyliła się nad stolikiem i zlizała ślad napoju. Zamarł.
-Panno Sael...
-Cii... Mów mi Alice. - położyła palec na jego ustach, a on instynktownie ucałował go – Wiem...
Ujęła jego dłoń i pociągnęła by wstał. Zrobił to posłusznie, czuł krew szumiącą w skroniach.

* * *
Pociągnęła go ku toalecie, wciągnęła go przez drzwi i przekręciła zamek. Rozsądnie wybrała toaletę dla niepełnosprawnych. Więcej miejsca, nikt tu nie zaglądał.. I było czyściej.
Popchnęła go na ścianę i przywarła do jego ust. W głowie jej szumiało, gdy ich języki splotły się.
Westchnęła cicho czując jego palce na odsłoniętych plecach, które błądziły po kręgosłupie. Zszedł pocałunkami niżej, a ona odchyliła głowę by miał lepszy dostęp do jej szyi. Delektowała się ciepłem jego oddechu i wilgocią języka. Gdy uszczypnął jej skórę zębami zamruczała. Wplotła palce w jego włosy ciągnąc go niżej.
-Jeszcze. - jęknęła czując pocałunek na obojczyku – Jeszcze. - ponagliła
Sama przesunęła jego dłonie niżej, na pośladki. Choć nie musiała go bardziej zachęcać, bo od razu począł je ugniatać.

* * *
Teraz to on ją popchnął, prosto na blat. Trzymając ją za, jak to ujął w myśli, zgrabny tyłeczek pomógł jej nań wskoczyć. Oplotła go nogami przyciskając do siebie. Szybko odnalazł jej usta by ponownie złączyć się w pocałunku. Jego palce przesunęły się na uda.
-Boże! Cóż za aksamit.
Czuł jak męskość próbowała rozsadzić mu spodnie. Ona też to czuła, zacisnęła palce na nim. Mimo materiału doznanie było elektryzujące, zasyczał z przyjemności. Nie mógł sobie odmówić wzajemnej pieszczoty. I złośliwości. Przesunął palce na wewnętrzną stronę ud i powędrował w górę. Chciał podrażnić się z nią, pieścić przez delikatną tkaninę bielizny. Ale nie trafił nań. Jęknęła przeciągle gdy dotknął jej kobiecości. Mokrej i gorącej. Szybko jednak odzyskał rezon i szepnął jej do ucha.
-No proszę... Ktoś tu lubi poświntuszyć.
Robił delikatne kółka na wzgórku drażniąc się, jednak westchnienia i ciężki oddech nie pozwoliły mu na powściągliwość. Rozchylił jej płatki palcami i przesunął jednym po szparce.
-Tak! - wyrwało jej się z gardła
Szybko jednak przerwał pieszczotę i uniósł palce do ust. Jej zapach był dla niego niczym najwspanialszy afrodyzjak.
-Zastanawiam się jak smakujesz. - rzucił, oddech miał ciężki.
Patrzyła jak zlizuje jej soki, jak napawał się tym.
-Nie krępuj się, skosztuj.
Podniósł jedną brew. Dłoń wróciła do jej skarbu, teraz jednak palec zagłębił się w niej delikatnie.

* * *
Aż odrzuciła głowę gdy poczuła jak się w niej zagłębia. Natychmiast też przywarł ustami do jej dekoltu. Zamruczała gdy pierwszy szok minął. Zaraz jednak znów odebrał jej oddech, gdy paliczkami rozprowadzał jej soczki na łechtaczce drażniąc ją. Wzrok miała mętny, bynajmniej od wypitych napoi. Dobrze wiedziała, że tylko pierwsze dwa miały w sobie choć trochę alkoholu.
Nie miała jednak czasu nad tym rozmyślać. Wolną dłonią przyciągnął ją do siebie i pocałował, po czym podwinął sukienkę i klęknął. Nim zdążyła cokolwiek zrobić jego ciepły oddech sprawił, że poczuła iskierki płynące od lędźwi po kręgosłupie.
-Tak! - krzyknęła głucho, tłumiąc dłonią słowa
Jego język przesunął się po jej skarbie. Raz. I drugi. Coraz szybciej. Aż wbił się w nią, a usta starały objąć się ją całą. Spijał jej słodki nektar.
-Jak przestaniesz to cie zabije. - chciała powiedzieć, ale słowa zostały jedynie myślą

* * *
-Boże! Jak cudownie ona smakuje!
Usztywnił język i starał się penetrowań nim jak najgłębiej. Uniósł koniuszek do góry i wycofał się drażniąc ją. Zaraz jednak wpił się ponownie, z nową pasją badał każdy fragment jej cudownego ciała.
-And now... It's time for magic trick. - zakpił, ale w tych słowach kryła się nuta pasji
W każdym drobnym ruchu kryła się wzbierająca namiętność.
Raz jeszcze rozchylił jej płatki, by mieć łatwiejszy dostęp. I objął ustami samą łechtaczkę. Począł ją ssać, a gdy krzyknęła do zabawy dołączył język, którym drażnił ją z każdej strony.

* * *
Odebrał jej dech, więc mogła tylko cicho sapnąć. Zamknęła oczy, gdyż wzrok odmawiał współpracy widząc tyle gwiazd. Jednak ciepło drugiego człowieka nie mogło być zastąpione. Czuła jak ją bada, jak chce poznać jej wszystkie tajemnice.
-Niech poznaje! - krzyknęła w myśli
Czuła jak wilgoć spływa jej po udach, jak ciepło obejmuje całe lędźwie. I wtedy poczuła jak dwa palce zagłębiają się w jej wnętrzu. Najpierw naparły delikatnie, poruszyły się ostrożnie aż sięgnęły jak daleko mogły. Wtedy obrócił dłoń zginając paliczki w górę. Znów poruszył się, a gdy odnalazł punkt głuchy jęk odbił się od ścian. Mogła tego nie widzieć, ale on uśmiechał się zwierzęco. Zamknęła oczy a dłonie zacisnęła na piersiach. Nie chciała wyrwać mu włosów. Poruszał palcami tak jakby miał już opuścić jej aksamitne wnętrze, zaraz jednak wracał do jej punktu. Język zaś zwiększył intensywność ruchów, niby pędzel wypisujący magiczne runy.

* * *
Czuł jak jej mięśnie zaciskają się coraz szybciej i mocniej. Spojrzał w górę i w duchu uśmiechnął się. Krzyczała niemo, z zamkniętymi oczami i palcami zaciśniętymi na piersiach. Gdy odrzuciła dłonie wyginając się w łuk wstał szybko, wcześniej rozpiął spodnie i teraz wszedł w nią. Nie napotkał większego oporu dzięki wilgoci. Jednak jej mięśnie zacisnęły się na nim ciasno, aż sam chciał krzyczeć. Za to krzyknęła ona, gdy kciukiem zastąpił miejsce języka. I wtedy zacisnęła się tak mocno, że nie wiedział czy jęczy z bólu czy z przyjemności. Wycofywał się powoli, co nie było łatwe gdy w niekontrolowanych spazmach zaciskała się i łapała go na oślep. Gdy oswobodził się nie mógł już dłużej wytrzymać. Wytrysnął na jej odsłonięte udo.

Dali sobie chwile by złapać oddech. Wtedy ją pocałował.
-Jeszcze? - szepnął
Tylko pokiwała nieśmiało głową, wciąż miała przed oczami mroczki.
-Jedźmy do mnie. - stwierdził

Odpowiedziała mu rozmarzonym uśmiechem. Nie potrzebował niczego więcej.  

wtorek, 29 listopada 2016

Smutek

Smutek, żałości stan
Gdy człek w myśli się stacza
Głupie i zbędne

A myśli te nachodzą mnie
Często tak
Zawsze gdy Cie brak

Boś daleko
I nie dla mnie
Samolubnym?

Gdy uśmiechu Twego brak
I ciepła co lód stapia
W sercu mym

Boś Ty je wzruszyła
Z tej stagnacji
I dla Ciebie ono
Bije co dnia

Po cóż więc bić ma

Gdy Ciebie brak?

Gniew

I Czerwień ogarnia mnie
Gdy ktoś wkraść się stara
W miejsce, które mi dano

I płonie ona
Gdy mój skarb
Inne cieszy oczy

I pożogą się staje
Gdy Ty na to zezwalasz

I w popiół obraca
Mnie samego

Boś Ty dała mi sens
I utracić go nie chce
Na rzecz innego

Nie dziw się więc
Gdy walczyć chce
O Ciebie


Jak pies którym jeno jestem  

Wstyd

Ogarnia mnie czasem
Światło mętne
Co z przywar mych zebrane

Raz powiem coś
Urażę Cie
Niechcący

Raz zrobię coś
Nieodpowiedniego
Bom głupcem

Zawsze nędznym
Bo nierozumny
I słaby

Wstyd ogarnia mnie
Za przeszłość
Za mnie

Bo cóż dać Ci mogę?
Ile zła wyrządziłem?

I jak ślepy jestem?

Wierszy kilka

 Odrzucon

Częstokroć mijasz mnie
Nawet spojrzeniem nie zaszczyciwszy
Ze zdaniem mym
Też się nie liczysz

Gdy pomoc oferuje
Zbywasz mnie
Tak nieprzydatnym
Jak zepsuta zabawka

Pogardzasz i odrzucasz
Na chęci me nie bacząc
Ale czy winić Cie mogę?
Wszak lepsi są

Pamiętaj tylko o tym
Że pies wierny zostaje
I czeka
Jak i ja czekam

By być obecny
W Twym życiu
Wystarczy słowo
A przybędę


Nieważny

Nieważny
Tak się czuję
Niezauważany
Tak jestem traktowany

Przez Was
Przez Ciebie

Zawsze gdzieś z tyłu
Zawsze gorszy
Choć wiem
Jak mało jestem wart

Boli mnie ta samotność
Bo odstawionym w kąt

Przypomnijcie sobie
Ile rzeczy przede mnie stawiacie
Ile spraw macie ważniejszych
Ile czasu mi dajecie

Ale pies dziś zabawką jest
Na pocieszenie i znudzenie

Czekam więc wiernie
Na ochłap czasu rzucony
Z łaską i męką
Pod drzwiami Twymi

Obawy

Boje się
Tak często
I nie wstydzę się tego

O Ciebie
O nas
O ten świat

Nie o siebie
Bo tu jasność mam
Zdechnąć przyjdzie mi czas

Zawsze jednak
Gdy w ciemności
Idziesz sama

Zawsze gdy znaku
Życia Twego brak
Włosy rwę

Z bezsilności wyję
I przeklinam wszystko
I znikąd nadziei

Bo czy dowiem się
Czy stało się coś
Czy opuścisz mnie

A może inny ma
Serce Twe
A ja ułdą się karmie

Tyle lęku we mnie
Tyle niewiadomych
Jak żyć mam

Bądź mi Iskierką
Nadziei w świecie tym

Gdzie strach ciemność niesie

 Beznadzieja

Beznadzieja otacza mnie
Niemal namacalna
Jak pętla skręca się

Jest we mnie
W ścianach
W każdym spojrzeniu

Ogarnia mnie
Gdy siedzę tu sam
I uświadamiam sobie

Jak marny jestem
Jak marny żywot mój
Bez Ciebie

Szarzeje wszystko
Gnije wręcz
Oto świat mój

I nawet myśl ma
Próchnieje
Gdy tylko samotność zamyka się

I tylko końca
Tej męki czekam
By znów oddychać Tobą

Cenne

Zapytał mnie ktoś
Co dla mnie cenne

Zastanawiać się nie musiałem
Odpowiedź znałem
Cenne jest to co dostaje
Od Ciebie

I uśmiechnął się on
Czekając na dalsze słowa

W pamięci pojawiły mi się
Różne rzeczy
I tak proste
I tak piękne

Wiele ich
Tak wiele

Rzeczy kupione
Przyziemne tak
Lecz sentyment
Je uszlachetnia

Bo nawet kamień od Ciebie
Droższy mi niż złoto

Rzeczy które stworzyłaś
Rękami własnymi spracowanymi
Serce w nie wkładając
Jak te z piernika

Bo czuje w nich
To uczucie do mnie

I te których schować nie mogę
Te co ulotne jak chwile
Uśmiech przepiękny
I dotyk dłoni na policzku

I nawet zapach Twój
Co w pamięci wciąż tkwić będzie

Bo nie ma nic cenniejszego
Niż uczucie Twoje
I ciepło które z serca Twego
Ogarnia mnie

Bo tak bardzo w świecie tym
Brak dobra jakim mnie darzysz

To Ty w mym życiu najcenniejsza
I tylko Ty czegoś warta
A ja jedynie me życie mogę Ci dać
I uczucie odwzajemnić

I mam nadzieje
Że równie cenne się okaże

Słowa

Są słowa które nic nie znaczą
I te które wiele niosą

Są takie co powtarzamy
Każdego dnia
I te które pojawiają się
Jeno raz na eon

Jest też słowo
Jedno zdanie tak ważne

Dla mnie przynajmniej
Bo odsłania me serce
Mą duszę mierną
I to jej płomień podtrzymuje

I obdarzam nim
Tą jedyną

Lecz szczekanie psa
Jak może być zrozumiałe?
Gdy mowa nasza taka inna
Bez odpowiedzi zostaje

I szczekać będę dalej
Na odpowiedź licząc

Bo tak rzadko, raz na eon...


Los twój

Są dni takie
Gdy ty człowieku
Puchu marny
I nieistotny
Los swój przeklinasz

Klniesz i złorzeczysz
Nań, lecz czy rozumiesz?
Choćbyś gryzł
Drapał!
Los jest rzeczą nieubłaganą

A zgotował ci go
Świat i siły jego
Ludzie jak ty
A im bliżsi ci
Tym bardziej boli

Więc pamiętaj
O nędzny
Na pomoc nikt nie przyszedł
I nikt nie przyjdzie
Los rozdał już karty

Spisując Szepty XXVI

Podszedł powoli do Lisicy, czuł pieczenie wszystkich mięśni. W głowie kołatała mu myśl o rozleniwieniu jakie przyniosły błogosławieństwa.
-Wszystko w porządku? - zagadnął
-Tak. - odparła cicho
Chciał ją pogłaskać jednak odsunęła się o krok.
-Myobu?
-Nie podoba mi się to. - warknęła obnażając kły
-Przecież to tylko przyjacielska rywalizacja.
-Tak wiem. Westchnęła
Białowłosy podjął kolejną, tym razem udaną, próbę i zmierzwił rude włosy. Podniosła smutne oczy i zlustrowała pisarza. Ten uśmiechał się ciepło.
-Chodź. Odpocznę. A to się za chwile skończy.
-Spokojnie, wezwę cie tylko w razie najwyższej konieczności. - rzekł Sael materializując się obok – Nikt nie będzie miał ci za złe.

Kai poprowadził ją do ich miejsca, usiedli i chwycili za szklanki soku przyniesionego przez Jedwabnice. Widzący odchrząknął czując zimno rozlewające się po gardle.
-Będzie chrypa.
-Uwielbiam twój głos starego menela. - zaśmiała się niebieskowłosa
-Ja też. - odparł i zaśmiał się
Niecałą godzinę później dołoćzyli do nich Kudan I Tengu.
-Wygrałem. - stwierdził skrzydlaty – Ale walkę z Tobą oddałem.
-To z kim walczę. - zdziwił się Kai
-W finale za przeciwnika masz Asuchiego.
Kai aż zachłysnął się słysząc to.
-Czyli... Drugi sługa Abumiego? Świetnie.
Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego. Klarowność niepokoju w ich spojrzeniach i aurach zaskoczyła Widzącego.
-Tak właściwie... Jak wygrałeś?
-Ja? Nie wiem... Skupiłem się, swoją aurę. Gdy trzymał stopę na moim gardle. Nawet nie wiem czemu zaczął krwawić.
-To Tabu, Kai. Coś o czym wiedzieć nie powinieneś. - rzucił Kudan – Nic więcej nie powiemy. O nic więcej nie zapytamy.
-Ja...
-Nic, Kai. - warknął Tengu – Nic.
Próbę podjęcia dyskusji przerwał Sael.
-Czas na ostatnią walkę. Kai, Myoby?
-Tak, idziemy.
Wstał i podał rękę Lisicy prowadząc do kręgu, wzdrygnęła się.
-Lisku.. zaraz znów będę walczyć. Nie znienawidź mnie. - szepnął – Nie chce cie stracić.
Nie odpowiedziała, kiwnęła jedynie głową.
Nie mógł jednak poświęcić jej więcej uwagi, inaczej kosztowałoby go to życie. Wiedział to, mimo iż pojedynki nie były prowadzone do śmierci. Sługi Abumiego były bezwzględne, zawsze.
Po raz drugi wszedł do kręgu. Po raz drugi tego dnia miał walczyć i to z przeciwnikiem, który miał nad nim ogromną przewagę. Przyjrzał się temu Youkai. Poza identycznym ubraniem i maską włosy miał jaśniejsze i był nieco drobniejszy. Stał z opuszczonymi rękami po przeciwnej stronie areny.
Białowłosy przybrał tą samą postawę co poprzednio i zawęził widzenie tylko do Asuchiego. Jego aura płonęła nierównomiernie. Na całym ciele była ledwie widoczna, jedynie głęboko pod mostkiem istniał prawdziwy żar.
Nie było jednak czasu by się nad tym zastanawiać, bo Sael ogłosił początek starcia.
Oboje mierzyli się wzrokiem, jeśli można było tak powiedzieć ze względu na zakrytą twarz ducha.
Widział jak drobina światła wędruje z klatki piersiowej Youkai do rąk. I czas zwolnił gdy ramiona zmieniły się w długie macki i wystrzeliły w jego stronę. Przez chwilę w wyobraźni widział swój zdziwiony i przerażony wyraz twarzy. Szybko jednak wykonał wykop nogą odchylając się w tył by paść na plecy. Ciężki but odbił się od masy przeciwnika nadając mu dodatkowy pęd, który po kontakcie z ziemią aż wyrwał mu powietrze z płuc. Nie było jednak czasu by go odzyskać. Musiał błyskawicznie przetoczyć się w bok, bo obie macki spadły całym ciężarem w miejsce gdzie przed chwilą leżał. Podskoczył nabierając powietrza i spojrzał na przeciwnika. Macki wróciły do formy rąk, a on sam odwrócił się w stronę Kaia. Jego ciało i aura zafalowały, szata rozdarła się a zza pleców wyłoniła się dodatkowa para rąk. Sam Asuchi urósł kilka centymetrów. Odsłoniętą skórę pokryły rogowate wypustki, choć mógł podejrzewać że stało się tak z całą powierzchnią ciała.
-Zmiennokształtny? - pomyślał – To będzie ciężka walka!
Białowłosy ugiął kolana gotów reagować. I całe szczęście, ze to zrobił. Youkai jednym skokiem pokonał dzielący ich dystans i zaatakował podwójnym lewym sierpowym, którego Kai uniknął przetaczając się na prawą stronę ducha. Nim wstał kopnął go w zgięcie kolana, miast jednak osiągnąć jakikolwiek efekt na przeciwniku poczuł przeszywający ból. Przed oczami zatańczyły mu cienie. Instynktownie odtoczył się dalej, jednak przeciwnik zamierzał się z nim bawić i nie doskoczył doń od razu. Pisarz spojrzał na swoją nogę i zrobiło mu się słabo. W bucie jak i w nodze była cienka rana na wylot, aż pod nim utworzyła się drobna kałuża krwi. Gdzieś na granicy świadomości dosłyszał krzyk Lisicy. I to uratowało mu życie, bo ramie zakończone śmignęło mu obok ucha rozcinając obojczyk. Kai ryknął jak ranione zwierze i ucisnął ranę. Działając na ślepo, bardziej instynktownie pokierował tam swą aurę. Poczuł jak słabnie, zupełnie jak po długim biegu. Lecz krwawienie zmniejszyło się. To samo zrobił z nogą.
Następnie pokierował część mocy do nóg i pięści.
-Jeśli tak działacie... - pomyślał – To czy znów nie jestem bliżej was?
Poczekał aż Asuchi zechce znów zaatakować, a gdy ten spiął mięśnie Kai wyskoczył i uderzył z całą mocą w mostek. Zaskoczony Youkai aż cofnął się. W jego szacie widniała dziura, choć rogowa skóra pozostała nienaruszona. Kolejny cios zmusił ducha do uskoczenia. Jednak przewaga zostawała po jego stronie, bo ramiona znów zmieniły się w ostro zakończone macki i zupełnie nieprzewidywalnym tańcem zaatakowały. Na ciele człowieka pojawiły się kolejne rany, a ubranie przesiąknęło krwią.
-Dość! - warknął gardłowo białowłosy
Przelewając aurę do ramion chwycił jedną z macek i jej ostrzem odciął ją, a ta zmieniła się w szlam.
Adrenalina i ból przyćmiły świadomość. Jednym skokiem znalazł się przy Asuchim i jak wściekły pies począł drapać ciało zmiennokształtnego jakby próbując dopaść głęboko ukryty żar. Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddech zaskoczeni brutalnością sceny. Były to jednak tylko pozory, bo bezkształtne ciało ducha zwyczajnie unikało palców Widzącego zmieniając swój kształt. Aż w końcu zupełnie szlamowata istota salwowała się ucieczką w panice. I to dzięki tej panice znów odniósł zwycięstwo. Bo Asuchi pojawił się poza kręgiem. Zapadła głucha cisza, przerywana ciężkim oddechem człowieka.
-Zwycięża Kai! - głos Saela przerwał ciszę

To ostatnie co dotarło do niego. Później była już tylko ciemność.