wtorek, 29 listopada 2016

Smutek

Smutek, żałości stan
Gdy człek w myśli się stacza
Głupie i zbędne

A myśli te nachodzą mnie
Często tak
Zawsze gdy Cie brak

Boś daleko
I nie dla mnie
Samolubnym?

Gdy uśmiechu Twego brak
I ciepła co lód stapia
W sercu mym

Boś Ty je wzruszyła
Z tej stagnacji
I dla Ciebie ono
Bije co dnia

Po cóż więc bić ma

Gdy Ciebie brak?

Gniew

I Czerwień ogarnia mnie
Gdy ktoś wkraść się stara
W miejsce, które mi dano

I płonie ona
Gdy mój skarb
Inne cieszy oczy

I pożogą się staje
Gdy Ty na to zezwalasz

I w popiół obraca
Mnie samego

Boś Ty dała mi sens
I utracić go nie chce
Na rzecz innego

Nie dziw się więc
Gdy walczyć chce
O Ciebie


Jak pies którym jeno jestem  

Wstyd

Ogarnia mnie czasem
Światło mętne
Co z przywar mych zebrane

Raz powiem coś
Urażę Cie
Niechcący

Raz zrobię coś
Nieodpowiedniego
Bom głupcem

Zawsze nędznym
Bo nierozumny
I słaby

Wstyd ogarnia mnie
Za przeszłość
Za mnie

Bo cóż dać Ci mogę?
Ile zła wyrządziłem?

I jak ślepy jestem?

Wierszy kilka

 Odrzucon

Częstokroć mijasz mnie
Nawet spojrzeniem nie zaszczyciwszy
Ze zdaniem mym
Też się nie liczysz

Gdy pomoc oferuje
Zbywasz mnie
Tak nieprzydatnym
Jak zepsuta zabawka

Pogardzasz i odrzucasz
Na chęci me nie bacząc
Ale czy winić Cie mogę?
Wszak lepsi są

Pamiętaj tylko o tym
Że pies wierny zostaje
I czeka
Jak i ja czekam

By być obecny
W Twym życiu
Wystarczy słowo
A przybędę


Nieważny

Nieważny
Tak się czuję
Niezauważany
Tak jestem traktowany

Przez Was
Przez Ciebie

Zawsze gdzieś z tyłu
Zawsze gorszy
Choć wiem
Jak mało jestem wart

Boli mnie ta samotność
Bo odstawionym w kąt

Przypomnijcie sobie
Ile rzeczy przede mnie stawiacie
Ile spraw macie ważniejszych
Ile czasu mi dajecie

Ale pies dziś zabawką jest
Na pocieszenie i znudzenie

Czekam więc wiernie
Na ochłap czasu rzucony
Z łaską i męką
Pod drzwiami Twymi

Obawy

Boje się
Tak często
I nie wstydzę się tego

O Ciebie
O nas
O ten świat

Nie o siebie
Bo tu jasność mam
Zdechnąć przyjdzie mi czas

Zawsze jednak
Gdy w ciemności
Idziesz sama

Zawsze gdy znaku
Życia Twego brak
Włosy rwę

Z bezsilności wyję
I przeklinam wszystko
I znikąd nadziei

Bo czy dowiem się
Czy stało się coś
Czy opuścisz mnie

A może inny ma
Serce Twe
A ja ułdą się karmie

Tyle lęku we mnie
Tyle niewiadomych
Jak żyć mam

Bądź mi Iskierką
Nadziei w świecie tym

Gdzie strach ciemność niesie

 Beznadzieja

Beznadzieja otacza mnie
Niemal namacalna
Jak pętla skręca się

Jest we mnie
W ścianach
W każdym spojrzeniu

Ogarnia mnie
Gdy siedzę tu sam
I uświadamiam sobie

Jak marny jestem
Jak marny żywot mój
Bez Ciebie

Szarzeje wszystko
Gnije wręcz
Oto świat mój

I nawet myśl ma
Próchnieje
Gdy tylko samotność zamyka się

I tylko końca
Tej męki czekam
By znów oddychać Tobą

Cenne

Zapytał mnie ktoś
Co dla mnie cenne

Zastanawiać się nie musiałem
Odpowiedź znałem
Cenne jest to co dostaje
Od Ciebie

I uśmiechnął się on
Czekając na dalsze słowa

W pamięci pojawiły mi się
Różne rzeczy
I tak proste
I tak piękne

Wiele ich
Tak wiele

Rzeczy kupione
Przyziemne tak
Lecz sentyment
Je uszlachetnia

Bo nawet kamień od Ciebie
Droższy mi niż złoto

Rzeczy które stworzyłaś
Rękami własnymi spracowanymi
Serce w nie wkładając
Jak te z piernika

Bo czuje w nich
To uczucie do mnie

I te których schować nie mogę
Te co ulotne jak chwile
Uśmiech przepiękny
I dotyk dłoni na policzku

I nawet zapach Twój
Co w pamięci wciąż tkwić będzie

Bo nie ma nic cenniejszego
Niż uczucie Twoje
I ciepło które z serca Twego
Ogarnia mnie

Bo tak bardzo w świecie tym
Brak dobra jakim mnie darzysz

To Ty w mym życiu najcenniejsza
I tylko Ty czegoś warta
A ja jedynie me życie mogę Ci dać
I uczucie odwzajemnić

I mam nadzieje
Że równie cenne się okaże

Słowa

Są słowa które nic nie znaczą
I te które wiele niosą

Są takie co powtarzamy
Każdego dnia
I te które pojawiają się
Jeno raz na eon

Jest też słowo
Jedno zdanie tak ważne

Dla mnie przynajmniej
Bo odsłania me serce
Mą duszę mierną
I to jej płomień podtrzymuje

I obdarzam nim
Tą jedyną

Lecz szczekanie psa
Jak może być zrozumiałe?
Gdy mowa nasza taka inna
Bez odpowiedzi zostaje

I szczekać będę dalej
Na odpowiedź licząc

Bo tak rzadko, raz na eon...


Los twój

Są dni takie
Gdy ty człowieku
Puchu marny
I nieistotny
Los swój przeklinasz

Klniesz i złorzeczysz
Nań, lecz czy rozumiesz?
Choćbyś gryzł
Drapał!
Los jest rzeczą nieubłaganą

A zgotował ci go
Świat i siły jego
Ludzie jak ty
A im bliżsi ci
Tym bardziej boli

Więc pamiętaj
O nędzny
Na pomoc nikt nie przyszedł
I nikt nie przyjdzie
Los rozdał już karty

Spisując Szepty XXVI

Podszedł powoli do Lisicy, czuł pieczenie wszystkich mięśni. W głowie kołatała mu myśl o rozleniwieniu jakie przyniosły błogosławieństwa.
-Wszystko w porządku? - zagadnął
-Tak. - odparła cicho
Chciał ją pogłaskać jednak odsunęła się o krok.
-Myobu?
-Nie podoba mi się to. - warknęła obnażając kły
-Przecież to tylko przyjacielska rywalizacja.
-Tak wiem. Westchnęła
Białowłosy podjął kolejną, tym razem udaną, próbę i zmierzwił rude włosy. Podniosła smutne oczy i zlustrowała pisarza. Ten uśmiechał się ciepło.
-Chodź. Odpocznę. A to się za chwile skończy.
-Spokojnie, wezwę cie tylko w razie najwyższej konieczności. - rzekł Sael materializując się obok – Nikt nie będzie miał ci za złe.

Kai poprowadził ją do ich miejsca, usiedli i chwycili za szklanki soku przyniesionego przez Jedwabnice. Widzący odchrząknął czując zimno rozlewające się po gardle.
-Będzie chrypa.
-Uwielbiam twój głos starego menela. - zaśmiała się niebieskowłosa
-Ja też. - odparł i zaśmiał się
Niecałą godzinę później dołoćzyli do nich Kudan I Tengu.
-Wygrałem. - stwierdził skrzydlaty – Ale walkę z Tobą oddałem.
-To z kim walczę. - zdziwił się Kai
-W finale za przeciwnika masz Asuchiego.
Kai aż zachłysnął się słysząc to.
-Czyli... Drugi sługa Abumiego? Świetnie.
Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego. Klarowność niepokoju w ich spojrzeniach i aurach zaskoczyła Widzącego.
-Tak właściwie... Jak wygrałeś?
-Ja? Nie wiem... Skupiłem się, swoją aurę. Gdy trzymał stopę na moim gardle. Nawet nie wiem czemu zaczął krwawić.
-To Tabu, Kai. Coś o czym wiedzieć nie powinieneś. - rzucił Kudan – Nic więcej nie powiemy. O nic więcej nie zapytamy.
-Ja...
-Nic, Kai. - warknął Tengu – Nic.
Próbę podjęcia dyskusji przerwał Sael.
-Czas na ostatnią walkę. Kai, Myoby?
-Tak, idziemy.
Wstał i podał rękę Lisicy prowadząc do kręgu, wzdrygnęła się.
-Lisku.. zaraz znów będę walczyć. Nie znienawidź mnie. - szepnął – Nie chce cie stracić.
Nie odpowiedziała, kiwnęła jedynie głową.
Nie mógł jednak poświęcić jej więcej uwagi, inaczej kosztowałoby go to życie. Wiedział to, mimo iż pojedynki nie były prowadzone do śmierci. Sługi Abumiego były bezwzględne, zawsze.
Po raz drugi wszedł do kręgu. Po raz drugi tego dnia miał walczyć i to z przeciwnikiem, który miał nad nim ogromną przewagę. Przyjrzał się temu Youkai. Poza identycznym ubraniem i maską włosy miał jaśniejsze i był nieco drobniejszy. Stał z opuszczonymi rękami po przeciwnej stronie areny.
Białowłosy przybrał tą samą postawę co poprzednio i zawęził widzenie tylko do Asuchiego. Jego aura płonęła nierównomiernie. Na całym ciele była ledwie widoczna, jedynie głęboko pod mostkiem istniał prawdziwy żar.
Nie było jednak czasu by się nad tym zastanawiać, bo Sael ogłosił początek starcia.
Oboje mierzyli się wzrokiem, jeśli można było tak powiedzieć ze względu na zakrytą twarz ducha.
Widział jak drobina światła wędruje z klatki piersiowej Youkai do rąk. I czas zwolnił gdy ramiona zmieniły się w długie macki i wystrzeliły w jego stronę. Przez chwilę w wyobraźni widział swój zdziwiony i przerażony wyraz twarzy. Szybko jednak wykonał wykop nogą odchylając się w tył by paść na plecy. Ciężki but odbił się od masy przeciwnika nadając mu dodatkowy pęd, który po kontakcie z ziemią aż wyrwał mu powietrze z płuc. Nie było jednak czasu by go odzyskać. Musiał błyskawicznie przetoczyć się w bok, bo obie macki spadły całym ciężarem w miejsce gdzie przed chwilą leżał. Podskoczył nabierając powietrza i spojrzał na przeciwnika. Macki wróciły do formy rąk, a on sam odwrócił się w stronę Kaia. Jego ciało i aura zafalowały, szata rozdarła się a zza pleców wyłoniła się dodatkowa para rąk. Sam Asuchi urósł kilka centymetrów. Odsłoniętą skórę pokryły rogowate wypustki, choć mógł podejrzewać że stało się tak z całą powierzchnią ciała.
-Zmiennokształtny? - pomyślał – To będzie ciężka walka!
Białowłosy ugiął kolana gotów reagować. I całe szczęście, ze to zrobił. Youkai jednym skokiem pokonał dzielący ich dystans i zaatakował podwójnym lewym sierpowym, którego Kai uniknął przetaczając się na prawą stronę ducha. Nim wstał kopnął go w zgięcie kolana, miast jednak osiągnąć jakikolwiek efekt na przeciwniku poczuł przeszywający ból. Przed oczami zatańczyły mu cienie. Instynktownie odtoczył się dalej, jednak przeciwnik zamierzał się z nim bawić i nie doskoczył doń od razu. Pisarz spojrzał na swoją nogę i zrobiło mu się słabo. W bucie jak i w nodze była cienka rana na wylot, aż pod nim utworzyła się drobna kałuża krwi. Gdzieś na granicy świadomości dosłyszał krzyk Lisicy. I to uratowało mu życie, bo ramie zakończone śmignęło mu obok ucha rozcinając obojczyk. Kai ryknął jak ranione zwierze i ucisnął ranę. Działając na ślepo, bardziej instynktownie pokierował tam swą aurę. Poczuł jak słabnie, zupełnie jak po długim biegu. Lecz krwawienie zmniejszyło się. To samo zrobił z nogą.
Następnie pokierował część mocy do nóg i pięści.
-Jeśli tak działacie... - pomyślał – To czy znów nie jestem bliżej was?
Poczekał aż Asuchi zechce znów zaatakować, a gdy ten spiął mięśnie Kai wyskoczył i uderzył z całą mocą w mostek. Zaskoczony Youkai aż cofnął się. W jego szacie widniała dziura, choć rogowa skóra pozostała nienaruszona. Kolejny cios zmusił ducha do uskoczenia. Jednak przewaga zostawała po jego stronie, bo ramiona znów zmieniły się w ostro zakończone macki i zupełnie nieprzewidywalnym tańcem zaatakowały. Na ciele człowieka pojawiły się kolejne rany, a ubranie przesiąknęło krwią.
-Dość! - warknął gardłowo białowłosy
Przelewając aurę do ramion chwycił jedną z macek i jej ostrzem odciął ją, a ta zmieniła się w szlam.
Adrenalina i ból przyćmiły świadomość. Jednym skokiem znalazł się przy Asuchim i jak wściekły pies począł drapać ciało zmiennokształtnego jakby próbując dopaść głęboko ukryty żar. Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddech zaskoczeni brutalnością sceny. Były to jednak tylko pozory, bo bezkształtne ciało ducha zwyczajnie unikało palców Widzącego zmieniając swój kształt. Aż w końcu zupełnie szlamowata istota salwowała się ucieczką w panice. I to dzięki tej panice znów odniósł zwycięstwo. Bo Asuchi pojawił się poza kręgiem. Zapadła głucha cisza, przerywana ciężkim oddechem człowieka.
-Zwycięża Kai! - głos Saela przerwał ciszę

To ostatnie co dotarło do niego. Później była już tylko ciemność.

piątek, 7 października 2016

World in my eyes

            Cień kładł się długimi kształtami wszędzie wkoło, gdy przez bramę posiadłości przejechał stary, choć zadbany samochód. Żaden z młodych i niskich stopniem policjantów nie rozpoznał go, więc wymieniwszy się spojrzeniami jeden z nich stanął na drodze. Z konieczności kierowca zatrzymał się więc daleko od linii policyjnych wozów i taśm. Młodzik pochylił się do kierowcy, który szybkim ruchem korbki opuszczał szybę.
-Przepraszam, ale tu nie wolno... - zająknął się
Kierowcą był młody chłopak, niewiele starszy od niego samego. Nosił wąskie okulary i ubrany był w kraciastą koszulę. Poprawił długie ciemne włosy i już miał coś powiedzieć, gdy z tylnego siedzenia odezwał się niski, chrapliwy głos.
-Młoda! Ile razy mam mówić? Nie gadaj z gówniarzami.
Policjant usłyszał stuknięcie drzwi i już chwilę później patrzył na stojącego przed sobą mężczyznę. Był postawny, niby góra która postanowiła się nad nim pochylić.
-Tutaj nie... - zająknął się znów
Ale mężczyzna zdjął kaptur swego płaszcza pozwalając by latarnie oświetliły jego twarz. Młodzik przełknął głośno ślinę. Twarz, na którą patrzył nie znosiła sprzeciwu. Szarozielone oczy patrzył na niego zmęczone. Szeroką dłonią pogładził kilkudniowy zarost. Nie miał kwadratowej szczęki jak bohaterzy powieści czy komiksów. Ot! Zwykły czterdziestoletni facet jakiego można spotkać w barze z dala od głównej ulicy. Prawie cały już siwy, czy to z powodu przeszłości czy też zmęczenia.
Sięgnął dłonią między poły płaszcza na co młodzieniec drgnął nerwowo. Ale on wyciągnął tylko odznakę i niemal wepchnął mu ją w oczy.
-Detektyw Vabres. Gdzie Goldstain?
Drżącą ręką wskazał naprędce postawiony namiot.
-Odmaszerować. - rzucił z paskudnym uśmiechem
Ci niedoświadczeni jeszcze funkcjonariusze popatrzyli po sobie. Zdali sobie wtedy sprawę, że widzieli jedną z miejskich legend. A legendą tą straszono jeszcze w akademii.
-Młoda! Za mną.
Z samochodu wyskoczył kierowca porywając walizkę z tylnego siedzenia i wręczając kluczyki jednemu ze stojących tam.
-Zaparkujcie, tylko uwaga na lakier. Nie chcecie widzieć go zdenerwowanego.

Pojawienie się nieznanej dwójki wywołało niemałe zamieszanie wśród wszystkich. Już wcześniej chodzili nerwowo, ale teraz? Popłoch. Kliku starszych stopniem i doświadczeniem od razu schodziło mu z drogi. Może już go kiedyś widzieli? Nie przywiązywał do tego uwagi. Poniosły się nerwowe szepty. Takie zachowanie nie mogło ujść uwadze Szeryfa, był zbyt starym wyjadaczem.
Wyszedł z namiotu zostawiając federalnego, z którym się właśnie kłócił.
-Vabres! Kurwa... Jebał cie, całe szczęście. - siwy i nieco grubawy policjant odetchnął zauważalnie
Za nim wyłonił się może trzydziestoletni mężczyzna ubrany w granatowy garnitur, w tym świetle zdawał się być czarny jak płaszcz człowieka przed którym stanął.
-Goldstain... Jebał i ciebie. - rzekł unosząc kącik ust, co można by wziąć za uśmiech
Uścisnęli sobie dłonie, po czym detektyw z kolejnej kieszeni wydobył srebrną oksydowaną papierośnicę i włożył papierosa w usta. Milczący do teraz mężczyzna ze służb obojętnych detektywowi wyciągnął zapalniczkę i już miał odpalić owego papierosa, gdy mężczyzna się odsunął  błyskawicznym ruchem.
-Nie palę. - skwitował
Krótkie „Aha”  przeszło w eterze niezauważone.
-Co mamy?
-W ciągu tego tygodnia.. Prawie dziesięć zniknięć, trop prowadził tutaj. Podobny schemat do mości Yates'a.. Ale jebał go, gość się usmażył. Posłaliśmy siedmiu naszych, wróciło sześciu.
-Wciąż twierdzę, że to niemożliwe. Odczyt...
-Właśnie, kurwa! Odczyt. Wszystkie spektra, z każdej strony budynku pokazują pustkę.
Vabres westchnął ciężko. Chciał powiedzieć coś cynicznego o zbytnim zaufaniu do technologii, ale nie przychodziło mu do głowy nic co zrozumiałby federalny.
-Od czego macie nas? - powiedział tylko – Młoda! Idziemy.
Idąc słyszał jak Szeryf każę się wszystkim wycofać, słyszał szepty i otwarte wręcz okazywanie zdziwienia i niechęci.
Wreszcie Vabres spojrzał na posiadłość. Była tak stereotypowa jak tylko się dało. Aż z jego przepitego gardła dobył się rechot.
-Co ja robię ze swoim życiem? Powinienem wyjechać na Hawaje czy gdzieś...
-Jak szef myśli? - przerwał mu rozmyślania – Co tym razem?
-Eh, Młoda. Żebym to ja wiedział. - westchnął ciężko – Ale od czego mam ciebie?
Oboje ruszyli wolno schodami wprost do masywnych dwuskrzydłowych drzwi. Jego palce sunęły po starej poręczy badając jej fakturę. Wszystko mimo nuty grozy i sporego zaniedbania trzymało się zadziwiająco dobrze, nawet ten kawałek drewna ciągle wystawiony na działanie słońca i deszczu.
-Gdyby związki czy dzisiejszy sprzęt był tak trwały.
Już po chwili jego dłoń pociągnęła za klamkę i otwarła przejście, które zamknął za sobą w odruchu. Stanął w holu tak bardzo pasującym do scenografii taniego horroru, że miał wrażenie że zaraz zobaczy mężczyznę z hakiem zamiast ręki albo z piłą łańcuchową. Zamknął oczy by wyobraźnia nie podsuwała mu żadnej ułdy i pociągnął nosem chłonąc zapach i atmosferę tego miejsca. Stęchlizna, próchno, drewno... Krew. Najwyżej sprzed paru godzin. Nie otwierając oczu obrócił się w kierunku woni śmierci. Mimo doświadczenia i tak przeszedł go dreszcz, gdy adrenalina poczęła krążyć w żyłach. Wypuścił powietrze ustami sycząc i wzniecając obłoczek pary.
-Trup, jeden, świeży. - cedził informacje
-Sprawdzić?
-Nie. Czujesz przecież. - pociągnął nosem raz jeszcze – Strzelał.
Teraz i ona wyczuła delikatny zapach prochu. Wiedziała co to oznacza – nikt nie mówił, bo nikt nie wiedział. A jeśli Goldstain nie wiedział...
-Dokładnie. - odparł jakby czytając jej myśli
Teraz i ją przeszedł dreszcz, bynajmniej od adrenaliny. Choć jej zmysły również się wyostrzyły.
-Sól. - zażądał wyciągając dłoń
Błyskawicznym ruchem spełniła rozkaz wyciągając pojemnik z walizki. Detektyw nakreślił najpierw jeden, mniejszy  krąg wokół asystentki i wyrysował w nim palcem drobną lukę. Następnie nakreślił większy krąg, lecz miast doń wejść obszedł pomieszczenie rozglądając się uważnie. Dokładnie badał wzrokiem każdy mebel, każdy śmieć leżący na ziemi. Nawet ułożenie kurzu. W końcu podszedł do pustego stolika i wydobył z płaszcza Asa Pik i małe czarne pudełko, które odkorkował. Z niego to wysypał na blat odrobinę tabaki własnej roboty. Oboje wiedzieli co to znaczy, spięli więc mięśnie w oczekiwaniu. Vabres powolnymi i dokładnymi ruchami karty zmieszał brązowy proszek z warstewką kurzu. Pochylił się by wciągnąć w nozdrza mieszankę. Wiedział, że mógłby zrobić to nawet z cukrem czy samym kurzem, ale nawyk jest nawykiem. A wyzbycie się niektórych nie było rozsądne. Gdy tylko mentol i tylko jemu znane składki uderzyły w tył głowy poczuł jakby oblano go wiadrem zimnej wody. Wszystkie zmysły najpierw otępiały by w ułamku sekundy uderzyć całą kakofonią irracjonalnej czujności. Czuł się jak po tygodniu bez snu, lecz jednocześnie silny. Czuł się pijany, czy wręcz naćpany. I widział. Widział świat Swymi Oczami. A Świat ten był straszny. Przytłaczał go, miażdżył. Niby presja wody na dnie oceanu. Zimno rozlało się po ciele. Zaczęło się. Najpierw szepty, później cały chór głosów. Odgonił je potrząśnięciem głowy i zmrużył oczy zawężając widzenie. Rozejrzał się raz jeszcze Widząc Prawdę. Cienie tańczyły dosłownie wszędzie. Najpierw ujrzał policjantów wchodzących w pełnej gotowości. Siedmiu jak mówił szeryf. Lecz tylko jeden się oddzielił i ruszył tam gdzie czuć było krew. Ruszył tam też jeden z cieni. Kolejne sceny. Kilku pojedynczych chłopaków w wieku licealnym, z pewnością skutek zakładu z kolegami. Później grupa podobnych dzieciaków. Wreszcie i Starzy mieszkańcy dworu. I wtedy przyszło uderzenie, które oderwało detektywa od ziemi. Upadł boleśnie lecz przetoczył się zaraz i wskoczył do kręgu. Coś uderzyło o niewidzialną bańkę otaczającą teraz mężczyznę.
-Młoda.
-Widzę, patrzę twoimi oczami. To tulpa. Zaraz się wyklaruje.
-Tulpa? Ciekawe, sprawdź podania. Ja nastawię sobie bark.
Zagryzł zęby w oczekiwaniu na ból jednak szybki ruch nie dał się nawet odczuć, skutek adrenaliny. Masując obolałe miejsce słuchał pomrukiwań asystentki i obserwował jak cień gęstnieje do humanoidalnej postaci.
-Mam. Duch seryjnego mordercy, zabił wszystkich mieszkańców. Później się powiesił na strychu.
-Przytrzymasz go?
-Nie na długo. - stwierdziła rzucając garścią soli w ową istotę
Ta zaryczała i spojrzała ślepo na ciało chłopaka. To był idealny moment. Vabres wyskoczył z kręgu i rzucił się po schodach. Jednak mówiła prawdę, nie powstrzymała go długo, bo cień ruszył za nim.
Poczuł jak niewidzialne ostrze przerywa mu skórę na plecach, ból jednak był przytępiony. A rana otwierała się co drugi krok, choć krew nie sączyła się obficie. Była zbyt gęsta.
Strych był zagracony, pasujący do podniszczonej i śmiesznie strasznej posiadłości. To co jednak nie pasowało do wystroju to wiszące na sznurze ciało z podobnego cienia co jego przeciwnik. Ten zaś zmaterializował się pomiędzy nim a mężczyzną. Stał obserwując go.
-Wiesz... Miałem nie palić. - rzucił znużony
Czerwień powoli spływała mu po kręgosłupie. Nieśpiesznym ruchem wyciągnął zapalniczkę. Choć tylko jemu wydawał się powolny. Jak wszystko w tej chwili. Buchający ogień niesiony gazem, żar papierosa i w końcu sam papieros lecący obok atakującego stwora. Wprost w wisielca. Ten irracjonalnie szybko zajął się żywym ogniem, tak jak i duch przed detektywem.
-No to dobranoc. - westchnął
Cała adrenalina uchodziła z jego ciała, gdy schodził do holu.
-Idziemy młoda.
Bez chwili zwłoki rozgarnęła sól po podłodze i ruszyła za przełożonym. Gdy wyszli przywitał ich Goldstain.
-No i?
-Nic. Koniec. - stwierdził krótko
Szeryf odetchnął z ulgą.
-Posprzątam.
-Na nic innego nie liczyłem.
Tajemnicza dwójka ruszyła do samochodu odprowadzana ukradkowymi spojrzeniami i szeptami. Gdy tylko drzwi samochodu zamknęły się za nimi oboje westchnęli ciężko.

-Zszyjesz mnie w domu? Idę spać. - i nie czekając za odpowiedzią zasnął by obudzić się przed kamienicą, w której mieszkali.

Spisując Szepty XXV

Przez cały czas była wpatrzona w grających na scenie, radując się każdym dźwiękiem. I on patrzył na nią, spoglądał w błękit oczu i uśmiechał się. W końcu czując, że żyje. Gdy zagrali ostatni zaplanowany utwór, skłonili się i zeszli pozostawiając automatyczną listę, wciąż racząc wszystkich muzyką. Wraz z zachodem Słońca zrobiło się zimniej, więc rozpalono ogniska we wcześniej przygotowanych dołach wyłożonych gliną i wypaloną przez ogień Youkai. To pozwalało schronić się przed wiatrem i wygodnie usiąść w mniejszym gronie. Co też uczynili, wybierając jak najbardziej oddalone miejsce, zabierając po drodze mnóstwo smakołyków. Choć zielonowłosego kształt siedziska zmusił do zmiany formy na ludzką, a okazał się on niezwykle wysokim weń i nieco dziwnie wyglądającym osobnikiem.
-Byliście niesamowici! - stwierdziła Lisica 
Kudan i Tengu skłonili jej się, Jedwabnica zaś swym radosnym zwyczajem zbliżyła się i poczochrała rudowłosą. Rozpoczęły się długie rozmowy przy akompaniamencie dźwięków gitary skrzydlatego. Myobu starała się wyłapać jak najwięcej szczegółów, jednak zmęczenie i duże ilości przysmaków sprawiały, że przysypiała oparta o ramię Kai'a.
-Gdzie w tym roku się wybierasz? - zapytał Ame - Lato się kończy powoli...
-W tym roku chyba Skandit. Ale wiesz... Ta Finlandia strasznie ostro podchodzi do alkoholu i jak ja tam wytrzymam? - zaśmiała się
-Zawsze mogę ci coś podsyłać! - wtrącił białowłosy - A tak ogólnie to czemu nie pojedziesz z Jo?
-Z Jo... Jo? Dlaczego ja właściwie z tobą nie jadę.
-Nie wiem, nie pytałaś mnie.
-No to już jedziemy razem.
Widząca objęła Jedwabnicę i ucałowała ją mocno w policzek. Oczy szkliły się jej od alkoholu. Białowłosy skwitował to tylko unosząc kącik ust w uśmiechu.
-Reszta jakie plany?
Kudan pochylił się do ognia by wyciągnąć grzaną sake, spojrzał przy tym w zielone oczy przyjaciela.
-Ja... Jak zwykle. - zaczął wolno – Zejdę do podziemnego źródła. Tam będzie mi ciepło. Wiesz, że nie mogę opuścić swego lasu na dłużej niż trzy dni.
-Wiem, dlatego festiwal trwa dwa dni. A ty?
-Ja sam jeszcze nie wiem. Myślałem nad wycieczką w jakieś góry. Ale odrzuca mnie myśl o spotkaniu stada Gaki. A strażnicy gór, którzy ich nie lubią nie lubią też nas.
-A Fuji? Oklepane, wiem, ale to teren neutralny.
-No właśnie – oklepany. Widziałeś kolejki?
Na te słowa cała gromada wybuchnęła gromkim śmiechem co rozbudziło Myobu. Podniosła zaspane spojrzenie i wstała ostrożnie.
-Wybacz, nie chciałem cie zbudzić.
-Nie szkodzi... Przejdę się. - stwierdziła i skłoniła się przepraszająco
Oczy wszystkich patrzyły jak się oddala, a gdy uznali że jest poza zasięgiem uszu odezwał się Kudan.
-Więc co masz z nią zamiar?
-Zamiar co? Zrobić? Nic, dobrze jest mieć współlokatora, który nie jest marudny jak niektórzy. - odparł Kai spoglądając na Starszego
-Wiesz o co nam chodzi. - wtrąciła Ame
-Nie, nie wiem.
Skrzydlaty westchnął i wielką pięścią trącił go w ramie.
-Pozwól, że będę bardziej bezpośredni i nie będę bawił się w konwenanse. Co cie z nią łączy? Czyżby z ostatnio otwartej przez pewną Youkai rany wysączyła się w końcu gorycz? Ból zaczął cie oczyszczać?
-Nie. Nie zaczął. Ból sprawił to. -  przeczesał włosy – Dobra, wiem. Jest piękna, nawet w ludzkim rozumowaniu. Właśnie poczęła wyglądać jak moja rówieśniczka, ale...
-Ale co? - zawołała Jo wstając gwałtownie – Jest duchem, tak? Też jej to mówiłam, ale jeśli i ty tak myślisz to jej to powiedz. Albo przestań. Przestań patrzeć z nadzieją. Znajdź sobie ludzką kobietę i odpuść sobie.
Kai zmrużył oczy i zacisnął szczękę by nic nie powiedzieć. Knykcie aż pobielały gdy uniósł  pięść, po czym machnął ręką i wyszedł z kręgu.
-Jeśli będziesz tak trzymać się przeszłości to nie spostrzeżesz się jak mało masz przyszłości. - krzyknęła jeszcze za nim.
Jego i tak poruszone serce zakuło boleśnie. A uczucie to jedynie narastało. Wyuczonym uśmiechem pozdrowił kilka mijanych duchów, by szybko pochwycić butelkę ziołowej nalewki. Choć spojrzał nań dopiero poza linią świateł czuł mocny zapach jałowca.
-Teraz jeszcze bardziej przypominam tego wilka. - zakpił sam z siebie
Szedł brzegiem pozwalając by zimne fale obmywały mu stopy. Był rozgrzany złością i napitkiem spływającym po gardle.
-I co ja mam zrobić? - pomyślał – Sam kurwa nie wiem czego chce.
Przystanął by zdjąć kurtkę i koszulkę by iść jedynie w ramonesce luźno narzuconej na ramiona. Kiedyś tak robił by zbić adrenalinę krążącą w żyłach, zwłaszcza po bójkach. Odruchowo dotknął palcami blizny na lewym obojczyku. Dźgnięcie kołkiem. Na szczęście nie było mocne i prowizoryczna broń zatrzymała się na kości. Palce powędrowały dalej na prawy bok. Ugryzienie Tory. Nieopatrznie wszedł na jej teren. Tak mało wtedy wiedział o nich.
-Chyba migdy nie odpowiem sobie na to pytanie. Kto? Kto jest gorszy? Ludzie? Czy Youkai?
Wtedy dotknął blizny na sercu. A w duchu czuł, że głębiej kryje się druga. Większa. Choć ta fizyczna mogła boleć tylko na deszcz.
-To wszystko jest bez sensu, muszę przestać użalać się nad sobą. - westchnął
Dopił resztkę trunku i ruszył z powrotem ciskając po drodze puste szkło w ognisko graniczne.
Spostrzegł akurat wracającą Lisicę, więc chwycił dzbanek jaśminowej herbaty oraz kubki i podszedł.
-Jak tam? Podoba się?
-Mhm. - potaknęła i przyjęła kubek
-Za godzinę zacznie się rywalizacja.
-Chodzi o ten środek?
-Tak. Co roku losujemy konkurencję by było uczciwie. Były już wyścigi. Poszukiwania przedmiotu... A ostatnio było tworzenie rzeźb z piasku.
Myobu jak zwykle słuchała zaciekawiona machając swą kitą. Przerwali jednak rozmowę by zejść do dołu, gdzie siedzieli wcześniej.
-A jakie są jeszcze konkurencje?
-Tego nie wiem... Każdy ma prawo zapisać swoją propozycje na kartce.
-O! Mówicie o corocznym konkursie? - zapytała Jo
Białowłosy przytaknął i upił łyk naparu.
-W tym roku startuje. - stwierdził czym wywołał widoczne na twarzach przyjaciół zdziwienie
-No tak, można się było tego spodziewać. To pierwszy raz jak będziesz się z nami bawił.
-To nie bierzesz w tym udziału co roku? - zdziwiła się rudowłosa
-Nie. Tylko chętni. Ci tutaj robią to raczej dla zabawy, bo i tak nigdy nie wygrali. Ale część z pewnością ma jakiś swój cel. Teraz i ja mam.
Uśmiechnął się do niej ciepło. Na tyle na ile potrafił.

* * *

Czas szybko im mijał. Nim się spostrzegli została godzina do świtu. Wtedy to muzyka ucichła, a dudniący głos Saela zwołał wszystkich pod scenę. Starszy stał obok wysokiego stolika na którym stało szklane naczynie, wewnątrz widać było pokaźny stos kartek.
-Dziękuję wszystkim za wasze propozycje. Jak co roku losować będzie jedno z was wybrane przez przypadek, a po ogłoszeniu konkurencji będzie sędziować razem ze mną. Wybór jak i osąd jest niepodważalny.
Po tych słowach Youkai odwrócił się plecami do zebranych i rzucił za siebie drobny przedmiot, który natychmiast zniknął wszystkim z oczu. Uczestnicy naraz poczęli rozglądać się po sobie.
Dopiero po chwili Myobu zorientowała się, że coś uwiera ją w palce które zacisnęła z nerwów. Gdy spojrzała na dłoń w jej wnętrzu leżała kostka gitarowa. Czarna pokryta białymi smugami niby dymem. Czuć było od niej magię.
-J-ja. - rzuciła cicho i podniosła dłoń – Ja. - dodała głośniej
Sael zbliżył się do krawędzi podestu by pomóc jej wejść.
-Gratuluje, a teraz wylosuj proszę. - wskazał
Podeszła niepewna jednak zanurzyła dłoń pośród skrawków papieru i zamieszała nią wyciągając jeden. Starszy odebrał od niej los i rozwinął by odczytać.
-Krąg Ognia! - zakrzyknął
Z tłumu od razu podniosły się głosy. Część się radowała, część od razu zgłosiła prośbę o skreślenie z listy. Ci jednak, którzy byli chętni udali się za Saelem by omówić szczegóły. W śród nich, jak deklarował, był i Kai.
-Niewielu was, ale to dobrze. - spojrzał na ośmiu zawodników – Pierwszy raz mamy coś brutalnego. Pierwsze dwójki wybierzemy poprzez losowanie numerków. W trakcie walki zabronione jest używanie magi, tylko zdolności fizyczne. Zakaz latania. Koniec walki następuje, gdy jeden z rywali opuści krąg, podda się lub będzie niezdolny do walki. Nie próbujcie się zabijać, bo będę zmuszony interweniować. Zrozumiano?
Wszyscy potaknęli zgodnie. Białowłosy zaś spojrzał na potencjalnych przeciwników. Oprócz Tengu i Kudana był tam przysadzisty psowaty o białym umaszczeniu, ciemnoskóry Youkai o ciele pokrytym kolcami, dwoje Youkai Abumiego z zakrytymi twarzami, galaretowata istota z kamienną maską zawieszoną w śluzie i duch, który od człowieka różnił się jedynie dodatkowym stawem w każdej kończynie. Najbardziej obawiał się starcia z dwójką nieznanych mu demonów ze świty Widzącego. Znał jego zamiłowanie do nieczystych sztuczek i chęci spotęgowania mocy każdego ze swych sług.
Wszyscy po kolei wyciągali z pudełka drewniane tabliczki z numerami, które przyniósł Sael. Ten popatrzył na oznaczenia i oznajmił zimnym głosem.
-Pierwsza walka – Kai oraz Gumiso.

Youkai o czarnych włosach i twarzy zakrytej papierową maską wydał z siebie niski warkot i wystąpił.