czwartek, 20 listopada 2014

Grim V

17.
Zbliżał się nowy rok, dzisiaj był koniec grudnia. Rebeca i Boby zżyli sie przez te święta, był od niej wyższy i nieco starszy więc traktował ją jak młodszą siostrę. Carla polubiła Iblisa i zaczęła darzyć go zaufaniem, widziała jak szczęśliwa jest Rebeca kiedy on przychodzi. Było późne popołudnie i ściemniało się, Rebeca i Boby biegali po korytarzu i ślizgali się w grubych skarpetach. Ogólnie panowała spokojna atmosfera, Carla przyglądała się jak Rebeca i Boby wygłupiali się i śmiali razem. Do Boby'ego przyszli rodzice, do Rebec'i zaś Iblis. Siedzieli w świetlicy i grali w karty.
-Słuchaj młoda, nie chciałabyś czasem się przejść czy coś?
-Wiesz chcieć bym chciała, gorzej z możliwościami. Wiesz przecież, że nie mogę zbytnio wychodzić w dzień.
-Wiem ale jest ktoś, a właściwie dwie takie osoby... No dobra trzy które chciałem Ci przedstawić. Też są psionikami.
-Jeśli Dr. Bell się zgodzi to bardzo chętnie!
i tyle w temacie spokojnej gry w karty, Rebeca podnieciła sie jak dziecko i zaczęła pląsać i biegać po całej świetlicy. Iblis westchnął i pokręcił z uśmiechem głową. Kiedy już się wybiegała wróciła na miejsce i grali dalej, aż do wieczora.
-Nie zostaniesz? -uwiesiła mu się na ramieniu.
-Wybacz nie mogę... Są pewne sprawy, którymi musze się zająć.
-Szkoda... No ale trudno. Kiedy znowu przyjdziesz?
-Nie wiem. Trochę się tego nazbierało. Jak tylko będę mógł to przyjdę, obiecuję.
Poczochrał jej śnieżne włosy i poszedł. Wyszedł zamyślony, miał dużo na głowie. Zaczął zaniedbywać sprawy ważne, zdecydowanie ważniejsze niż jedna psioniczka, ale z jakiegoś powodu dla niego nie były. Miał na głowie zbawienie całego świata a niemalże cały swój czas spędzał z nią.
-I co ty na to? Słyszysz ty mnie w ogóle?
-Co? -odpowiedział niezbyt przytomnie. Jego rozmówca westchnął.
-Pytałem co sądzisz o tym planie?
-Wybacz nie skupiłem się...
-Tyle to zdążyłem już zauważyć. Co się z tobą dzieje Wilku?
-Chodzi o tę małą. Chce ją zabrać jak najszybciej ale za dużo ją wiąże z tamtym miejscem. Poza tym Nova za bardzo się interesuje tematem.
-Jakoś mnie to nie dziwi. Sam ich tam zaprowadziłeś...
Białowłosy posłał mu gniewne spojrzenie, mężczyzna zorientował się, że nie zabrzmiało to tak jak powinno. Odchrząknął.
-Chodziło mi o to, że gdybyś tak często się tam nie kręcił...
-Wiem. Wiem... Ale co innego mam zrobić? Oni nie mogą jej przekabacić na swoją stronę. Ona jest niewinna, nigdy nie zrobiła nic złego, żadnej myśli o zemście czy nienawiści... Jest jak anioł.
-A wiesz już dlaczego tak się nią interesują?
-Oprócz tego, żeby mi zrobić na złość? Chodzi o jej psi. Jest wstanie manipulować energią dusz, zarówno tą dobrą jak i złą... Myślę, że chodzi im właśnie o to.
-Mała anielica może wypalić twój ogień... Wiesz radził bym jak najszybciej ją stamtąd zabrać, pachołki nie odważą się nawet zbliżyć do szpitala, Cienie jakoś odpędzimy ale Iblis... On zapewne jest już w drodze.
Zapadła cisza, oboje wiedzieli co to oznaczało. Mieli by okazję go zabić a przynajmniej osłabić ale zbyt dużo mieli do stracenia, Iblis miał w każdym razie.
-Draco wiesz, że jeśli coś pójdzie nie tak... Poza tym nie jest głupi, owszem chce mojej śmierci ale nie zaryzykuje własnej, poza tym jest skończonym dupkiem. Nie sądzę żeby fatygował się osobiście. Co najwyżej wyśle naprawdę kłopotliwego przydupasa.
-Tak czy inaczej ludzie z tego ośrodka są zagrożeni. Więc co chcesz zrobić, mój plan jest zbyt ryzykowny. Jak dla mnie jedynym rozwiązaniem jest ją poi prostu zabrać.
-Będziesz mógł sam jej powiedzieć, może kiedy ją poznasz to zrozumiesz. -Iblis uśmiechnął się pod nosem.

18.
Był zimny styczniowy dzień, dość dawno po nowym roku, pogoda się w końcu załamała i było pochmurnie. Dr. Bell zachorował wiec przysłali lekarza na zastępstwo, na szczęście dla Rebec'i nie uważał jej za aż tak chorą i pozwolił jej wyjść poza teren szpitala. Razem z Carl'ą poszły na spacer, teraz kiedy Carla już wierzyła, że Rebeca widzi i jest bardziej samodzielna niż zakładała, pozwoliła jej iść przodem. W zasadzie to Rebeca sama wybiegła na przód, w swojej białej kurtce, spodniach, czapce szaliku, nawet buty miała biała. Jedyne czym sie wyróżniała to biało-czarne rękawiczki od Iblisa i czarne okulary przeciw słoneczne. Rebeca rzadko wychodziła, bardzo podobało jej się na zewnątrz szpitala. Dziewczyna radośnie poskakiwała i pląsała po parku, weszła na srebrzystą taflę jeziora i ślizgała się z duża gracją. Zeszła z lody i spacerowała radośnie po parku, kiedy tak rozglądała się zachwycona zimowymi widokami wpadła na kogoś i upadła.
-Ojej! Przepraszam najmocniej.
-Nie szkodzi. -olbrzym w irokezie zaśmiał się pomógł jej wstać. Rebeca widziała jak jego ciało wypełniały nieustannie przelewające się dwie substancje, jedna złocisto czerwona, druga srebrzysto błękitna.
-Pan też!
-Co ja też?
-No pan też ma moc! Też jest psionikiem.
Rebeca była zachwycona, jego moc wyglądała pięknie, dopiero po chwili zobaczyła resztę jego duszy i zrozumiała jak duży błąd popełniła...
-Psionikiem powiadasz mała... A wiesz, mam takiego jednego znajomego. Też jest psionikiem jak my i z pewnością chętnie by Cię poznał...
-Ja... Nie powinnam rozmawiać z obcymi... Muszę już iść. Dowidzenia.
Rzuciła zdenerwowana i zaczęła się powoli cofać. Coś jednak mocno chwyciło ja za nogę do połowy uda, coś zimnego przytrzymywało ją w miejscu. Wystraszyła się nie na żarty.
-Tak szybko chcesz iść i to po tym ile nam zajęło szukanie Cię? Dopiero się spotkaliśmy... Gdzie się tak spieszysz?
-Ja... To pomyłka, proszę mnie puścić.
Zaczęła się wyrywać i krzyczeć, jednak absolutnie nikt nie zwracał na nią uwagi, pomimo tego iż cały park był pełen ludzi. Teraz była przerażona, nie wiedziała co się dzieje. Mężczyzna zaśmiał się głośno i dość upiornie.
-K-Kim jesteś... Czego chcesz?
Po raz pierwszy od dawna bała się, była bezbronna i nie wiedziała co robić. Facet znowu się zaśmiał i zaczął gdzieś dzwonić, Rebeca wciąż się szarpała, bez skutecznie. Nagle niewiadomo skąd obok niej pojawił się Hans z dwójką kolegów. Rebeca szeroko uśmiechnęła się. Nie wie jak ale rozbili lód, który ją trzymał i kazali jej uciekać. Wielkolud zorientował sie co jest grane i zaczął ją gonić. Rebeca biegła naprawdę bardzo szybko, po chwili udało jej się go zgubić, jednakże sama była zagubiona, nie znała tej części miasta. Nagle przestała widzieć cokolwiek, tak samo jak kiedy byłą dzieckiem pogrążyła się w nie przeniknionej ciemności, była teraz naprawdę ślepa. Zaczęła wołać o pomoc, jednak w dalszym ciągu nikt nie zwracał na nią uwagi. Wołała Carl'ę i Iblisa jednak nikt jej nie odpowiedział. Zaczęła błądzić po omacku, nie widziała nawet duchów. Starała sie skupić jak mogła ale nie widziała i nie czuła absolutnie nic. Nagle poczuła jak twarz ją piecze żywym ogniem, zza chmur wyszło słońce. Naciągnęła szalik na twarz i schowała dłonie w rękawach, szukała jakiegokolwiek schronienia. Ktoś nagle mocno szarpnął ją i gdzieś prowadził, zaczęła krzyczeć i się wyrywać.
-Spokojnie, chcę Ci pomóc.
Poczuła, że wchodzą do cienia, ból ustał szybko, jednak kiedy dotknęła twarzy skrzywiła się.
-Wampir nie powinien chodzić w dzień po dworze.
-Nie jestem wampirem. Kim pan jest?
-Nie jestem wampirzycą? To dziwne... Nazywam się Teliesin i jestem twoim przyjacielem, jestem przyjacielem dla wszystkich psioników, którzy potrzebują pomocy.
-A... A mógł byś pomóc mnie?
-Jasne moja droga, co sie stało?
-Ja... Ja nie wiem. Nagle przestałam cokolwiek widzieć, nie czuję żadnej aury... Ja chcę do domu.
Głos jej nieco zadrżał, była przerażona i piekła ją twarz. Teliesin schylił się i mocno ją przytulił, nagle poczuła się odprężona i spokojna. Zaczął ją uspokajać i głaskać po głowie.
-Już spokojnie, zabiorę Cię do domu. Do prawdziwego domu.- miał bardzo spokojny i kojący głos, Rebeca poczuła, że mogła mu zaufać.
-Jak to prawdziwego domu? A ten gdzie mieszkam nie jest prawdziwy?
-Biedne dziecko, zrobili Ci pranie mózgu.- pogładził ją po ojcowsku po głowie. -Oczywiście, że tamto miejsce nie jest twoim prawdziwym domem. Nie pasowałaś tam, jesteś zbyt wyjątkowa. Ale ja znam miejsce gdzie będziesz pasować idealnie, co więcej jest tam dużo różnych osób które czekają, właśnie na ciebie.
-N-Naprawdę?
-Oczywiście! Jesteś bardzo wyjątkową psioniczką i chciałem Cię prosić o pomoc. Bardzo potrzebuję twojej mocy żeby uczynić świat lepszym miejscem bez zła i przemocy. Świat bez nienawiści, ale żeby tego dokonać bardzo potrzebuję twojej pomocy. Co ty na to? Zechcesz się do mnie przyłączyć i pomóc mi oczyścić świat ze zła?
Rebeca nie wiedziała co odpowiedzieć. Oczywiście ufała nowemu znajomemu i bardzo podobała jej się wizja świata bez zła i nienawiści. Jednak coś w niej się buntowało sama nie wiedziała co to było ale coś jej w nim nie pasowało.
-No więc, zechcesz się do mnie przyłączyć i pomóc mi stworzyć nowy, lepszy świat?
-No tak ale...
-Ale?
-Ale moja moc zniknęła... Bez niej nic nie widzę...
-Twoja moc nie zniknęła, została tylko przytłumiona. Ale jestem w stanie zaradzić coś i na to.
Poczuła jak ktoś inny dotyka jej ramienia, odruchowo sie szarpnęła.
-Spokojnie to jest mój przyjaciel, jest magiem i może Ci pomóc, ale musisz mi powiedzieć czy chcesz się do mnie przyłączyć i pomóc mi zmienić świat? Jeśli się zgodzi, odblokuję twoją moc. Czy więc pomożesz mi? Czy przysięgasz zmienić ten świat na lepszy?
Rebeca znowu poczuła dotyk na ramieniu.
-No ja...

19.
"Nie odpowiadaj mu!" głos Reaper'a rozległ się echem w jej świadomości. "Czemu?" powoli Rebeca zaczynała widzieć. Najpierw zauważyła kontury Teliesin'a potem tego co było za nim, po chwili widziała jak zawsze, a to co ujrzała przeraziło ją. Ten który wzbudził w niej zaufanie, był potworem. Jego dusza była czarniejsza niż mrok, który jeszcze chwilę temu ją spowijał. W jego wnętrzu szalała czarna bestia, jakby zrobiona z cienia i z para czerwonych, złowieszczych oczu. Wystraszona wyrwała się i zaczęła cofać.
-Nie! Jesteś potworem! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
Cofała się aż nie napotkała oporu ściany. Teliesin powoli się wyprostował i zwrócił w jej stronę, po jego lewej stał jakiś mężczyzna, w jego duszy rozchodziły się zmarszczki, identyczne jak na tafli wody podczas deszczu, po jego prawicy zaś duży mężczyzna, w którym przelewały się czerwień i błękit. Bała się, była w sporych tarapatach, nie wiedziała co robić, wiedziała że krzyki nic nie dadzą, ludzie wciąż ich ignorowali.
-To nie ja jestem potworem tylko ludzie, moja droga. -mówił spokojnie, zupełnie jak chwilę temu. Powoli szedł w jej stronę. -To ludzie są potworami i to ich powinnaś się obawiać, nie mnie.
-Nie zbliżaj się do mnie...
-Nie jestem twoim wrogiem. Chcę stworzyć świat piękny, wspaniały, bezpieczny. Bez nienawiści, której źródłem są właśnie ludzie...
-Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Ja, twoi towarzysze, ty! Ludzie nie są źli...
-Biedne dziecko, przecież powinnaś wiedzieć co ludzie o nas sądzą. Nikt nigdy Cię nie skrzywdził? Nikt nigdy tobą nie wzgardził, tylko dlatego, że jesteś od nich po prostu lepsza?
Stał tuż przy niej. Do Rebec'i wróciły wspomnienia z dzieciństwa, wspomnienie jej ojca i matki. Zrobiło jej się przykro, ale wtedy przypomniała sobie dziadka, Carl'ę i Boby'ego. Oni byli zwykłymi ludźmi i wiedzieli kim jest, a mimo to nie odtrącili jej.
-Mylisz się. Nie wszyscy ludzie są źli. Owszem ludzie są różni, są tacy którzy się boją tego czego nie rozumieją, boją się bo jesteśmy inni i ja im sie nie dziwie! Sama się teraz boję Ciebie i twoich towarzyszy... Są tacy, którzy nas nienawidzą, bo są zazdrośni o to że my jesteśmy inni, jesteśmy wyjątkowi... Ale są też ludzie, którym nie przeszkadza to że jesteśmy inni, którzy nie patrzą na to kim jesteś ale na to jaki jesteś. Czy jesteś dobry czy nie. Sama znam takich ludzi.
-Piękna mowa, jesteś doprawdy wyjątkowa, dlatego pójdziesz z nami. Po dobroci albo po złości, jak wolisz?
Delikatnie pogłaskał ja po głowie, w oczekiwaniu na odpowiedz, Rebeca odwróciła głowę na bok i przylgnęła do ściany, milczała. Mężczyzna westchnął, odwrócił się i skinął na faceta w irokezie. On też skinął i zaczął się do niej zbliżać.
-Szkoda mała, polubiłem Cię nawet. Nie wiesz co tracisz, Teliesin'owi naprawdę na sercu leży dobro psioników i dba o dobrych podwładnych. Miała byś okazję stać się naprawdę kimś. No ale nie wszystko stracone, Śnieżko.
Zaczął ją szarpać i prowadzić do samochodu, który właśnie podjechał, wysiadło dwóch kolejnych typków. Rebeca szarpała się jak mogła, wykręcił jej prawą rękę, strasznie bolało.
-Zostaw mnie... Proszę...
-Niestety nie mogę, gdybyś sama poszła nie bolało by, a tak wybacz twój wybór...
-Powiedziałam... Zostaw!
Krzyknęła głośno i zamachnęła się wolną ręką, nagle powstał wybuch niebieskozielonego płonienia, który odepchnął napastnika. Nie spodziewali się oporu z jej strony, Rebeca upadła. Po chwili mężczyzna jak góra wstał i chciał do niej podejść, miedzy nimi powstała ściana z identycznego, przejrzystego płomienia. Kiedy Rebeca podniosła wzrok zobaczyła Hansa i grupkę żołnierzy, stojących miedzy nimi. Jej znajomy żołnierz zasalutował i posłał jej uśmiech.
-Uciekaj.
Nie trzeba było jej powtarzać dwa razy, skorzystała z ich dekoncentracji i pobiegła. Jeden z nich złapał ją za szalik, ale Rebeca szybko go zdjęła i uciekała tak szybko jak mogła. Na szczęście słońca już nie było. Zaczęła krzyczeć i wołać Iblisa, ludzie gapili się na nią jak na wariatkę, przynajmniej zaczęli ją dostrzegać. Starała sie wrócić do parku, do Carli. Z zakrętu wyjechało ich auto, Rebeca zaczęła uciekać do kolejnego zaułka. Przed nią była niska ściana, rozpędziła się i wskoczyła na śmietnik z którego się wybiła i przeskoczyła mur, biegła dalej. Kondycji i zwinności nie można jej było odmówić. Po chwili wpadła na patrol policji, prosiła ich o pomoc, żeby ją odwieźli do szpitala. Jednakże w tym momencie jak z pod ziemi za nią pojawił się Teliesin i po chwili dwójka policjantów leżała martwa na ziemi. Rebeca zaczęła krzyczeć i uklękła przy ciałach, widziała jak ulatują z nich dwa ogniki i po chwili gdzieś odlatują.
-Jak mogłeś? Przecież oni nic Ci nie zrobili!
-Po pierwsze, nie obchodzi mnie to, byli ludźmi. Po drugie to nie ja ich zabiłem tylko ty.
-Ja im nic nie zrobiłam. -Zaczęła się powoli cofać ale za nią stał już mężczyzna z irokezem.
-Wręcz przeciwnie, to przez Ciebie zginęli. Gdyby nie ty wciąż by żyli. Przynajmniej do czasu... Gdybyś ich nie zaczepiła nie zginęli by...
-Nie to ty! To ty ich zabiłeś...
-Przez Ciebie zginęli, gdybyś od razu poszła ze mną nie było by problemu, a teraz grzecznie Cię proszę wsiądź do auta sama, albo Ersein znowu Ci w tym pomoże.
Nie chciała z nim jechać starała się coś wymyślić, jakąś drogę ucieczki. W tym momencie zza rogu wyszła kobieta z dzieckiem, stała blisko nich, zbyt blisko. Teliesin chwycił kobietę i siedmioletnie dziecko telekinezą i przyciągnął do siebie.
-No dobrze zrobimy tak, albo zaraz wsiądziesz do auta albo będę powoli miażdżył tego dzieciaka a potem matkę.
-Nie proszę Cię... Już wsiadam tylko błagam zostaw ich...
Uśmiech zagościł na jego twarzy, postawił ich na ziemi, kobieta i dziecko zaczęli uciekać. Rebeca posłusznie weszła do auta, nagle rozległ się przeraźliwy krzyk i płacz dziecka. Rebeca wyjrzała przez okno i zobaczyła kobietę leżącą w palmie krwi i małego chłopca płaczącego przy ciele matki z którego sterczała lodowa włócznia.
-Ty draniu! Miałeś ich zostawić!
-I zostawiłem, nie zabiłem ich.
Rebeca przygryzła wargi, z oczu pociekły jej łzy, dryblas wsiadł obok niej i ruszyli. Rebeca widziała jak duch kobiety rozpacza nad swoim ciałem i stara sie objąć swojego synka i go jakoś uspokoić, mały jednak nie widzi mamy a mama nie jest w stanie go dotknąć. Po chwili Rebeca znowu nic nie widziała, znowu zablokował jej psi, nie miała pojęcia gdzie jadą, nie miała jak wezwać pomocy.

20.
Jechali dłuższą chwilę, Rebeca nie miała pojęcia gdzie jest, siedziała skulona na tylnej kanapie dużego wozu, Obok niej siedział Ersein, nie wiedziała kto prowadzi. Olbrzym ostrożnie zdjął jej czapkę i zaczął robić warkocz, nawet nie drgnęła, cały czas starała się coś wymyślić, jak uciec.
-Nie martw się Snieżko, jakoś to będzie. Ty będziesz posłuszna a Teliesin da Ci wszystko czego tylko zapragniesz.
Miał spokojny i troskliwy starszego brata głos. Skończył i zawiązał jej jakaś wstążkę.
-Ja chcę do domu...
-Jedziemy przecież do domu...
Rebecia nie wiedziała co sie stało, zupełnie nagle cały świat jej zawirował, była bardzo poobijana i nie mogła się ruszyć. Czuła jak z czoła leci jej krew, nagle ktoś ja mocno szarpnął. Byli gdzieś na ruchliwej ulicy, słyszała przejeżdżające auta i syreny służb mundurowych, chyba ambulans. Była oszołomiona i wciąż nie widziała, zaczęła się wyrywać, połamane okulary spadły na ziemię. Ten kto ją wyciągnął mocno przytulił ją do siebie. Powoli zaczynała widzieć a ból ustępował.
-Jak się masz młoda? Wybacz, że nie przyszedłem wcześniej...
-Nawet nie wiesz jak sie cieszę...- głos jej drżał a z oczu pociekły łzy, była noc. Powoli otworzyła oczy. Iblis był zaskoczony, cały czas sądził że są niebieskie.
-A jednak nie wszystko masz białe.
-On Ci ludzie... Oni...
-Cii wiem co to za ludzie. Przepraszam że musiałaś przez to przejść, to moja wina.
Powoli wstał, Rebeca wciąż była nieco oszołomiona, Iblis przekazał ją jakimś dziewczyną, obok niego stał wielki facet też z irokezem ale w nim wirował czerwony płyn, złoty pył i coś jakby przejrzysta plazma. Białowłosy kazał im uciekać, jednak w tym momencie ze zgliszczy auta wygrzebał się Teliesin i Ersein. Pozostała trójka nie przeżyła, Rebeca widziała jak trzy ciemne ogniki wzbijają się w powietrze, ich ciała natomiast zaczęły się zmieniać. Zrobiły się czarne i zaczęły rosnąć, po chwili uformowały się z nich trzy pokraczne stwory, które razem z Ersein'em ruszyły w pościg za Rebec'ą i jej eskortą. Iblis został i walczył z Teliesin'em. Dziewczyny bardzo szybko biegły i ciągnęły za sobą Rebec'ę, jedna z nich była wypełniona wodą, druga ogniem. Czarnych potworów pozbyli się szybko ale dryblas z irokezem już ich doganiał. Odbiegli daleko od mostu. Przed nimi jak z pod ziemi wyrosło pięć czarnych szkarad, byli otoczeni.
-Oddajcie nam po prostu dziewczynę, a może jakoś to załatwimy.
-Ty se chyba kpisz koleś. -warknął mężczyzna. Dziewczyny stanęły miedzy Rebec'ą a stworami, za plecami miała dużego faceta. Zaczęła się walka, facet z irokezem i ognista dziewczyna walczyli ze sobą, wodna broniła Rebec'i. Stwory atakowały z dużą zaciętością, jednak nie raniły Rebec'i, co skrzętnie wykorzystała i starała się ochraniać wodną psioniczkę. Potworów przybywało i zrobił się niezły kocioł. Rebeca pośliznęła się na mokrej trawie a jeden z potwór zaczął ją ciągnąć po zboczu, w stronę rzeki, gdzie stała dwójka psioników. Jej obrończyni próbowała się przebić ale stwory skutecznie jej to uniemożliwiły. Dostrzegła obok siebie Hansa, Marię, Eli i jej kuzynów. Skoncentrowała się, przy potworach zaczęły wybuchać świetlne kule, jednak była już za blisko i dwójka psioników próbowała ją obezwładnić. Może i Rebeca miała żelazną kondycję i była diabelnie zwinna jednak nie potrafiła walczyć. Przy jej gardle pojawiło się zimne metalowe ostrze, a jej ciało było krępowane przez cieniste liny. Zaczęli ją gdzieś ciągnąć, wzięła wdech żeby krzyknąć jednak ostrze przecięło jej policzek.
-Milcz, ani słowa.
Wychrypiał jeden z nich. Nie wiedziała jak ale dziewczyny i chłopak w irokezie dobiegli do niej. Między Rebec'ą a jej ochroniarzami pojawił się duży stwór z metalowych ostrzy i cienia. Dziewczyny były słabe po tamtych walkach, podobnie jak mężczyzna.
-Proszę was, pomóżcie im. -wyszeptała Rebeca, do swoich przyjaciół. Skinęli głowami i przelali tyle energii ile mogli, po czym odeszli. Zanim zniknęli uśmiechnęli się ciepło do niej i jej pomachali. W obrońców Rebec'i wstąpiły nowie siły, jednak jej porywacze nie grali czysto, byli silniejsi od nich i do tego zasłonili się kolejną falą czarnych bestii. Jednak przez stworzenie metolowej istoty nie mogli jej ciągnąc dalej. Walka trwała dość długo, jej obrońcy opadali z sił szybciej niż oprawcy. Nagle wszystko utonęło w czarnym płomieniu, a potwory zniknęły. Stalowo cienisty gigant wydał z siebie głośny dźwięk giętego metalu, po czym eksplodował a okolicę zasypał deszcz metalowych, ostrych odłamków. Rebeca siedziała najbliżej, krzyknęła kiedy jej ciało zostało przebite przez dziesiątki ostrzy, przewróciła się, krępujące ją liny zniknęły. Bardzo obficie krwawiła, czuła że słabnie, miała płytki nieregularny oddech. Iblis od razu klęknął obok niej i wziął ją w ramiona.
-Nie! Kurwa mać nie!
Przelał na nią tyle przyrostu ile był w stanie, jednak rany nie zasklepiały się, krew wciąż płynęła obficie z ran. Po jego policzkach ciekły łzy.
-Nie! Nie! Nie! Rebeca! Nie...
-Cii... Już... Dobrze... Nie... Płacz... -mówiła z dużą trudnością, słabła, życie z niej uchodziło. Widziała jak dookoła niej zebrały się wszystkie duchy, którym kiedykolwiek pomogła. Iblis płakał, tak samo jak reszta ekipy.
-Niebieska! Zamroź ją! Zrób cos!
-Ja... Ja nie potrafię Wilku...
-Guma! Zasklep jej rany!
-Za późno... Nie możemy jej pomóc...
-Draco... Błagam Cię...
Mężczyzna podszedł do niej i dotknął jej ciała, jednak nic się nie stało. Nie rozumieli dlaczego, nie byli w stanie jej pomóc...
-I-Iblis... Nie płacz... Ja... Nie zostawię Cię... Są sprawy, którymi... Muszę się zająć... Ale wrócę... Tak jak ty zawsze... Wracałeś...
Na jej śnieżno białej twarzy, pokrytej jej własną posoką zastygł jej ciepły uśmiech, który zawsze przynosił mu taką ulgę. Chłopak zawył żałośnie i przytulił do siebie jej ciało.

-Dobrze... Będę więc czekał...

środa, 19 listopada 2014

Grim IV

14.
Był chłodny dzień, kończyła się jesień, zaczynała zima. Carla jak zwykle miał ręce pełne roboty, w końcu była przełożoną wszystkich innych pielęgniarek i pielęgniarzy w szpitalu. Ustalała dyżury, urlopy i grafik na najbliższy miesiąc. Grudzień to był najgorszy miesiąc, były Święta i każdy chciał spędzić ten czas z rodziną, nie każdy jednak mógł się cieszyć tym przywilejem. Do tego przyjęli nowego pacjenta, chłopaka uzależnionego od prochów i po próbie samobójczej. Chłopak miał szesnaście lat, nie był agresywny, przynajmniej fizycznie. Dość ostro reagował na każdą próbę pomocy czy rozmowy, wszczynał awantury i kłótnie zarówno z pacjentami jak i personelem szpitala. Po prostu kolejne samotne i skrzywdzone przez los dziecko. Rebeca radośnie pląsała i ślizgała się po korytarzu w grubych wełnianych skarpetach. Prześlizgiwała się przed drzwiami do pokoju pielęgniarskiego, w te i z powrotem.
-Część Carla. Jak leci? Dużo masz. Roboty?
-Cześć Rebeca. Jakoś leci i tak mam sporo pracy.
-Czemu?
-Grafiki układam, Świętą zapasem no i nowy pacjent sprawia nieco problemów.
-Nowy? -Rebeca próbowała się zatrzymać w pędzie, straciła równowagę i kłapnęła na pupę, przejechała jeszcze kawałek na tyłku. Carla przewróciła oczami. Dziewczyna szybko wstała i rozmasowała bolące miejsce. -A gdzie jest teraz? Kto to taki?
-Boby Picket. Ma szesnaście lat jest afro-Amerykaninem. Powinien być w świetlicy. Tylko uważaj, nie jest zbyt przyjemny.
Zanim kobieta skończyła zdanie Rebeca juz ślizgała się do świetlicy, Carla ciężko westchnęła i wróciła do papierkowej roboty. Rebeca jak wicher wjechała ślizgiem do świetlicy, inni przyzwyczaili się już do tego małego wulkanu energii, tylko Boby popatrzył zaskoczony na nią, po chwili jednak odwrócił wzrok. Miał na głowie czapkę z daszkiem skierowanym w tył. Dziewczyna poczłapała prosto do niego i usiadła naprzeciw.
-Część. Ty jesteś Boby?
-Nie nazywaj mnie tak. -warknął chłopak w odpowiedzi.
-Więc jak mogę nazywać? -Rebeca cały czas była radosna.
-Nijak, zjeżdżaj! Czubek na prochach! -chłopak walnął pięścią a stuł.
-Nie zgadłeś. Jestem Rebeca.
Wyciągnęła rękę chłopak tylko prychnął i zaczął gapić się przez okno. Nie odezwał się. Rebeca nie dawała za wygraną, wiedziała że to tylko maska, którą odgradza się od świata. Siedziała więc przy stole, nucąc "Most Londyński wali się" i machając nogami. Oboje milczeli przez długi czas, Boby myślał, że jak będzie ją ignorować to sobie pójdzie, cóż nie znał jeszcze Rebec'i.
-Pójdziesz ty w końcu?
-Tak.
-A kiedy?
-Nie wiem, ale kiedyś na pewno sobie pójdę, chociażby spać czy na dwór.
Chłopak był zły i zniecierpliwiony ale również uparty wiec jak osioł siedział przy stole pukając palcami w blat. Rebec'a też zaczęła pukać, zanim Boby sie obejrzał razem z Rebec'ą wygrywali prostą melodie na blacie stołu, coraz głośniej. Rebeca zaczęła nucić do rytmu, Boby lekko uśmiechnął się ale dalej zgrywa twardziela. Po chwili uderzył dłonią w blat i przestał. Znowu siedzieli tak w ciszy, nagle wstał energicznie.
-Gdzie idziesz?
-Jak najdalej od Ciebie! Białe dziwadło.
Zdenerwowany wyszedł, Rebeca chichotała. Polubiła go, miał ładną aurę. Wstała i poszła za nim, tanecznym lekkim krokiem. Siedział na schodach w holu, Rebeca zjechała po poręczy obok niego, znowu ją ignorował. Dziewczyna zaczęła ślizgać się po holu jak na łyżwach, poruszała się z gracja i delikatnie jak rusałka. Obserwował ja na początku tylko kątem oka, po chwili patrzył na nią z całą uwagą. Znowu wstał i poszedł.
-Do jutra.
Rzuciła radośnie Rebeca i kontynuowała zabawę. Jakiś czas później ubrała białą czapkę, kurtkę, cieplejsze spodnie, szalik i rękawiczki, wszystko w bieli i wyszła na dwór. Hans przyszedł w odwiedziny. Okazało się, że Maria w końcu mogła odejść w spokoju, Oscar jej wybaczył. Biegała po całym ogrodzie, z nieba zaczął sypać się biały puch. Rebeca ucieszyła się jak małe dziecko. Biegała i skakała w koło krzycząc, że pada śnieg. Hans towarzyszył jej aż nie przyszła po nią Carla.
-Santa Maria! Ile można siedzieć na dworze w taki ziąb? Do środka ale już!
Rebeca zaśmiała się i wróciła z nią do budynku.

15.
-Dasz mi w końcu spokój?
-Nie. -odpowiedziała Rebeca z krnąbrnym uśmieszkiem. Siedziała naprzeciw Boby'ego w świetlicy i układała wierzę z warcabów. Boby strącił jej wierzę na podłogę. Pionki pokulały się po całym pomieszczeniu.
-Czego ty ode mnie chcesz, biała wiedźmo?
-Porozmawiać.
-Nie masz kogo innego męczyć?
-Mam ale ja chcę porozmawiać z tobą.
-A żeś się mnie uczepiła... Daj mi spokój.
-Czemu po prostu ze mną nie porozmawiasz?
-Primo, nie mam najmniejszej ochoty, Secundo, nie mamy o czym.
-Tego nie wiesz, nie próbowałeś.
-Bo jesteś upartą małą jędzą.
-No to coś nas łączy! Też jesteś uparty.
Zakrzyknęła z radosnym uśmiechem, wstała i zaczęła zbierać pionki, kilku innych pacjentów jej pomogło. Rebeca nie odpuszczała, spędzała prawie cały czas z Bobi'm, wieczorami rozmawiała z Iblisem. Często przychodził, prawie codziennie i bardzo niechętnie odchodził. Cos zdawało się go bardzo trapić ale nie chciał powiedzieć co to. Rebeca ćwiczyła swoje umiejętności, pomagała Iblisowi jak mogła stłumić głosy i krzyki w jego duszy. Nie wyciszała ich całkowicie ale kakofonia potępieńczych wrzasków, zmieniała sie w szumiące szepty, które czasami były nawet kojące. Im więcej ćwiczyła tym dłużej Iblis mógł odetchnąć z ulgą, jednak oboje wiedzieli, że na stałe nie będzie w stanie ich wyciszyć. Robiła duże postępy w krótkim czasie, Iblis był pod wrażeniem.
-Masz jakiś ulubiony kolor poza białym?
-Wszystkie inne. Nawet czarny ma swoisty urok.
-Tak, razem wyglądacie jak Ying i Yang. -wtrąciła do rozmowy Carla, która właśnie odeszła do nich.
-Carla ma rację! Ubierasz się na czarno i masz białe włosy, ja ubieram się na biało i mam czarne okulary.
Iblis zaśmiał się, przy Rebec'e nie dało się nie uśmiechnąć. Iblis pożegnał sie i poszedł. Był grudzień, zbliżały się święta, w świetlicy pojawiła się duża i kolorowa choinka, była przepiękna. Rebeca siedziała pod kaloryferem, miała podkurczone nogi i błogi uśmiech na rozświetlone przez kolorowe lampki twarzy, patrzyła na choinkę. W rękach trzymała kubek z gorącą czekoladą i cynamonem, ostrożnie sączyła słodki i ciepły płyn. Niespodziewanie obok Rebec'i usiadł Boby.
-Na co tak patrzysz?
-Na choinkę, jest przepiękna. Taka kolorowa, taka żywa.
-A nie jesteś przypadkiem ślepa? -Rebeca zaśmiała się.
-Wszyscy twierdzą że tak, ale ja widzę.
-Jak to?
-Bo widzisz mam pewien dar, dużo ludzi go ma ale muszą się ukrywać. Możesz mi wierzyć albo nie ale ja potrafię widzieć duchy i energię. -chłopak milczał przez chwilę.
-Ty też... Ja bym nie nazwał tego darem...
-Jesteś psionikiem?
-Ja nie, mój brat był.
-Był?
-Umarł przez to. Jacyś ludzie go zabili, mieli garnitury, tez potrafili robić... Różne dziwne rzeczy... Mnie też chcieli zabić, miałem wtedy dziesięć lat, bart miał jakieś dwadzieścia. Bronił mnie, pokonał ich a chwilę później leżał na chodniku, miał drgawki, toczył pianę z ust i leciała mu ogromna ilość krwi z nosa... To moc go zabiła... I zostałem sam...
Rebeca bez słowa przytuliła się do niego, Boby siedział i patrzył na choinkę, faktycznie była śliczna.



16.
Dziś była wigilia, duża część pacjentów, których stan zdrowia na to pozwalał, została wypuszczona na przepustki, do rodziny. To był wyjątkowy dzień, Rebeca od rana wygłupiała się z Boby'm, nauczył ją breakdance, ona nauczyła go cieszyć się z małych, prostych i codziennych rzeczy. Tańczyli w świetlicy, przyglądała im się Carla, uśmiechała się. Podarki nie były obowiązkowe, każdy kto chciał obdarowywał innych, często pacjenci korzystali z pomocy personelu. Rebec'a chciała dać jakiś prezent Boby'emu, Iblisowi no i oczywiście Carl'i. Nie miała zbyt wielu materiałów do dyspozycji, poprosiła jednego z pielęgniarzy o to żeby przyniósł jej kilka materiałów. Mężczyzna uśmiechnął się i poczochrał ją po białych, aksamitnych włosach. Po dłuższej chwili przyniósł jej wszystko czego mogła by potrzebować. Podziękowała i pędem pobiegła do swojej sali. Od pielęgniarza dostała mąkę, sól, wodę, brokat, białą farbę, pędzelek i srebrne strzępki papieru do pakowania oraz biało-srebrna tasiemkę. Mąkę, wodę i sól zmieszała razem, tworząc masę solną i zaczęła robić dużą dziesięcioramienną gwiazdkę, zrobiła niewielki otwór, pomalowała całość białą farbą, kiedy schła zrobiła drugą i też pomalowała. Wróciła do pierwszej i ozdobiła brokatem co drugie ramię gwiazdy i przeciągnęła tasiemkę, robiąc prosty amulet. Zabrała się za lepienie trzeciej gwiazdy.
-Wyrzeźb dla niego z drewna topoli i napełnił swoim psi. To będzie lepszy podarek, zaufaj mi.
Rebeca posłuchała rady swojego strażnika, nie wiedziała tylko skąd ma wziąć drewno z topoli... Zostawiła gwiazdy dla Carl'i i Boby'ego i poszła czegoś poszukać. Natknęła się na Carl'e.
-Czemu akurat drewno topoli? -zdziwiła się kobieta.
-Sama nie wiem... Ale to koniecznie musi być topola.
Carla westchnęła i zaczęła się zastanawiać jak jej pomóc. Doznała nagłego olśnienia, kazała Rebec'e czekać. Po chwili pojawiła się z drewnianą deską i wręczyła jej.
-Jesteś pewna, że to topola?
-Tak jestem pewna, zabrała to z warsztatu woźnego. No zmykaj zanim Cię ktoś z tym zobaczy.
Rebeca podziękowała i pognała do siebie z deską, usiadła na łóżku.
-A jak chcesz to wyrzeźbić? -pyta strażnik.
-Ładnie.- głos w jej głowie wzdycha i pojawia się przed nią. -Teraz się skup, nauczę Cię czegoś co może kiedyś ocalić Ci życie.
Wziął nóż ze stolika. Nauczył ją przeniesienia psi, dzięki czemu mogła stworzyć proste ostrze przy pomocy swojego psi.
-Jest to potężna moc, jedno zadrapanie i możesz oddzielić duszę od ciała. Używam tej mocy do wykonywania wyroków na tych, których czas już nadszedł. Jednakże wierzę, że nie nadużyjesz tej mocy.
-Naprawdę moim psi mogę oddzielać dusze?
-Tak. Nie tylko widzisz i komunikujesz się z duchami, to tylko jeden z aspektów twojego psi. Jesteś w stanie manipulować duszami, zmieniać je, transmutować w różne obiekty, więzić je w przedmiotach, na stałe lub tymczasowo. Dusze to energia, którą możesz formować i manipulować. Możesz zrobić z duszy wszytko, zarówno swojej jak i cudzej, jednakże nie polecam manipulacji własnej.
-Nie wiedziałam... A co sie staje z duszą kiedy ją "zmanipuluję"?
-To zależy. Jeśli zmienisz czyjąś duszę w, powiedzmy ostrze do walki, możesz przywrócić ją do pierwotnej postaci, o ile nie wykorzystasz za dużo energii duszy. W przeciwnym razie dusza rozpada się.
-To okropne!
-Zawsze możesz wykorzystać tylko część duszy. Na przykład tą złą, która i tak bytowała by w Otchłani.
-Tak jak Iblis?
-Powiedzmy, jest to duże uproszczenie ale... Tak, w podobny sposób.
-Dzięki, Reaper.
Postać ukłoniła się lekko i rozwiała się. Rebeca ostrożnie wycinała gwiazdę dla Iblisa. Drewno było jasne, niemal białe. Bardzo się starała, wyryła nawet drobne, staranne wzorki na powierzchni gwiazdy. Zajęło jej to sporo czasu. Zadowolona ze swojego dzieła, schowała wszystkie gwiazdy do kieszeni bluzy i poszła na wieczerzę. Carla właśnie wychodziła, w końcu miała wolne, od dwóch lat nie spędzała wigilii w domu. Kobieta schodziła po schodach do holu, nagle tuz obok niej po poręczy zjechała Rebeca.
-Zaczekaj, mam coś dla Ciebie!
-Oh, skarbie to miło z twojej strony, że tez ja nie pomyślałam...
-Nie szkodzi! Proszę i Wesołych Świąt!
Rebeca wręczyła jej amulet z gwiazdą z masy solnej, Carl'i bardzo się podobał, był prostu, uroczy i miał w sobie dużo ciepła, zupełnie jak Rebeca. Złożyły sobie życzenia i Carla pojechała do domu. dziewczyna radośnie ruszyła do świetlicy, gdzie zrobili sobie wieczerzę. Nie zostało wiele osób ale i tak panowała bardzo miła atmosfera. Z głośników wieży stereofonicznej popłynęły kojące dźwięki świątecznych piosenek i kolęd, po wieczerzy Rebeca wręczyła Boby'emu gwiazdkę, był zaskoczony.
-Dzięki Grim...Ja nie mam nic dla Ciebie...
-W porządku! Wystarczy uścisk.
Mocno uściskała chłopaka, tego mu było trzeba, odrobiny ciepła. Był od niej wyższy i nieco starszy, poczochrał jej głowę jak starszy brat. Rebeca uśmiechnęła się i pognała za dwór w białej kurtce. Było już bardzo ciemno, zimno i padał śnieg. W ogrodzie czekało na nią dość sporo osób. Dusze które nie chciały odejść, żeby jej pomagać, świadomie zrezygnowały z przejścia na drugą stronę, specjalnie dla niej, choć nie trzymała ich na siłę. Złożyła im życzenia, pośpiewali kolędy, po godzinie zniknęli ale pojawił sie ktoś szczególny dla niej.
-Siema młoda, Wesołych Świąt.
-Nawzajem! -radośnie uściskała go, na twarzy Iblisa pojawił się szczery i ciepły uśmiech. -Mam coś dla Ciebie!
Wyciągnęła z kieszeni drewnianą gwiazdę na biało srebrnej tasiemce i założyła mu na szyję. Był dużo wyższy od niej więc przyklęknął. Momentalnie wrzaski ucichły a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Dziękuję Rebec'o, też mam coś dla Ciebie chociaż nie jest tak wspaniały jak twój prezent.
Wstał i wręczył jej średni pakunek owinięty białym papierem w srebrne wzorki. Rebeca radośnie otworzyła paczkę, w środku była para materiałowych rękawiczek bez palcy w biało czarne paski i czekolada z marcepanem. Ucieszyła się jak dziecko, od razu je założyła i zaczęła skakać i pląsać w kółko z radości, przy niej uśmiech sam cisnął się na usta. Nagle stanęła i wbiła wzrok w niebo z błogim uśmiechem, wyciągnęła dłoń w górę.
-Jest taki piękny...
-Śnieg ma swój urok.
-Delikatne, srebrne, lśniące drobiny padające z nieba... Uwielbiam zimę...


poniedziałek, 17 listopada 2014

Grim III

9.
Był ciepły letni wieczór, więc Rebeca poszła z Marią do ogrodu na terenie szpitala. Dziewczyna radośnie skakała po czarno białej mozaice w centralnej części ogrodu, stąpała tylko bo białych płytkach. Maria nie mogła uwierzyć w to wszystko co powiedziała jej Rebeca o sobie, chociaż sama była duchem.
-Jakim cudem zawsze stajesz na te białe?
-Normalnie. Po prostu lubię te białe.
-No ale skąd wiesz gdzie są? Jesteś przecież... -kobieta nieco się zmieszała. Rebeca tylko się zaśmiała.
-Ja widzę, zupełnie inaczej niż inni ludzie ale widzę.
Maria nie chciała drążyć tematu, była zła na siebie za swoją głupotę i samolubność ale nie było już odwrotu. Zza krzaków wyłonił się ranny żołnierz. W brzuchu miał ogromną dziurę z której wisiały wnętrzności i widać było fragment kręgosłupa i żeber, miał poparzoną twarz. Podszedł do skaczącej nastolatki i zasalutował jej.
-Cześć Hans. -przywitała się radośnie, zrobiła piruet na środkowej płytce mozaiki i podeszła do kobiety. Była zaskoczona. Przedstawiła ich sobie i pokrótce opowiedziała ich historie.
-Hans, woli pomagać innym niż samemu spocząć, dlatego poprosiłam go o pomoc dla Ciebie. Będzie twoim duchowym przewodnikiem.
-Dziękuję Ci Rebec'o... Wybacz, że nie wierzyłam Ci...
-Nie szkodzi. -Dziewczyna była cały czas radosna, zawsze była. Pożegnała się, Hans i Maria zniknęli za drzewem.
-A więc widzisz i komunikujesz się z duchami? Interesujące.
Na ławce nieopodal niej siedział ten sam nieznajomy, którego spotkała w zaułku. Radośnie podeszła do niego sprężystym, tanecznym krokiem.
-Cześć. Nie zauważyłam Cię, wybacz. Co tu robisz?
-Przyszedłem do Ciebie, chciałem porozmawiać. Mów mi Iblis.
-Ja jestem Rebeca, miło mi. -Z uśmiechem uścisnęła mu dłoń w skurzanej rękawiczce. -Ostatnio mówiłeś, że jesteś psionikiem, co to znaczy? -usiadła na oparcie ławki obok niego.
-Naprawdę nie wiesz? Potrafisz czytać aury a nie wiesz nic o psi?
-Czytać aury? A wiec tak to się nazywa. Nie wiem nic o psi, a "czytania aury" sama sie nauczyłam.
-Jak mniemam tak właśnie widzisz?
-I tak i nie... Nie wiem jak to dokładnie opisać... -wstała z uśmiechem i zaczęła spacerować po murku dookoła ławki. -Bo widzisz, kiedyś jak byłam mniejsza, opętał mnie duch. Zabawna historia! Chciał za moja pomocą zabić kilka osób, które zabiły jego, ale kiedy wszedł do mojego umysłu zrobiło mu się mnie szkoda i się nawrócił. W każdym razie, chciał przeprosić i opisał mi to co widzę.
-A co widzisz?
-On stwierdził, że to co widzę przypomina rysunki kolorową kredą na tablicy. Widzę kontury ludzi, przedmiotów, wszystkiego, jakby były rysunkami na tablicy. Wiesz, widzę twoje włosy, ubrania, posturę nawet szczegóły na ubraniach! Ale jako kolorowe kontury bez wypełnienia. Tak on przynajmniej to przyrównał. Potrafię też widzieć dusze. Wtedy w zaułku nieco się przestraszyłam bo widziałam twoją duszę, biały kontur postaci, taki jakby ludzik, wiesz taki prostu trochę jak manekin ale wypełniony czarnym ogniem. Inni ludzie są z reguły biali, ale mają kolorowe aury dookoła siebie. Kiedyś widziałam przez okno kobietę, którą wypełniała woda i faceta którego wypełniały fale, takie jakby zmarszczki na wodzie! Kiedy tak patrzę, wtedy nie widzę otoczenia ani szczegółów, same postaci zawieszone w próżni. Tak mi to opisał tamten duch.
-Ciekawe... A co widzisz kiedy patrzysz w lustro? Albo na jakiś obraz?
-Widzę sam kształt lustra, nie widzę odbicia, pusty kontur. A obrazy widzę jako zlepki kolorowych plam.
Rozmawiali tak przez długi czas. Białowłosy wyjaśnił jej kim tak naprawdę jest i czym jest jej dar. Zadawała mnóstwo pytań, na które cierpliwie odpowiadał z uśmiechem. Jej nastrój udzielił się nawet jemu. Przez całą rozmowę pląsała i skakała dookoła ławki na której siedział. Powoli zbliżał się świt.
-Muszę już iść. Wpadniesz jutro wieczorem?
-A czemu nie od rana?
-Jestem chora na albinizm, jakbyś nie zauważył. -rzuciła z serdecznym uśmiechem. - Światło słoneczne jest dla mnie niemal zabójcze. Dlatego śpię w dzień. Kiedy są gęste chmury mogę wyjść na dwór ale muszę się smarować filtrami.
-Wiesz, mógłbym Cię wyleczyć. Mogła być żyć normalnie, nie jak wampir.
-A nie żyję normalnie? Ubieram się, jem, chodzę do toalety... To przecież normalne życie, tyle że w innych godzinach. -rzuciła z uśmiechem.
-No tak masz rację! -Iblis zaśmiał się głośno. -Do wieczora więc.
Rebeca pożegnała się i wróciła do swojej sali, radosna położyła się spać. Cieszyła się, że w końcu ktoś będzie ją odwiedzał.

10.
Był pochmurny dzień, od rana na niebie kłębiły się ciężkie i ciemne chmury. Wyjątkowa pogoda jak na końcówkę sierpnia ale tylko dzięki temu Oscar i Rebeca mogli sie pojawić na pogrzebie Marii. Przyszła też część personelu ze szpitala i rodzina zmarłej, dzieci, były mąż, jej rodzice i dalsza rodzina. Pogrzeb był krótki, Rebeca starała się jak mogła podtrzymać Oscara na duchu, płakał rzewnie, zupełnie jak jej dzieci. Rodzeństwo, starszy bart i mała siostrzyczka, trzymali się za rączki i wspólnie płakali. Ich tata stał w milczeniu i zadumie, przyprowadził swoją nową żonę, co Rebeca uznała za niesmaczne. Kobieta była elegancka, dostosowała ubiór i zachowanie do okoliczności ale wciąż był to nie takt. Rebeca trzymała Oscara za rękę. Całej ceremonii przyglądała się Maria, przyszła na polecenie zarówno Rebec'i jak i duchowego przewodnika. Cierpiała widząc Oscara i dzieci w takim stanie, Rebeca dobrze o tym wiedziała, ten ból miał pomóc jej wybaczyć i przejść dalej do zaświatów. W końcu nad grobem zostali tylko Oscar i Rebeca, mąż Marii i jej dzieci, nowa żona odeszła i rozmawiała z rodziną Marii.
-Wy byliście jej znajomymi ze szpitala?- zagadnął mężczyzna i oddelegował dzieci do ich babci. -Ja nie sądziłem...
-Pan jej nie zabił.- odpowiedziała spokojnie Rebeca, trzymając Oscara za rękę.
-Wiem tylko dlatego czuję ulgę.
-Co nie znaczy, że nie odpowiada pan za jej śmierć.- głos Rebec'i była aż przerażająco spokojny. Mężczyzna przełknął ślinę i westchnął.
-Wiem... Ale czuję ulgę, że już nie cierpi...
-Tego pan nie wie.
-Ale chcę wierzyć, nikt nie wie co dzieje się po śmierci.
-A gdybym panu powiedziała, że Maria stoi obok pana? Co by jej pan powiedział?
Rebeca nie odrywała wzroku od nagrobka. Mężczyzna pociągnął nosem.
-Że mi przykro, że nie chciałem tego. Zrobiłem to dla dzieci, wciąż pytały kiedy mama wróci, gdzie jest... -mężczyzna zapłakał.- Ja nie chciałem... Boże Mario... Proszę wybacz mi...
Maria wzruszyła się i zaszlochała. Wybaczyła mu.
-Ona też potrzebuje wybaczenia, Oscar... -Rebeca lekko ścisnęła jego dłoń.
-Zostawiła mnie... Odeszła beze mnie... Co ja teraz zrobię?
-Musi pan żyć dalej, Maria... Ona nie chciała by żeby pan ronił łzy... Wolała by żebyśmy byli szczęśliwi i żyli dalej.
Mąż Marii starał się jak mógł pocieszyć Oscara. Nie odpowiedział tylko przytaknął. Rebeca widziała wyraz ulgi na twarzy Marii, ta jednak nie zmieniła się w ognika i nie zniknęła, nie chciała, w każdym razie jeszcze nie. Chciała mieć pewność, że z Oscarem będzie dobrze. Rebeca uśmiechnęła się promiennie.
-Teraz jest szczęśliwa, nie musi się pan martwić.
Rzuciła radośnie i poszła z Oscarem do Dr. Bella, wrócili do szpitala. Mężczyzna wciąż patrzył za dziewczyną i uśmiechnął się.
-Mam taką nadzieję...
W szpitalu Rebeca zdrzemnęła sie do wieczora. Spacerowała radośnie po korytarzach i zjeżdżała z poręczy na schodach. Spotkała Oscara, patrzącego przez okno gdzieś w dal.
-Dobry wieczór Oscar. Jak się masz?- spytała radośnie, zrobiła piruet i stanęła obok niego. Nie patrzył na nią, wzrok miał utkwiony w tylko sobie znanym punkcie.
-Jakoś... Jak ty to robisz... Zawsze się cieszysz... Jak?
-Cieszę się z tego co mam. No i potrafię też spojrzeć na jasną stronę.
-A jaka jest tego jasna strona? Maria nie żyje! Nie zobaczę jej więcej... Jestem sam...
-Nie jesteś sam Oscar, jestem tu z tobą. Maria juz nie cierpi, nikt ani nic jej już nie skrzywdzi, o ile jej wybaczysz.
-Słucham? -mężczyzna oderwał wzrok od okna i skierował go na siedzącą na parapecie Rebec'e.
-Jeżeli jej nie wybaczysz i nie przestaniesz się zadręczać, jej dusza nie będzie mogła przejść dalej. Zostanie spętana na ziemi na wieczność.
-Czyli ja ją więżę? Mój smutek nie pozawala jej odejść? Dlaczego?
-Bo jej na tobie zależy. Maria chce mieć pewność, że będziesz dalej żył szczęśliwy. Wybacz jej Oscar, wiem że to wymaga czasu ale zrób to dla niej, dla siebie. Nie ma sensu się zadręczać.
Oscar nie odpowiedział jej, przeniósł spojrzenie gdzieś za okno, gdzieś w dal.
-Wybaczyć...

11.
Rebeca czekała cierpliwie na Iblisa w świetlicy i układała domki z kart. Nagle usłyszała jakąś rozmowę na parterze więc poszła w tamtym kierunku. Jak zwykle skakała i pląsała po ciemnych korytarzach, zjechała po poręczy na sam dół, do holu, skąd dobiegały ją odgłosy rozmowy, dość napiętej.
-Proszę stąd wyjść.
-Proszę pani, ja przyszedłem do Rebec'i, powiedziała że...
-Do Rebec'i nigdy nikt nie przychodził, a pan wciska mi jakieś kity, że się znacie? W dodatku, co to za strój? Idź pan albo zaraz wezwę ochronę! -dość spory mężczyzna w mundurze wyszedł z portierni i stanął obok pielęgniarki, miał skrzyżowane ręce na piersi. Był wyższy od białowłosego i dużo większy.
-Część Iblis!- zakrzyknęła radośnie Rebeca i wskoczyła mu na plecy przytulając się mocno. Był zaskoczony, zaśmiał się. -Część młoda.
-Spokojnie Carla, znam go!
-A niby skąd? Wiem, że nie oceniasz ludzi po wyglądzie ale czuć od niego alkohol na kilometr!
-No to pogadamy na dworze. Pa Carla.
-Ty chyba oszalałaś do reszty! Nigdzie nie idziesz. Ty, Rebeca zostajesz. A ty się stąd wynoś!
Carla niemal siłą zdjęła Rebec'e z jego pleców, Iblis westchnął i wyszedł, niezbyt chętnie.
-No wiesz ty co, Carla? W końcu ktoś do mnie przyszedł a ty go wyrzuciłaś!
-Dziecko drogie... On wygląda i pachnie jak bezdomny. Zrozum nie mogę pozwolić komuś takiemu na pałętanie się tu po zmroku. Mógł by Ci zrobić jakąś krzywdę. To dla twojego dobra.
-Dla mojego dobra nie pozawalasz innym mnie odwiedzać... -burknęła niezadowolona, pomachała z uśmiechem w stronę ochroniarza i poszła "obrażona" do swojej sali. Ochroniarz odwzajemnił uśmiech i wrócił do swojej portierni. Carla z westchnieniem wstała. Nie robiła jej tego na złość czy z zazdrości, bardzo chciała żeby ktoś do niej przychodził ale nie mogła pozwolić takiemu podejrzanemu typkowi szwendać sie po szpitalu o tej godzinie. Rebeca radośnie podskakiwała w stronę swojej sali.
-Nie bierz tego co powiedziała do siebie, martwi się o mnie.
-Wiem, nie mam jej za złe. Na jej miejscu też bym nie wpuścił kogoś takiego jak ja. -białowłosy zaśmiał się.
-Fajna ta sztuczka ze znikaniem.
-To sie nazywa strefa ciszy.
Po drodze, do jej sali nie spotkali nikogo. W małym pomieszczeniu panowała straszna ciemność, Iblis prawie nic nie widział i wleciał na jej stolik nocny, Rebeca zaśmiała się.
-Wybacz. Czemu tu aż tak ciemno?
-Sztuczne światło też drażni moje oczy ale zawsze można iść na kompromis.
Rzuciła z uśmiechem i odsłoniła gruba kotarę z okna, do pomieszczenia wlało się sztuczne, pomarańczowe światło latarni, która była tuż za oknem. Rebeca pozostała w okularach i usadowił się na łóżku, Iblis usiadł na jego krawędzi. Dziewczyna wyciągnęła ze stolika paczkę paluszków i butelkę coli.
-Więc powiesz mi coś więcej o swoich zdolnościach? -zaczął białowłosy, częstując się paluszkami.
-Trochę tego jest, jeśli chcesz znać też szczegóły.
-Spokojnie mamy czas. Jak nie zdążysz dzisiaj, przyjdę też jutro.
Na jego zmęczonej twarzy zagościł szczery uśmiech. Przez tyle lat żył samotnie dźwigając swoje ogromne brzemię, przy tej małej czuł jak jego troski i problemy gdzieś znikają. Nie był pewien czy swoją aurę rozlewała umyślnie czy nie, ale dawała mu ukojenie i uczucie ulgi. Gdyby miał do czegoś przyrównać jej aurę, byłyby to pierwsze delikatne promienie słońca, po długiej i gwałtownej nocnej burzy. Po prostu czuł się szczęśliwy. Rebeca zaczęła mu opowiadać, dość szczegółowo o swoim psi i o tym do czego go używa, opowiedziała też o Marii i Oscarze. Iblis był naprawdę poruszony tym ile dobroci siedzi w tej małej i jak wielkie ma serce.
-Ktoś inny w twojej rodzinie był psionikiem albo magiem?
-Nie, przynajmniej nie rodzice i dzidek. Innej nie znam, nawet nie wie wiem czy mam jeszcze jakąś rodzinę.
-Współczuję, musiał być Ci ciężko.
-Na początku tak. Byłam mała, nie wiedziałam nic oprócz "potworów". Przerażało mnie to, ale na szczęście miałam wspaniałego dziadka! Zajmował się ciałami i przygotowywał je do pochówku, mama nie mogła się mną zająć a tata nie chciał, więc zamieszkałam z nim. Dzięki niemu lepiej zrozumiałam co się dzieje, przybliżył mi temat śmierci i przestałam sie bać tego co widziałam. Po prostu ludzie się boją tego czego nie znają.
-Twój dziadek wiedział coś o psi?
-Nie ale wierzył, że jestem medium, w sumie tylko on mi tak naprawdę wierzył, no i ty! Pomagał mi jak mógł. Reaper też mi bardzo pomógł! -zakrzyknęła radośnie i podeszła do okna, było juz całkiem jasno. Iblis chciał zadać jej więcej pytań.
-Wybacz ale muszę już iść spać, wstaje dzień a nie zapowiada się na deszcz, poza tym jak Cię Carla nakryje... -Rebeca zachichotała.
-Tej pani to ja wolę nie podpadać bardziej... -przeczesał włosy ręką z lekkim uśmiechem. -Więc do zobaczenia młoda.

12.
Rebeca siedziała jak na szpilkach w świetlicy, czekała na Iblsia. Polubiła go, chociaż nie znała go jeszcze za dobrze, chciała mu pomóc, czuła część jego bólu. Ustawiała wieżę z pionków od warcabów, świetlica powoli pustoszała, w pewnym memencie dosiadła się do niej Carla.
-Hej Rebeca. Dobrze Ci idzie.
-Dzięki.
-Słuchaj co do wczoraj...
-Nie szkodzi. Nie gniewam się. Robisz to bo to twoja praca no i martwisz się o mnie. Ale Iblis nie jest złym człowiekiem, ma swoje problemy, jak każdy.
-Wygląda jakby uciekł z kryminału i cuchnie wódką... Nie, nie może być zły... -rzuciła dość ironicznie pielęgniarka.
-Nie ocenia się innych po wyglądzie, Carla.
-Wiem ja tylko... Nie podoba mi się ten typek i już, wolałabym żebyś o nim zapomniała. Pewnie i tak więcej tu nie przyjdzie.
-A jak przyjdzie?
-To pan Wood's grzecznie go poprosi o wyjście.
-Gdybyś tylko mogła widzieć to co ja widzę... Może wtedy byś zrozumiała...- Rebeca westchnęła, jej czarno-czerwona wieża runęła, pionki pokulały się po podłodze. Rebeca wstała i zaczęła je zbierać. Carla powoli wstała, miała oczy i usta szeroko otwarte.
-Jak... Jak ty...
-Mówiłam Ci przecież, ja widzę. -odpowiedziała spokojnie i z uśmiechem dziewczyna.
-Ale tak... Normalnie...
-Nie. Nie wiem jak widzą inni ludzie, ja widzę kolorowe kontury. Mówiłam Ci to od początku.
-Ale lekarze... Boże to cud! -Rebeca zaśmiała się głośno i usiadła przy stoliku. Zaczęła układać wierzę na nowo. -To żaden cud, Carla. Ja nie widzę oczami ale moją duszą, dlatego wiem, że Iblis nie jest złą osobą.
Kobieta powoli opadła na krzesło, zaczęła wierzyć Rebec'e. Nie wiedziała co jej odpowiedzieć.
-Czyli ty... naprawdę widzisz duchy? Nie masz schizofrenii i urojeń?
-Nie, nie mam. Ale nikt mi nie wierzy, tak jest po prostu wszystkim łatwiej. Przykleić Ci etykietkę osoby chorej psychicznie i zamknąć problem za białymi murami wariatkowa. I tak nie miała bym gdzie pójść, poza tym tu mi dobrze.
Rebeca uśmiechała się życzliwie jak zawsze, Carla była wzruszona, zrobiło jej się przykro i głupio z powodu wczorajszego incydentu. Do świetlicy wszedł pielęgniarz, jakiś "bezdomny" chce się widzieć z Rebec'ą. Pielęgniarka zniknęła za drzwiami, po dłuższym czasie do świetlicy wszedł Iblis i usiadł na przeciw niej.
-Siema młoda, niezła czarno-czerwona wieża na czarno-czerwonym stole. -zaśmiał się, Rebeca nie zrozumiała żartu. -Jak udało Ci się ich przekonać żeby mnie wpuścili?
-Nijak, Carla po prostu w końcu uwierzyła. -dziewczyna zaśmiała się.
-Słuchaj, wczoraj powiedziałaś, że pomagał Ci Reaper... Kim on jest?
-Nie jestem pewna. Czasami go słyszę i widzę ale ostatnio milczy, nie sądzę też żeby był duchem.
-Może to twój strażnik?
-Kto?
-No strażnik twojego psi, twoja moc w czystej postaci, której prawie nic nie ogranicza. Skoro Cię prowadził i pomagał w opanowaniu mocy, to pewnie on.
W kącie pomieszczenia zaczęła się głębić gęsta, ciemna mgła przypominająca konsystencja czarną farbę rozpuszczaną w wodzie. Opary zaczęły się formować w humanoidalną sylwetkę i powoli zbliżać do Rebec'i i białowłosego. Zakapturzona postać w długich, czarnych i zwiewnych szatach stała za nią. Nie widać było twarzy ale Iblis wiedział, że patrzy na niego. Ręce miał złożone jak mnich, ukryte w postrzępionych rękawach szaty, podobnie jak kaptur który skrywał twarz. Postać zdawała się pochłaniać światło z okolicy, przy podłodze kłębiła sie identyczna mgła, jak ta z której wyszedł.
-Witaj... Wilku. -głos zjawy przywodził na myśl starą kryptę, był zimny, wręcz lodowaty, nieco zachrypły i jakby z pogłosem czy echem.
-Witam. Reaper jak mniemam? -grzecznie przywitał sie białowłosy. Rebeca uśmiechała się promienni jak zwykle, była pochłonięta konstrukcją kolejnej wieży z warcabów.

13.
Rebeca bardzo go fascynowała, rzadko spotykał tak silne i wyraziste aury, a jej dodatkowo była wyjątkowo czysta. Była krystaliczna, biała bez cienia choćby grzesznej myśli, wiedział że jest wyjątkowa. Podobnie jak on chciała zbawić świat, robiła to bez przelania choćby kropli krwi. Zmienia świat nie orężem a słowem. Poznali się nieco lepiej, pomaga nie tylko duchom odnaleźć spokój. Nie ma osoby w szpitalu której by nie pomogła w taki czy inny sposób. Iblis zastanawiał się jak możliwe jest istnienie tak czystej i dobrej duszy w tak zepsutym i pojebanym świecie. Pociągnął siarczysty łyk ze swojej piersiówki, dosiadł się do niego mężczyzna wielki jak góra.
-I jak? Wiesz już czego szukają?
-Tak i nie dziwie się, że tak im zależy.
-Wiec? Co zrobisz?
-Nie wiem... Na razie musimy ją chronić dalej.
-Wysyłają coraz więcej Cieni i psioników, długo nie utrzymamy tego w tajemnicy, robi się za głośno.
-Wiem.
-Więc na co czekasz?
-Na odpowiedni moment. Przekaż reszcie, że plan nie uległ zmianie.
-Tyle zachodu dla jednej psioniczki... -mężczyzna westchnął i wstał, Iblis został sam na parkowej ławce i uśmiechnął się pod nosem.
To był jeden z tych gorszych dni, krzyki były wyjątkowo uciążliwe ale obiecał jej, że przyjdzie. Kierował się powoli w stronę szpitala, powoli zmierzchało. Zaczęło sie robić coraz chłodniej i dni były coraz krótsze, nadchodziła jesień. Liście na drzewach zaczynał żółknąć i opadać na ulice, coraz mniej gówniarstwa przesiadywało w parkach i na ulicach z tanim piwem. Dotarł do celu i stanął przed frontowym wejściem do budynku. Westchnął, wrzaski były naprawdę cholernie upierdliwe tego dnia, nie mógł ich zignorować ani się odciąć. W holu powitała go Carla, popatrzyła na niego i westchnęła.
-Rebeca jest nieco zaziębiona, jest w swojej sali.
Iblis ukłonił się lekko i poszedł do swojej znajomej. Jak ostatnio, w pomieszczeniu panowały niemalże Egipskie ciemności. Kiedy go tylko zobaczyła radośnie wyskoczyła z łóżka i przytuliła się do niego.
-Jak się czujesz? Ponoć chora jesteś, nie wyglądasz.
-Carla z igły robi widły. Parę razy kichnęłam i już wszczyna alarm.- Rebeca zaśmiała się i odsłoniła kotarę z okna, nieco światła wlało się do sali. Zwróciła się w stronę swojego gościa i spoważniała nieco.
-Bardzo cierpisz, prawda?
-Co? Nie skąd...
-Mnie nie da się okłamać.- rzuca z uśmiechem i siada obok niego, pociąga nieco nosem. -Co sie stało?
-Eh, mam trochę więcej problemów i roboty niż zwykle. To wszystko. -starał się uśmiechnąć ale niezbyt mu to wyszło, Rebeca westchnęła i usiadł za nim, zaczęła mu czesać jego długie, siwe włosy. Nucąc swoją ulubioną piosenkę zrobiła mu warkocz. Pomimo kiepskiego dnia czuł się odprężony i spokojny, choć potępieńcze krzyki nie dawały się zignorować.
-Masz fajne włosy. Długie, miękkie i białe jak ja! -dziewczyna dalej bawiła się jego włosami, czuł coraz większy błogostan. Rebeca opowiadała mu co robiła, z kim rozmawiała. Miała bardzo kojący i melodyjny głos, zaczął odpływać. Nagle zorientował się, że nie słyszy nic, ani Rebec'i ani wrzasków. Dziewczyna siedziała w skupieniu na jego plecami, dłonie miała ułożone na jego skroniach. Dopiero po chwili zrozumiał co robi, westchnął z ulgą i uśmiechnął się błogo.
-Dziękuję Ci...
-Długo nie dam rady ich powstrzymywać... Odpręż się.
Trwali tak w ciszy przez parę minut, Iblis znowu zaczął słyszeć szepty, po chwili kakofonia potępieńczych wrzasków ponownie zalała jego umysł, jednak był wstanie się od tego odcią
, zignorować. Odwrócił się z uśmiechem do Rebec'i. Dziewczyna drżała i ciężko oddychała, ręką zasłaniała nos, z którego dość obficie leciała krew. Iblis wstał jak oparzony i szybko podał jej chustkę.
-To nic takiego... -wysapała Rebeca. -Po prostu nie robiłam tego wcześniej... Muszę poćwiczyć...
-Czyś ty rozum postradała, dziewucho?! Zabić się chcesz?
-Nic... Nic mi nie będzie...
Iblis mocno przytulił ją do siebie, dopóki nie przestała drżeć i jej oddech się nie uspokoił.
-Proszę Cię... Nie rób tego więcej... To było bardzo niebezpieczne.
-Nie martw się. Poćwiczę trochę i będzie lepiej, nie powinnam od razu ich wyciszać całkowicie. Nie sądziła, że to będzie takie męczące i trudne...
-Głupi zgupielok... -Rebeca zaśmiała się.
-Nie ma takiego słowa. -Jak gdyby nigdy nic wstała i zaczęła pląsać po sali. -Co tak siedzisz?
Mocno pociągnęła go za rękaw płaszcza i zaczęli pląsać oboje. Iblis na początku niezbyt śmiało i sztywno, jednak kiedy patrzył na Rebec'e dał się porwać, bawił się jak małe dziecko.