niedziela, 28 lipca 2013

Lisica[+18]

Opowiadanie zamieszczam w wersji pierwotnej, bez popraw. Tak by samo jego istnienie denerwowało pewną osobę. W pełni świadom błędów i złego stylu, z pełną premedytacją. A! Tag nie jest na pokaz. Młodzież -18 won!
Muzyczka

Przez zarośla przedziera się samotny myśliwy. Nie należy on do żadnego z tutejszych plemion. Fomoriańscy pasterze, pozbawieni swojego stada, cierpią klęskę głodu i zapuszczają się w poszukiwaniu mięsa dalej w las, niż kiedykolwiek przedtem.
Szerokie kopyta wybijają rytm na omszałych kamieniach. Na głowie podwójnie zakrzywiony róg, okrywany coraz gęstszą siateczką pajęczyn zrywanych spomiędzy gałęzi mijanych drzew. Jedyne oko lustruje okolicę, wypatrując ściganego zwierzęcia. Jedynym elementem ubioru jest kurtka z owczej wełny, która nie zakrywa porośniętych gęstym futrem nóg i genitaliów, a jeszcze bardziej uwidacznia poprzez kontrast jasnej wełny i ciemnej sierści.
Nagle pomiędzy drzewami majaczy rudy zarys lisiego ogona. Szybki rzut włócznią. Szlag! Chybiony. Idę w tamtym kierunku, by odzyskać włócznię. Potykam się o korzeń, który wyrasta pod moimi kopytami, jak spod ziemi (przez chwilę niejasne wrażenie, że korzeń na mnie patrzy).
Gdy próbuję wstać, coś odbija się od moich pleców, przygniatając mnie z powrotem do ziemi. Jakieś stworzenie przemknęło po mnie i mknie teraz przed siebie... To stworzenie to dziewczyna odziana w białą halkę, na głowie kilka czarnych i niebieskich ptasich piór, kontrastujących z rudymi włosami, ślizgającymi się na wietrze krok w krok za nią. Szybko podnoszę się i, gnany instynktem, ruszam w pogoń.
Podczas gonitwy wlepiam wzrok w jej łydki, odsłonięte przez unoszącą się podczas biegu halkę. Ręce już mimowolnie wyciągają się przed siebie, chcąc schwycić nogi...
Ona na chwilę odwraca głowę w moja stronę i, widząc mój zapał, patrzy na mnie zielonymi oczyma z rozbawieniem i czymś jeszcze, co nie pozwala mi się zatrzymać... Odwraca się i biegnie dalej.
Spod halki wysuwa się lisi ogon, który unosi materiał wyżej, odsłaniając kształtne pośladki, poruszające się rytmicznie podczas biegu. Próbuję złapać za ogon i łydkę, lecz ona robi sprytny unik i znów zostaję na ziemi.
Ląduję na plecach. Otwieram oko. Nade mną pochyla się zieleń prastarych drzew, które pokazują mnie sobie teraz drewnianymi palcami, jakby toczyły między sobą jakąś nieruchomą dyskusję filozoficzną na temat mojego miejsca w świecie. Debata zostaje przerwana, gdy widok przesłania mi rzucony na twarz kawałek białej tkaniny. Jej halka.
Chwytam halkę w łapy i przyciskam do twarzy, chłonąc jej zapach tak intensywnie, jakby nie jednym zmysłem, ale wszystkimi - miętoszę newralgicznie między opuszkami palców, pożeram wzrokiem i wsłuchuję się w miękki szelest. Podnoszę wzrok.
Znów odwrócona plecami. Tym razem stoi nieruchomo. Skrzyżowane ręce. Długie włosy przerzucone na jedna stronę, odsłaniają całe plecy i fragment szyi. Nogi rozstawione szeroko w dość odważnej pozie, lecz lisi ogon wstydliwie owija się między nimi.
Odrzucam na bok halkę i teraz ją pożeram wzrokiem. Zbliżam się powoli, by jej nie spłoszyć. Z każdą chwilą coraz intensywniej myślę o tym, by pożreć ją również wszystkimi innymi zmysłami, pożreć ją oczami, uszami, rękoma...
Jestem już tuz obok. Jej zapach wydaje się być przedłużeniem, dopełnieniem zapachów otaczającego nas zewsząd lasu, niczym obcym. Jej oddech wydaje się być dopełnieniem śpiewu krążących nad głową ptaków. Nie odwraca się.
Mimo swojej dotychczasowej śmiałości, teraz nie do końca wiem, jak powinienem się zachować. Jak mogę się zachować, żeby jej nie spłoszyć.
Wreszcie wykonuje powolny ruch dłoni, wyciąga z włosów jedno pióro i podaje mi przez ramię. Nadal się nie odwraca.
Odbieram pióro. Błękitne. Zatem wyciągam rękę. Nie śmiem dotykać chroniącego dostępu do intymnych miejsc ogona - nawet w takich chwilach pamiętam dobrze, jaki może on być niebezpieczny - źródło dzikości i agresji, punkt koncentracji pierwotnej, nieokiełznanej magii władającej tą istotą.
Kładę jedną dłoń na brzuchu, głaszcząc raczej tak delikatnie i pytająco, ale druga ręką chwytam jej ramię, próbując "rozsznurować" skrzyżowane ręce. Napięcie całego ciała i chwila wahania, lecz już po chwili ręce "rozsznurowują" się i przyciągają moją głowę do smukłej szyi, tułów wygina się na chwilę w łuk, a ogon napręża się, głaszcze mój brzuch i klatkę piersiową miękkim futerkiem, jednocześnie dając mi dostęp do ukrytych dotychczas pod nim sfer jej ciała. Tam moja dłoń odnajduje równie miękkie futerko i poświęca mu pełnię uwagi. Ona zaś spazmatycznie zaciska i rozkurcza uda, śpiewając przy tym, jak sarna. Ta, którą przedtem chciałem upolować.
Uspokaja się, ale tylko na chwilę. Chwyta moje dłonie i kładzie je sobie tuż pod piersiami stanowczym ruchem, dalej już odnajdują drogę same, prześlizgując się po białej skórze. Jednocześnie jej ogon owija się wokół moich genitaliów i zaciska władczo, lecz bezboleśnie. Miękkie futro jest takie przyjemne w dotyku - myślę, jednocześnie wtulając twarz we włosy i szyję, delikatnie podgryzając spiczaste ucho.
Ogon zaciśnięty wokół mojego sztywniejącego członka wykonuje nim coraz szybsze ruchy. W pewnym momencie ona opiera się o pień pobliskiego drzewa, rozkłada szerzej nogi, a jej ogon wcelowuje członka w to miejsce, łącząc nas w akcie życia.

Gdy już oboje padliśmy na ziemie wyczerpani, ona nagle zrywa się i odbiega w las. Pobiegłbym za nią, ale słońce popołudnia tak rozleniwia, więc przymykam jedno oko... Otwieram je, gdy coś boleśnie kuje mnie w żebra.
To ona stoi nade mną z moją włócznią i bardzo rozgniewaną miną. No tak, włócznia - czyli wszystko jasne. Ale się wkopałem...
Włócznia w jej rękach zamienia się w zielone pnącze, jak na mój gust zbyt ruchliwe i żywotne, szczególnie w chwili, gdy zaczyna owijać się wokół moich kostek i nadgarstków... Po chwili siedzę oparty o pień drzewa, ze wszystkimi czterema kończynami związanymi za plecami.
Tym razem wyciąga z włosów czarne pióro.
"Najpierw przelecieć, a dopiero potem ukarać i zabić - stwierdzam z przekąsem - to typowe dla wszystkich tych leśnych odszczepieńców. Jakaś mania seksualna czy chłodna kalkulacja?"
Stoi nade mną w całej okazałości. Jest piękna. Cóż, jeśli tak ma wyglądać moja śmierć... Jednak próbuje się tłumaczyć:
- Zaczekaj, nie chciałem cię atakować.
Czarne pióro zastyga w połowie drogi. Kocie oczy patrzą na mnie w skupieniu, więc mówię dalej:
- Nie wiedziałem, że to ty. Myślałem, że lis przedziera się przez zarośla, więc cisnąłem włócznią bez zastanowienia...
Lisi ogon machnął w te i z powrotem, jakby usłyszał wzmiankę o sobie.
Zastanawia się dłuższą chwilę, wlepiając we mnie zagadkowe spojrzenie. W końcu podejmuje decyzję. Chowa czarne pióro i... Wyjmuje jeszcze jedno niebieskie. Przysuwa je do moich ust, z wyrazem lekkiego rozbawienia na twarzy. Chwytam pióro zębami, spoglądając na nią z ulgą, ale też pewna dawką niepokoju.
- Czy ten rudy diabeł, który ciągle ociera się o twoje nogi... Czy zrobi tam trochę miejsca dla mnie? - pytam z udawaną nieśmiałością i już na nowo kiełkującym w kącikach ust łotrowskim uśmieszkiem.
Macha gwałtownie ogonem i wybucha głośnym, perlistym śmiechem. Zaczyna wodzić językiem po moim ciele, co prawdopodobnie oznacza zgodę. Jednakże wcale nie śpieszy jej się z uwolnieniem mnie z więzów...

Budzę się rano. W pobliżu nie ma nikogo. Jaki piękny sen...
W trawie obok znajduje dwa pióra - bez względu na to sen pozostaje równie piękny, nie bardziej, nie mniej, jednak w takim razie rozsądnie byłoby nie pozostawać w tym miejscu zbyt długo.
Szkoda, że nie miałem ze sobą fletni. Mógłbym zagrać jej pieśń wodnika. To trudna melodia, za każdym razem, gdy ją gram, w dziwny sposób szarpiąca moimi emocjami, jakby instrument grał na mnie, a nie ja na nim. Ta dziwna muzyka potrafi wydobyć ze mnie głębsze uczucia, i sam w takich chwilach bywam zdziwiony ich istnieniem. Nie chciałbym, by inni widzieli, jak wylewam wnętrzności swojego serca na tą kruchą i ulotną melodię. Ale jej mógłbym zagrać, może odczułaby to samo, zatańczyła wokół, zamiatając powietrze zamaszystymi ruchami puszystego ogna, w tanecznym wirze i zapomnieniu rozbijając nim trudną melodię na mniejsze fragmenty, możliwe do przełknięcia...
Pióra trzeba zanieść na wzgórze, wtedy duchy przodków nie będą mieć za złe, że wracam z polowania bez mięsa. Już widzę w wyobraźni tę minę Ciana, wyrażającą perfekcyjnie udawane zdziwienie: "Jakie śliczne pióra! Gdzie je znalazłeś? Chodź, pokażę ci moją kolekcję."

niedziela, 14 lipca 2013

Rządowy XIV

What`s up people?!

Stali pośród ciemności sali gimnastycznej.
-Nie tak. Spróbuj oddzielić płomień od energii. Potrzebujesz czystej mocy w mięśniach. -instruował ją
Kolejny raz biegnąc pokrywała nogi płomieniem zamiast użyć przyrostu. Skupiła się na mocy i przelała ją w kończyny. Ruszyła nagłym zrywem poruszając się po luku. Wyskoczyła i wyprowadziła cios. on jednak z uśmiechem złapał ją za nadgarstek i obrócił się szybko wyrzucając za siebie. Wylądowała dość twardo i przetoczyła się w tył. Ściągnęła bluzę odrzucając ją na bok. W koszulce łatwiej się poruszać, a i tak się zgrzała już wystarczająco. Sama prosiła o brak taryfy ulgowej choć i tak widziała, że się nią bawił. Pokryła dłonie ogniem i ruszyła do kolejnego ataku. Znów wyskoczyła, jednak wylądowała tuż przed nim kucając, wyprowadziła cios wstając tak by nadać mu większy impet.
-Brawo! -rzucił przyjmując uderzenie
Nie przejął się nim zbytnio lecz szybko założył dźwignię na nadgarstek i łokieć oraz uderzając piętą w nogę Erin. Gdy leżała na ziemi położył kolano na jej gardle i oparł jej łokieć na swojej nodze. Powoli zwiększał siłę nacisku aż nie zobaczył grymasu na twarzy dziewczyny. Natychmiast puścił.
-Całkiem dobrze, ale mogłaś spowodować wybuch. Pamiętaj, że jestem silniejszy i pięść nic mi nie zrobi.
Pomógł jej podnieść się do pozycji siedzącej, a sam poszedł do torby leżącej gdzieś w oddali. Wrócił z kanapkami i ciepłą herbatą.
Zjedli w milczeniu. Dla kogoś stojącego z boku mogło się wydawać, że to co robią jest proste. Jednak Erin była wykończona i głodna. Pochłaniała wręcz jedzenie.
-Jakie to szczęście, że chodziłam na koszykówkę! -pomyślała- Gdyby nie to byłabym kompletnie bez kondycji. Mimo wszystko i tak szybko łapie zadyszkę.
Spojrzała na Allena. Siedział z uśmiechem patrząc na nią. Jadł, a jego oddech był całkowicie spokojny. Upiła łyk gorzkiego napoju.
-Zaraz będziemy mieli gości -rzucił przybierając beznamiętną maskę
Wstał i chwilę później czerń pękła jak szkło ukazując salę do ćwiczeń. W drzwiach stał chudy mężczyzna z długimi brązowymi włosami. Był w samych spodniach nawet bez butów. Gdy się uśmiechnął przypominał szczura, zwłaszcza ze zmrużonymi oczami.
-Kogóż my tu mamy? -rzucił po angielsku
Nigdy się nie zastanawiała skąd białowłosy znał jej ojczysty język. Nie zapytała też skąd jest.
-Szukasz śmierci? Chętnie ci ją zapewnię. -odpowiedział płynnie chowając Erin za swoimi plecami
-Białowłose gówno i jakaś dziewucha z różowymi kłakami. Opis się zgadza.
Splunął i skoczył jakieś dwadzieścia metrów przeskakując nad chłopakiem, jednak odbił się od niewidzialnej ściany nim ją dosięgnął.
-Śmieciu! Jak śmiesz atakować kobietę? -krzyknął chwytając napastnika za ramię.
Ten był jednak szybki i wywinął się uderzając ręką w twarz chłopaka. Z trzech płytkich ran trysnęła krew, choć te zasklepiły się natychmiast. Spojrzała na ręce mężczyzny ociekające czerwienią. Bardziej przypominały pazury i zaczynała porastać je sierść. Tak samo jego włosy przylgnęły do kręgosłupa bardziej przypominając futro.
-Co to jest? -krzyknęła w myślach tak by ją usłyszał
-Użytkownik nadzwyczajnego przyrostu. Potrafi zmieniać swoje ciało wedle woli. -otrzymała telepatyczny przekaz
Szczurowaty odskoczył w bok i pochylił się dotykając podłogi dłońmi.
-Ty masz być tym niesamowitym? Nawet nie nadążasz za moimi ruchami!
Rzucił się na Allena próbując wbić szpony w jego brzuch, ten jednak to wykorzystał. Zablokował jego dłoń i obrócił się tak jak wcześniej i cisnął wrogiem o ścianę. Uderzenie pozbawiło go oddechu, upadł na ziemię.
-Odejdź! Nie chce cie zabijać na jej oczach
-Ty mnie? To ja zabiję ciebie, a później te sukę!
Otarł krew z ust i ruszył biegiem pozostając nisko.
-Zamknij oczy. -szepnął
Ale Erin nie posłuchała, przygryzła kciuk by nie krzyknąć.
Gdy tylko pazury zagłębiły się w ciele chwycił szczurowatego za ramię i aktywował czarny płomień. Ręka zniknęła, a okaleczony mężczyzna odskoczył wyjąc. Gdy zasklepił ranę używając mocy aktywował telekinezę wyrywając z podłogi kawałki betonu uformowane w długie igły lewitujące u opuszka każdego palca. Pierwsze cztery przybiły napastnika do ściany a dwie następne wbiły się w mózg przez oczy.
Odwrócił się i spojrzał na Erin. Zdawała się nie mieć kontaktu z rzeczywistością.
-Chyba będziemy musieli opuścić to miejsce nieco szybciej. -rzucił patrząc na spopielające się ciało- Oni nigdy nie odpuszczą.

piątek, 12 lipca 2013

Zakon I

Młody srebrny wilk w czarnej szacie wszedł do karczmy. Od razu poczuł na sobie nienawistne spojrzenia ludzi. Zamówił piwo i usiadł w kącie przy stoliku. Nawet tu, w Bormilii, które respektowało prawa Anthro ludzie kipieli  gniewem na widok Kiry.
Sączył powoli złocisty trunek rozmyślając co dalej. Miał dość miasta, ale poza jego murami wcale nie było lepiej.
-Hej ty! Głupi futrzaku! -usłyszał nad sobą
Oderwał się od kufla i spojrzał na trzech dryblasów. Byli uzbrojeni i gotowi do bitki.
-To karczma dla ludzi i nie tolerujemy tu takich jak ty -rzucił przywódca bandy chwytając krótki miecz
-Na mocy prawa jesteśmy równi, więc mogę tu przebywać -odparł spokojnie pociągając łyk
Sposób w jaki Kira mówił wyprowadził ich z równowagi. Jeden z nich kopniakiem wywrócił stolik przy którym siedział i rzucili się na niego dobywając mieczy. Nikt nie był wstanie dostrzec ruchów wilka, szybka parada i wszyscy trzej leżeli we własnej krwi.
Ktoś krzyknął i chwilę później do pomieszczenia wpadł patrol straży akurat kiedy Kira chował swoje ostrze. Kilku knechtów przystawiło mu do gardła piki, ale nawet nie drgnął.
-Co tu się kurwa dzieje? -ryknął dowódca
-Napadli na mnie, broniłem się. Wedle prawa...
-Nie pierdol mi tu o prawie! Zabiłeś trzech ludzi -krzyknął akcentując ostatnie słowo
-Hm... Przepraszam! -usłyszał za sobą strażnik
Odwrócił się z rządzą mordu w oczach, jednak widząc przed sobą młodego człowieka w czarnym płaszczu z wyszytymi złotymi i srebrnymi nićmi symbolami spotulniał.
-T-tak panie? -wyjąkał kłaniając się
-Czy jako przedstawiciele prawa nie powinniście dawać godnego przykładu?
-O-oczywiście panie.
-Nikt, nawet taki wojownik jak ten tu, nie atakuje przeciwnika z przewagą liczebną. Widziałem jak się bronił. Rozumiemy się? -poczekał na ukłon strażnika i kontynuował- Idźcie już, możecie być gdzieś potrzebni. I weźcie ich -wskazał ruchem głowy na ciała
Skłonili się nisko, a dowódca wydał gestem rozkaz. Chwilę później została już tylko plama krwi sprzątana przez wystraszoną służkę.
-Dzięki ci, kimkolwiek jesteś.
-Ależ nie ma za co. Jestem Risto -zawołał wesoło
-Kira
Uścisnęli sobie dłonie(w przypadku wilka łapę).
Człowiek zaprosił go gestem do stolika. Gdy tylko zasiedli postawiono przed nimi kufle i dzban z piwem.
-Jesteś wspaniałym szermierzem. Sztuka Starszych? -spytał pociągając łyk
-Tak, ale dobrą walką bym tego nie nazwał. To plama na honorze.
-A więc prawdziwy wojownik? Wspaniale!
Obaj upili łyk złotego płynu.
-Kim tak właściwie jesteś? Tamci wystraszyli się nie na żarty.
-Nie wiesz?
Kira pokręcił przecząco pyskiem.
-Jestem członkiem Zakonu. To potężna organizacja. -ściszył głos- Jako Anthro masz prawo wiedzieć, że ludzie to tylko przykrywka. Tacy jak ja, będący za równością pomagają wam. To wasz gatunek tym wszystkim kieruje, ja jestem tylko reprezentantem.
Złote oczy wilka rozszerzyły się w zdziwieniu.
-Dziwne, że nie wiedziałeś. A! Właśnie... Zajmuję się rekrutacją, zainteresowany?
Wyszczerzył kły w chytrym uśmiechu. Duszkiem wypił zawartość kufla i odstawił go ze stuknięciem.
-Jasne, że tak!
-Wspaniale! Powiadomię kogo trzeba, ruszysz z rana. A tymczasem może jeszcze tu zostaniemy?
-Z miłą chęcią -odparł nalewając sobie piwa
Obaj siedzieli do późna jedząc, pijąc i rozmawiając. Później Kira udał się na spoczynek do pokoju na piętrze, a Risto udał się na miasto w sprawach zakonu.

czwartek, 11 lipca 2013

Rządowy XIII

Lordi z Wami!

-On... Znaczy się... Strażnik mi powiedział. Kazał mi się spytać i uczyć od ciebie. -wyszeptała
Drżała pod jego spojrzeniem. Uciekła wzrokiem, a jego oczy zdawały się, z każdą chwilą przybierać ciemniejszą barwę.
-Masz ciekawego... -urwał wpół zdania patrząc przez ramię
Za nim, na murku stał Samael. Uśmiechał się okrutnie, jakby zrobił im żart życia. Rozprostował krucze skrzydła, które pojawiły się znikąd.
-Jesteś pewna? -Allen spytał niewidzialnego rozmówcę- Dobrze więc...
Domyśliła się wcześniej, że widzi się tylko własnych strażników. Przykładem był mroczny osobnik, na którego białowłosy nie reagował.
-Ona... Chce cie widzieć. -wyszeptał
Zza pleców chłopaka wyłoniła się postać dziewczyny z czarnego płomienia. Była niższa niż Erin i miała długie włosy. Jednak płomień nadawał jej groteskowego wyglądu. Puste ciemne oczodoły skierowane były w jej stronę. Postąpiła krok w jej stronę.
-Nie lękaj się -pusty uśmiech wcale nie dodawał otuchy- Porozmawiajmy na osobności.
Wyrzuciła przed siebie rękę, a czarny ogień ogarnął wszystko. Erin z obawy zamknęła oczy, a gdy je otwarła stała pośród pustki naprzeciw przerażającej postaci.
-Nie bój się. Ja jestem istotą, mocą samą w sobie.
Płomień powoli znikał odsłaniają zwykłą dziewczynę. Może nie do końca zwykłą, bowiem jej ogniście czerwone włosy zdawały się być żywy żarem. A oczy miała głębokie jak morze kredowe, w którym można utonąć od samego patrzenia. Uśmiechnęła się chytrze i jednocześnie ciepło. Niewielkie dołeczki i piegi przy zadartym nosku tylko podkreślały jej dziewczęcą urodę.
-A więc są rzeczy, które musimy omówić -rzuciła śpiewnym głosem- Najpierw on
Pstryknęła palcami i tuż obok zmaterializował się Samael. Klęczał uśmiechając się chytrze.
-Z tobą zawsze same problemy. -ujęła się pod boki- Jako pradawny masz więcej swobody, ale ostrzegam, że urwę ci te skrzydła i wsadzę tam gdzie ich nie chcesz.
-Tak, pani.
Odesłała go władczym gestem, zniknął tak jak się pojawił. Mimo wszystko jednak bardziej przypominała rozgniewane dziecko. Zwłaszcza nadymając policzki.
-Dobra, teraz mów. Od razu odpowiadam na to pytanie, nie nie siedzę ci w głowię. To nudne znać wasze myśli, mam od tego strażników.
Skrzyżowała ręce i przechyliła głowę wpatrując się w Erin.
-Ja... Tego.
-No tak, sama nie wiesz.
Odwróciła się na pięcie i zaczęła spacerować, co jakiś czas spoglądała na dziewczynę.
-Dlaczego wyszłaś z jego płomienia?
-Bo potrafię się pojawić jak i gdzie chce. Ale to dobre pytanie. Jestem strażnikiem jego mocy. Jest pierwszym z kim zawarłam pakt.
Przez głowę przebiegły jej setki myśli. Jak potężną mocą dysponuje?
-Czy każdy... Użytkownik zostaje po śmierci strażnikiem?
-Nie. Tylko ci którzy chcą i są tego godni.
-A co z nim? Co z Allenem?
-On to zupełnie inna historia. Nie mogę ci powiedzieć o nim zbyt wiele, zabrania mi. -spojrzała okrutnie- Jemu nigdy nic się nie stanie, zadbam o to. Ale jeśli wpakujesz go w coś głupiego nie będę się tym przejmować.
-Co masz na myśli?
-Nie udawaj głupiej. Obie jesteśmy kobietami. Eh... Wyciągnij go stąd. Ja nie potrafię. Przewidziałam, że przyjdziesz. Dlatego dałam ci moc. Wiesz, że jest nieskończenie wiele możliwości tego jak potoczy się los? Ale to wy, ludzie, o wszystkim decydujecie. Ja widzę wszystkie ścieżki przeznaczenia, nie wyobrażasz sobie nawet jak wiele jest obrazów... Idź już. Jeszcze pomyśli, że się tu tłuczemy.
Jej ciało zmieniło się w czarny płomień, a pustka odsłoniła prawdziwy świat. Istota uśmiechnęła się lisio i zanurzyła w ciele białowłosego. Popatrzyła mu w oczy. Zbyt wiele niewiadomych. O co tu chodzi? Podszedł powoli wyciągając rękę w jej kierunku, zamknęła oczy w odruchu. Poczochrał ją tylko po głowie.
-Eh... Dzieciaku. W coś ty się wpakowała? -spojrzał w dal i uśmiechną się
Widząc to i Erin się uśmiechnęła, był bardzo ciepły.
-Ucieknijmy, razem. Jeszcze nie teraz. Muszę cie jeszcze trochę podszkolić, ale niedługo. Może do Arizony? Mają tam piękne burze.
Pstryknął palcami w niebo. Czarne chmury zakryły błękit w mgnieniu oka. Pierwsze błyski rozdarły niebo z ogromnym hukiem. Deszcz lunął jak z cebra.
-Niesamowite -szepnęła
Uniosła twarz w górę rozkoszując się kroplami na twarzy.
-Ucieknijmy -zgodziła się