środa, 16 października 2013

Spisując szepty I

I niech muzyka będzie z Wami...

Kai odstawił ciężki karton na ziemię i sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki po klucz. Właśnie się wprowadził do nowego domu. Odgarnął kosmyk loków zachodzący na oczy i przekręcił klucz w zamku. Głuchy zgrzyt rozniósł się za drzwiami po pustych korytarzach. Zrobił krok w tył by raz jeszcze przyjrzeć się temu cudownemu miejscu. Dom stał na całkowitym odludziu, ze wschodniej strony przylegając wysokim  płotem do lasu. Wejście znajdowało się zaś po zachodniej stronie, gdzie znajdował się podjazd i trawnik. Był świeżo skoszony przez ekipę remontową. Gdy był tu po raz pierwszy, podczas oglądania nieruchomości wszędzie rosły same uschnięte chwasty. Uśmiechnął się na myśl jak pięknie musi teraz wyglądać ogród za domem. Zamknął swe zielone oczy i głęboko odetchnął. Czuł zapach starych murów, teraz odnowionych lecz z przeszłością. Czuł też farbę, której nikt nie wywietrzył. Zapach igliwia i żywicy niósł się słodko wraz z szumem i bryzą rzeki gdzieś dalej.
-Piękne miejsce na spędzenie reszty życia. - pomyślał
Nacisnął klamkę i popchnął, drzwi jednak nie drgnęły. Usłyszał cichy śmiech i tupot bosych stóp odbijających się echem. Spróbował jeszcze raz. Drzwi ustąpiły. Mruknął coś pod nosem, podniósł karton i wszedł do środka. Zaczął obchód od otwarcia wszystkich okien, ustawienia alarmów i włączenia muzyki.
-Czas na herbatkę! - zamruczał
Nastawił czajnik na palnik, wyciągnął dwa żeliwne kubki i nasypał doń suszonych chabrów i kawałków truskawek. Potarł dłonią po bejcowanym blacie czując chropowatą fakturę dębu. Cieszył go każdy zapach i każdy kąt. W końcu był to dom, na który sam zapracował.
Krzesło za jego plecami z hukiem uderzyło o panele. Odwrócił się słysząc stłumiony śmiech. Obok stołu stała bosa postać ubrana w szarą szatę z przesadnie dużą maską na twarzy. Namalowany grymas przyprawiał o dreszcze.
-Żartów ci się zachciewa? - spytał podnosząc krzesło
Śmiech ustał, a dziwna postać przekręciła głowę przyglądając mu się.
-Ty mnie widzisz? - ponury głos zdawał się dochodzić znikąd - Czyli twoja dusza... musi być smaczna!
Patykowate białe palce wystrzeliły w stronę Kai'a. Wystawił dwa palce prawej dłoni kciukiem obejmując pozostałe i nakreślił w powietrzu symbol.
-Ty, który kroczysz wśród cienia. Przybądź i zabierz to co nie przynależy do tego świata. - wypowiedział niemal automatycznie
Z podłogi podniosły się smużki czarnej mgły oplatając ciało stwora niczym macki. Ten krzyczał nieludzko gdy rozpływał się w przestrzeni.
Kai westchnął. Niemal czuł na sobie wzrok innych youkai. Kilku pomniejszych dostrzegał kątem oka wychylonych zza różnych przedmiotów.
-Przedstawię sprawę jasno! - powiedział głośno, ale spokojnie - To mój dom! Dom stworzony ludzkimi rękami, dla ludzi. Będę tu mieszkać aż nie umrę. Nie mam zamiaru bawić się w egzorcyzmy, więc możecie tu zostać... Ale załatwię każdego kto ruszy moje rzeczy albo mnie zaatakuje!
Zacisnął pięści i westchnął ciężko. Zdjął gwiżdżący czajnik i zalał herbaty. Chwilę później zasiadł przed laptopem odstawiając na bok kubki. Jeden dla siebie, drugi dla siwego mężczyzny w czerwonej masce. Jej nienaturalnie długi nos wywoływał u Kai'a lekki uśmiech.
-Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak wyglądają. - przeszło mu przez myśl
Zabrał się za pisanie. Youkai zaś podwinął rękawy błękitnej szaty i podniósł naczynie pomarszczonymi dłońmi.
-Już myślałem, że Kirasagi cie pożre. - zachichotał
-Mówiłem ci staruszku, że nie jestem taką łatwą zdobyczą. Przynajmniej mam fragment do kolejnej książki.
-Haha... Będę musiał ją sobie jakoś sprawić.
Odpowiedział skinieniem głowy uderzając palcami w klawisze.

poniedziałek, 16 września 2013

Rządowy XVI

Miłego słuchania. Komputer mi padł, więc będą problemy ze wstawianiem... Enjoy!

Erin siedziała samotnie w pokoju. Ciemność rozpraszał jedynie płomień, który trzymała na dłoni. Poprosiła o możliwość potrenowania we własny sposób. Białowłosy dał jej dzień, bardzo nalegał na pośpiech. Nie dziwiła się. Samo wspomnienie wydarzeń z dnia poprzedniego przyprawiało ją o mdłości i zawrót głowy.
-Muszę być silniejsza! -syknęła zaciskając pięści, gasząc tym samym ogień
Pokój utonął w ciemności. Natychmiast przyzwała moc. Idealna kula żaru leżała we wnętrzu jej dłoni.. Po raz kolejny skupiła się na energii  oddzielając ją od niszczącego żywiołu. O dziwo ten gasł powoli pozostawiając czerwoną mgiełkę na swoim miejscu. Mimo braku doświadczenia czuła czystą moc, którą emanowała. Niezbyt silną lecz łatwo wyczuwalną. Mgła rozwiała się, gry tylko wstała. Natychmiast zapaliła światło i chwyciła "Astral Dynamics".
-Gdzie to było... -mruczała aż znalazła konkretny fragment
"Psi ball - forma skoncentrowanej lecz niestabilnej energii..."
Gdy odłożyła książkę spróbowała zrobić to co wcześniej z drugim Psi, które posiadała. Nie bez trudu udało się jej stworzyć niebieską mgiełkę.
-Okej. -sapnęła z wysiłku- Teraz coś lepszego.
Skupiła się na przepływie mocy. Przyzwała Psi ball bez oddzielania od niego żywiołu. Uśmiechnęła się chytrze. Ustawiła wolną dłoń powyżej czerwonej kuli i pokryła ją błękitem. Teraz nawet przy przekładaniu między dłońmi energia była stabilna i nie rozwiewała się. Spróbowała wchłonąć sferę. Przyszło jej to nadspodziewanie łatwo. Natychmiast poczuła się lepiej, jak po posiłku i drzemce. Czuła jak moc rozlewa się po ciele. Przelała ją w nogi i skupiła. Podskoczyła. I to był błąd. Choć do sufitu miała ponad metr, a skoczyła lekko to uderzenie było mocne. Zasyczała z bólu rzucając przekleństwa.
-Wszystko w porządku? - usłyszała zza drzwi niski głos.
-Tak. Wejdź.
Allen Zastał ją masującą guza. Od razu można było się domyślić co się stało.
-Brawo! Przelej przyrost w źródło bólu.
Tak zrobiła. Ból znikł niemal natychmiast. Pomógł jej wstać.
-Właściwie skąd wiedziałeś?
-Nałożyłem na ciebie program telepatyczny, który reaguję na zagrożenie. Widać jest trochę za czuły...
Zaśmiała się perliście.
-Nie ma co! Anioł stróż...
On także się uśmiechnął. Gdy pokazała mu jak tworzy sferę pochwalił ją szczerze i zaprosił na stołówkę.
Zasiedli z kubkami do stolika.
-Jutro o świcie wyruszamy. Plecaki już spakowałem. Weź tylko drugą zmianę.
-Jak uciekniemy?
-Przez dach. Pamiętasz?
Kiwnęła głową i upiła łyk.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rządowy XV

Kawałek na dziś...


Erin klęczała w sali, czując smak żelaza. Z każdą chwilą zagryzała palec jeszcze mocniej, czuła jak coś w niej pęka. To co widziała było gorsze od najstraszniejszych koszmarów. Jeszcze chwilę temu na ścianie wisiał przybity mężczyzna, a teraz w tym miejscu była tylko garść popiołu. Spojrzała na Allena, na bandaże pokrywające jego tors. Były całe od krwi.
-Erin! -chłopak chwycił ją za ramiona- Erin, otrząśnij się.
Poczuła jakby coś wwiercało się jej w głowę. Chciała krzyczeć, ale coś jej nie pozwalało. Usłyszała cichy głos, jakby gdzieś w oddali. Skupiła na nim resztki świadomości.
-Erin, proszę. Uspokój się. - telepatyczny przekaz odbijał się echem w głowie
Rozwarła szczękę i zwymiotowała brudząc . Czuła jak wszelkie emocje z niej uchodzą, tak jakby nic się nie stało.
-Pomogę ci, ale musisz być silna.
-Co się dzieje? - spytała słabo
-Używam mocy, oddzielam część twoich emocji.
Nie rozumiała, ale jakoś nie potrafiła się tym przejąć. Położyła się na plecach patrząc na Allena. Ten stał z wyciągniętymi rękami, od przepływającej energii aż czuła dreszcze. Wszystkie dziury i uszkodzenia znikały jakby ktoś cofał taśmę. Nawet brudne ubrania wracały do wcześniejszego stanu.
Chłopak sapnął ciężko, a czoło lśniło mu od potu. Odwrócił się do niej uśmiechając się ciepło. Nie miała pojęcia czy używał psi czy nie, ale sama miała się ochotę uśmiechnąć.
-Co ty właśnie zrobiłeś?
-Cofnąłem w tym pomieszczeniu czas. Nie można tego przeciągać w nieskończoność bo zużywa wiele sił. Nie można też tym nikogo wskrzesić. - wyjaśnił
Białowłosy zaczął zrywać bandaże. To że był dobrze zbudowany było dla Erin pewne, ale nie spodziewała się ujrzeć blizn. Te pokrywały cały tors, część była ledwie widoczna. Inne z kolei były mocno zarysowane i ciągnęły się nawet od szyi ginąc za linią spodni.
-Przez co on musiał przejść? -pomyślała
Wyobraziła sobie niezliczone walki, takie jak te. A nawet gorsze. Mimowolnie się wzdrygnęła. Głos Allena wyrwał ją z rozmyślań.
-Hej... Co powiesz na łyk gorącej czekolady?
Kiwnęła głową z uśmiechem. Odepchnęła od siebie wszelkie zmartwienia.
-Jak tylko nauczysz się przyrostu... Uciekamy. Będą nas ścigać.
Ruszyli do drzwi. Gdy minęli miejsce, w którym umarł... Tamten, poczuła jak jeżą się jej włosy
-Kto tak właściwie? - spytała niepewnie
-Agencja między rządowa. Ci sami, którzy tu rządzą. To był użytkownik pracujący dla nich.
-Więc mój ojciec...
-Też o tym wie.

sobota, 17 sierpnia 2013

Istota I

Opowiadanie przywiezione z Zaclerza, wstawiam na prośbę Zielonego. Pozdrawiam =^^=
Nie wiem jaki kawałek wrzucić... Może Uśmiech?


Stoisz w laboratorium na wirówką czekając. Po raz kolejny zaglądasz do pustego, od dłuższego czasu, kubka. Rozlega się pikanie sygnalizujące koniec pracy maszyny.
-Nareszcie! -mruczysz pod nosem
Patrzysz na wyniki. Są dobre, ale nie dość dobre. Nie dla ciebie.
-Hej! Może dałbyś już sobie spokój na dziś? Jest późno. -słyszysz za plecami
-Jest trzecia, więc za trzy godziny i tak bym tu wrócił. -nawet się nie odwracasz
Zapada ciężka cisza. W końcu decydujesz się oderwać od pracy. Opierasz się o fotel przy biurku i spoglądasz na swoją siostrę. Stoi oparta o futrynę i bawi się kosmkiem długich rudych włosów.
-Właściwie to dlaczego tu jesteś? -pytasz kierując się do metalowej szafy
-Mam coś dla ciebie. -rzuca z chytrym uśmiechem wyciągając metalowy kubek zza pleców
Widzisz parującą ciecz i czujesz czekoladowy zapach. Chyba rzeczywiście potrzebujesz odpoczynku skoro tego nie wyczułeś. Z wdzięcznością przyjmujesz naczynie, a ona spogląda na zadrukowane kartki. Pociągasz spory łyk.
-Twoje krzyżówki są niesamowite! Czemu jeszcze ich nie zsyntetyzowałeś?
-Bo nie są doskonałe. Brakuje mi... Czegoś co nada im kształtu. Białko nie może być niekompletne
-Pieprzony perfekcjonista! Dałbyś spokój...
Z głośnym stuknięciem odstawiasz kubek i siadasz do komputera. Westchnięcie i oddalające się kroki oznaczają dla ciebie jedno-kolejny ciężki tydzień z obrażoną Arest. Nie pojmujesz dlaczego inni nie mogą zrozumieć, że to co ma ratować ludzkie życie może też je niszczyć. Pogrążasz się w pracy. Wiesz, że musisz się śpieszyć.

***

Mija pora lanczu. Sterczysz nad aparaturą, gdy czujesz klepnięcie w ramie.
-Hej Lawrence! -zagaduję niski brunet, którego nawet nie kojarzysz- Stary cie woła.
-Tsa, dzięki.
Czego szef może chcieć? Co jest tak ważne by przerywać ci prace?
Odkładasz wszystko na swoje miejsce i ruszasz korytarzami na wyższe piętra. Laboratoria zmieniły się w biurowce. Stajesz przed drzwiami z nazwiskiem swojego przełożonego. Głęboki oddech, pukasz i wchodzisz. Widzisz niskiego mężczyznę z zakolami, odrzuca cie od niego. Przerywa rozmowę telefoniczną i łapie się za duży brzuch. Szczurzy uśmieszek sprawia, że przewracasz oczami.
- Chciał mnie pan widzieć?
-Tak, tak. Siadaj.
Nie korzystasz z propozycji, za to opierasz się mocno o krzesło.
-Lawrence, cierpliwość naszych sponsorów się skończyła. Reszta naukowców sprawdziła twoje badania i zsyntetyzowali te twoje...
-Popełnia pan wielki błąd! -czujesz jak wściekłość w tobie narasta- To się źle skończy. One nie są gotowe! Pan za to odpowie jeśli coś się stanie!
Odwracasz się i wychodzisz. Oczywiście nie omieszkasz walnąć drzwiami.
Masz złe przeczucia. Musisz ochłonąć powtarzasz sobie. Schodzisz na najniższe piętra kompleksu, do jednego z nieużywanych magazynów. Nie ma tam nawet światła, ale nie przeszkadza ci to. Siadasz w koncie na jednej z wielu skrzyń.
-Hej, to tu się ukrywasz. -słyszysz szept siostry
Podnosisz głowę i choć nic nie widzisz to zdajesz sobie sprawę, że pochyla się tuż przed tobą.
-Nie ukrywam się.
-Słyszałam co się stało...
-Będą z tego duże problemy, Liz.
-Daj spokój, będzie dobrze. -czujesz jak cie obejmuje
Oczami wyobraźni widzisz to co się dzieje. Widzisz jak przysuwa twarz bliżej.
-Liz, jesteśmy rodzeństwem. -szepczesz czując gorąc na policzkach
Nie reaguje. Czujesz dotyk jej delikatnych warg, odruchowo odwzajemniasz uścisk i przyciągasz ją do siebie.
-Ale przecież nie jesteśmy spokrewnieni. Nie ma w tym nic złego.
-Mówisz jak twoja matka.
Wybuchacie śmiechem.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Cali my -prolog-

Opowiadanie stworzone za zgodą.

Arek siedział skulony w koncie łkając. Miał ledwie parę lat i nie wiedział co się dzieje. Spojrzał zapuchniętymi od płaczu oczami na swojego ojca. Wysoki chudy mężczyzna bił właśnie swoją żonę. Robił to często i bez powodu. Nie pił, nawet nie palił. Zwyczajnie lubił się znęcać. Gdy na chwilę przestał by dać swojej ofierze złapać oddech zwrócił uwagę na dziecko. Biła od niego żądza mordu. Nie wiedzieć czemu Arek, który niemal całkowicie przypominał ojca, był przyczyną tego wszystkiego.
-Spójrz na niego! Spójrz ty polska kurwo! - krzyknął podnosząc kobietę za ubrania
Ta jednak odwróciła wzrok w przeciwną stronę, jakby kazano patrzeć jej na coś okropnego. Podtrzymujące ją ręce rozwarły się, a ona upadła. Chwilę później uderzenie pozbawiło chłopca przytomności.

* * *

Lata później Arek nie słuchając wykładów gładził bliznę tuż za lewym uchem. Teraz była jasna, a jego karnacja sprawiała, że była niemal niewidoczna. Wiedział, że powinien słuchać, ale łatwiej było zebrać notatki niż uciec od przeszłości. Nie czuł nic w stosunku do rodziców. Żadnej złości czy żalu. Jedynie względem matki postawił sobie za obowiązek by dbać o nią. Takie było święte prawo. A przynajmniej tak sobie wmawiał.
Zagarnął długie kasztanowe włosy tak by zakryły zgrubienie na skórze. Był z nich dumny i dbał o nie.
-To moja siła. Tak silne jak są one tak silny jestem ja. - powiedział sam do siebie.
Potrząsnął głową próbując odgonić myśli. Przecież nie poszedł na studia z własnego kaprysu! Skupił się na wykładowcy. Przynajmniej starał się skupić. Czuł narastającą wściekłość, kompletnie nieukierunkowaną i bezpodstawną.
-Wolfi -szepnął do chłopaka obok- Weź mi notatki.
Nie czekając na odpowiedź zabrał pusty notatnik i ostentacyjnie wyszedł z sali.
-Walić to! -warczał pod nosem- Walić wszystko.
W takich chwilach czuł lekkie poirytowanie na samego siebie, gdyby jednak nie był technofobem mógłby zadzwonić. Jednak brak telefonu potrafił przeszkadzać nawet jemu.

* * *

Młody blondyn odciągnął palcem wargę. Kolejny wybity ząb. Czy to było słuszne? Zastanawiał się. Na pewno było lepsze niż to jak Jaras traktował jego matkę i jak ona traktowała jego. W końcu parę siniaków czy wybity trzonowiec w obronie kogoś był lepszy niż bierne zbieranie ciosów.
Oczami wyobraźni ujrzał w lustrze niską dziewczynę kiwającą z dezaprobatą.
-Staram się być kimś dobrym... -rzucił w nicość
Pamięć spłatała mu okrutny żart. Wspomnienia uderzyły.

Pierwsze uderzenie, w twarz, posłało go na ziemie. Miał wtedy jedenaście lat. Zasłonił twarz jęcząc głucho. Czy to przez nowego faceta kobiety, która go urodziła? Czy ona zwyczajnie się wyżywała? 
Nie miał czasu o tym myśleć. Pierwsze kopnięcie w brzuch pozbawiło go tchu. Następne doprowadziły na skraj przytomności. Dlaczego? Czy upuszczenie talerza to tak wielka zbrodnia? Nie zastanawiał się, wolał uciec myślami do końca wakacji, gdy to ujrzy swoją jedyną przyjaciółkę.
Poczuł palce zaciskające się na jego nadgarstkach. Gdy tylko przeciągnęła go przez próg stracił przytomność.

Tak, to zdecydowanie było lepsze.
-Miałem żyć, więc żyje! -krzyknął i upadł na kolana
Ledwo trzymał się na nogach, a za dwie godziny musiał iść na służbę. Wszedł pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Może nie zmniejszała bólu, ale za to opuchlizna znikała. Spojrzał przez ramię w taflę szkła. Ostatnie blizny z pleców zmieniły się już w ledwo widoczne znamiona. Na tym polegała "magia" jego ciała - żadnych śladów, żadnych blizn. Przyjrzał się lewej ręce, tu także nie było widać żadnych śladów. Zakasłał czując ogień w płucach. 
-Cztery lata, tak? -zakpił

niedziela, 28 lipca 2013

Lisica[+18]

Opowiadanie zamieszczam w wersji pierwotnej, bez popraw. Tak by samo jego istnienie denerwowało pewną osobę. W pełni świadom błędów i złego stylu, z pełną premedytacją. A! Tag nie jest na pokaz. Młodzież -18 won!
Muzyczka

Przez zarośla przedziera się samotny myśliwy. Nie należy on do żadnego z tutejszych plemion. Fomoriańscy pasterze, pozbawieni swojego stada, cierpią klęskę głodu i zapuszczają się w poszukiwaniu mięsa dalej w las, niż kiedykolwiek przedtem.
Szerokie kopyta wybijają rytm na omszałych kamieniach. Na głowie podwójnie zakrzywiony róg, okrywany coraz gęstszą siateczką pajęczyn zrywanych spomiędzy gałęzi mijanych drzew. Jedyne oko lustruje okolicę, wypatrując ściganego zwierzęcia. Jedynym elementem ubioru jest kurtka z owczej wełny, która nie zakrywa porośniętych gęstym futrem nóg i genitaliów, a jeszcze bardziej uwidacznia poprzez kontrast jasnej wełny i ciemnej sierści.
Nagle pomiędzy drzewami majaczy rudy zarys lisiego ogona. Szybki rzut włócznią. Szlag! Chybiony. Idę w tamtym kierunku, by odzyskać włócznię. Potykam się o korzeń, który wyrasta pod moimi kopytami, jak spod ziemi (przez chwilę niejasne wrażenie, że korzeń na mnie patrzy).
Gdy próbuję wstać, coś odbija się od moich pleców, przygniatając mnie z powrotem do ziemi. Jakieś stworzenie przemknęło po mnie i mknie teraz przed siebie... To stworzenie to dziewczyna odziana w białą halkę, na głowie kilka czarnych i niebieskich ptasich piór, kontrastujących z rudymi włosami, ślizgającymi się na wietrze krok w krok za nią. Szybko podnoszę się i, gnany instynktem, ruszam w pogoń.
Podczas gonitwy wlepiam wzrok w jej łydki, odsłonięte przez unoszącą się podczas biegu halkę. Ręce już mimowolnie wyciągają się przed siebie, chcąc schwycić nogi...
Ona na chwilę odwraca głowę w moja stronę i, widząc mój zapał, patrzy na mnie zielonymi oczyma z rozbawieniem i czymś jeszcze, co nie pozwala mi się zatrzymać... Odwraca się i biegnie dalej.
Spod halki wysuwa się lisi ogon, który unosi materiał wyżej, odsłaniając kształtne pośladki, poruszające się rytmicznie podczas biegu. Próbuję złapać za ogon i łydkę, lecz ona robi sprytny unik i znów zostaję na ziemi.
Ląduję na plecach. Otwieram oko. Nade mną pochyla się zieleń prastarych drzew, które pokazują mnie sobie teraz drewnianymi palcami, jakby toczyły między sobą jakąś nieruchomą dyskusję filozoficzną na temat mojego miejsca w świecie. Debata zostaje przerwana, gdy widok przesłania mi rzucony na twarz kawałek białej tkaniny. Jej halka.
Chwytam halkę w łapy i przyciskam do twarzy, chłonąc jej zapach tak intensywnie, jakby nie jednym zmysłem, ale wszystkimi - miętoszę newralgicznie między opuszkami palców, pożeram wzrokiem i wsłuchuję się w miękki szelest. Podnoszę wzrok.
Znów odwrócona plecami. Tym razem stoi nieruchomo. Skrzyżowane ręce. Długie włosy przerzucone na jedna stronę, odsłaniają całe plecy i fragment szyi. Nogi rozstawione szeroko w dość odważnej pozie, lecz lisi ogon wstydliwie owija się między nimi.
Odrzucam na bok halkę i teraz ją pożeram wzrokiem. Zbliżam się powoli, by jej nie spłoszyć. Z każdą chwilą coraz intensywniej myślę o tym, by pożreć ją również wszystkimi innymi zmysłami, pożreć ją oczami, uszami, rękoma...
Jestem już tuz obok. Jej zapach wydaje się być przedłużeniem, dopełnieniem zapachów otaczającego nas zewsząd lasu, niczym obcym. Jej oddech wydaje się być dopełnieniem śpiewu krążących nad głową ptaków. Nie odwraca się.
Mimo swojej dotychczasowej śmiałości, teraz nie do końca wiem, jak powinienem się zachować. Jak mogę się zachować, żeby jej nie spłoszyć.
Wreszcie wykonuje powolny ruch dłoni, wyciąga z włosów jedno pióro i podaje mi przez ramię. Nadal się nie odwraca.
Odbieram pióro. Błękitne. Zatem wyciągam rękę. Nie śmiem dotykać chroniącego dostępu do intymnych miejsc ogona - nawet w takich chwilach pamiętam dobrze, jaki może on być niebezpieczny - źródło dzikości i agresji, punkt koncentracji pierwotnej, nieokiełznanej magii władającej tą istotą.
Kładę jedną dłoń na brzuchu, głaszcząc raczej tak delikatnie i pytająco, ale druga ręką chwytam jej ramię, próbując "rozsznurować" skrzyżowane ręce. Napięcie całego ciała i chwila wahania, lecz już po chwili ręce "rozsznurowują" się i przyciągają moją głowę do smukłej szyi, tułów wygina się na chwilę w łuk, a ogon napręża się, głaszcze mój brzuch i klatkę piersiową miękkim futerkiem, jednocześnie dając mi dostęp do ukrytych dotychczas pod nim sfer jej ciała. Tam moja dłoń odnajduje równie miękkie futerko i poświęca mu pełnię uwagi. Ona zaś spazmatycznie zaciska i rozkurcza uda, śpiewając przy tym, jak sarna. Ta, którą przedtem chciałem upolować.
Uspokaja się, ale tylko na chwilę. Chwyta moje dłonie i kładzie je sobie tuż pod piersiami stanowczym ruchem, dalej już odnajdują drogę same, prześlizgując się po białej skórze. Jednocześnie jej ogon owija się wokół moich genitaliów i zaciska władczo, lecz bezboleśnie. Miękkie futro jest takie przyjemne w dotyku - myślę, jednocześnie wtulając twarz we włosy i szyję, delikatnie podgryzając spiczaste ucho.
Ogon zaciśnięty wokół mojego sztywniejącego członka wykonuje nim coraz szybsze ruchy. W pewnym momencie ona opiera się o pień pobliskiego drzewa, rozkłada szerzej nogi, a jej ogon wcelowuje członka w to miejsce, łącząc nas w akcie życia.

Gdy już oboje padliśmy na ziemie wyczerpani, ona nagle zrywa się i odbiega w las. Pobiegłbym za nią, ale słońce popołudnia tak rozleniwia, więc przymykam jedno oko... Otwieram je, gdy coś boleśnie kuje mnie w żebra.
To ona stoi nade mną z moją włócznią i bardzo rozgniewaną miną. No tak, włócznia - czyli wszystko jasne. Ale się wkopałem...
Włócznia w jej rękach zamienia się w zielone pnącze, jak na mój gust zbyt ruchliwe i żywotne, szczególnie w chwili, gdy zaczyna owijać się wokół moich kostek i nadgarstków... Po chwili siedzę oparty o pień drzewa, ze wszystkimi czterema kończynami związanymi za plecami.
Tym razem wyciąga z włosów czarne pióro.
"Najpierw przelecieć, a dopiero potem ukarać i zabić - stwierdzam z przekąsem - to typowe dla wszystkich tych leśnych odszczepieńców. Jakaś mania seksualna czy chłodna kalkulacja?"
Stoi nade mną w całej okazałości. Jest piękna. Cóż, jeśli tak ma wyglądać moja śmierć... Jednak próbuje się tłumaczyć:
- Zaczekaj, nie chciałem cię atakować.
Czarne pióro zastyga w połowie drogi. Kocie oczy patrzą na mnie w skupieniu, więc mówię dalej:
- Nie wiedziałem, że to ty. Myślałem, że lis przedziera się przez zarośla, więc cisnąłem włócznią bez zastanowienia...
Lisi ogon machnął w te i z powrotem, jakby usłyszał wzmiankę o sobie.
Zastanawia się dłuższą chwilę, wlepiając we mnie zagadkowe spojrzenie. W końcu podejmuje decyzję. Chowa czarne pióro i... Wyjmuje jeszcze jedno niebieskie. Przysuwa je do moich ust, z wyrazem lekkiego rozbawienia na twarzy. Chwytam pióro zębami, spoglądając na nią z ulgą, ale też pewna dawką niepokoju.
- Czy ten rudy diabeł, który ciągle ociera się o twoje nogi... Czy zrobi tam trochę miejsca dla mnie? - pytam z udawaną nieśmiałością i już na nowo kiełkującym w kącikach ust łotrowskim uśmieszkiem.
Macha gwałtownie ogonem i wybucha głośnym, perlistym śmiechem. Zaczyna wodzić językiem po moim ciele, co prawdopodobnie oznacza zgodę. Jednakże wcale nie śpieszy jej się z uwolnieniem mnie z więzów...

Budzę się rano. W pobliżu nie ma nikogo. Jaki piękny sen...
W trawie obok znajduje dwa pióra - bez względu na to sen pozostaje równie piękny, nie bardziej, nie mniej, jednak w takim razie rozsądnie byłoby nie pozostawać w tym miejscu zbyt długo.
Szkoda, że nie miałem ze sobą fletni. Mógłbym zagrać jej pieśń wodnika. To trudna melodia, za każdym razem, gdy ją gram, w dziwny sposób szarpiąca moimi emocjami, jakby instrument grał na mnie, a nie ja na nim. Ta dziwna muzyka potrafi wydobyć ze mnie głębsze uczucia, i sam w takich chwilach bywam zdziwiony ich istnieniem. Nie chciałbym, by inni widzieli, jak wylewam wnętrzności swojego serca na tą kruchą i ulotną melodię. Ale jej mógłbym zagrać, może odczułaby to samo, zatańczyła wokół, zamiatając powietrze zamaszystymi ruchami puszystego ogna, w tanecznym wirze i zapomnieniu rozbijając nim trudną melodię na mniejsze fragmenty, możliwe do przełknięcia...
Pióra trzeba zanieść na wzgórze, wtedy duchy przodków nie będą mieć za złe, że wracam z polowania bez mięsa. Już widzę w wyobraźni tę minę Ciana, wyrażającą perfekcyjnie udawane zdziwienie: "Jakie śliczne pióra! Gdzie je znalazłeś? Chodź, pokażę ci moją kolekcję."

niedziela, 14 lipca 2013

Rządowy XIV

What`s up people?!

Stali pośród ciemności sali gimnastycznej.
-Nie tak. Spróbuj oddzielić płomień od energii. Potrzebujesz czystej mocy w mięśniach. -instruował ją
Kolejny raz biegnąc pokrywała nogi płomieniem zamiast użyć przyrostu. Skupiła się na mocy i przelała ją w kończyny. Ruszyła nagłym zrywem poruszając się po luku. Wyskoczyła i wyprowadziła cios. on jednak z uśmiechem złapał ją za nadgarstek i obrócił się szybko wyrzucając za siebie. Wylądowała dość twardo i przetoczyła się w tył. Ściągnęła bluzę odrzucając ją na bok. W koszulce łatwiej się poruszać, a i tak się zgrzała już wystarczająco. Sama prosiła o brak taryfy ulgowej choć i tak widziała, że się nią bawił. Pokryła dłonie ogniem i ruszyła do kolejnego ataku. Znów wyskoczyła, jednak wylądowała tuż przed nim kucając, wyprowadziła cios wstając tak by nadać mu większy impet.
-Brawo! -rzucił przyjmując uderzenie
Nie przejął się nim zbytnio lecz szybko założył dźwignię na nadgarstek i łokieć oraz uderzając piętą w nogę Erin. Gdy leżała na ziemi położył kolano na jej gardle i oparł jej łokieć na swojej nodze. Powoli zwiększał siłę nacisku aż nie zobaczył grymasu na twarzy dziewczyny. Natychmiast puścił.
-Całkiem dobrze, ale mogłaś spowodować wybuch. Pamiętaj, że jestem silniejszy i pięść nic mi nie zrobi.
Pomógł jej podnieść się do pozycji siedzącej, a sam poszedł do torby leżącej gdzieś w oddali. Wrócił z kanapkami i ciepłą herbatą.
Zjedli w milczeniu. Dla kogoś stojącego z boku mogło się wydawać, że to co robią jest proste. Jednak Erin była wykończona i głodna. Pochłaniała wręcz jedzenie.
-Jakie to szczęście, że chodziłam na koszykówkę! -pomyślała- Gdyby nie to byłabym kompletnie bez kondycji. Mimo wszystko i tak szybko łapie zadyszkę.
Spojrzała na Allena. Siedział z uśmiechem patrząc na nią. Jadł, a jego oddech był całkowicie spokojny. Upiła łyk gorzkiego napoju.
-Zaraz będziemy mieli gości -rzucił przybierając beznamiętną maskę
Wstał i chwilę później czerń pękła jak szkło ukazując salę do ćwiczeń. W drzwiach stał chudy mężczyzna z długimi brązowymi włosami. Był w samych spodniach nawet bez butów. Gdy się uśmiechnął przypominał szczura, zwłaszcza ze zmrużonymi oczami.
-Kogóż my tu mamy? -rzucił po angielsku
Nigdy się nie zastanawiała skąd białowłosy znał jej ojczysty język. Nie zapytała też skąd jest.
-Szukasz śmierci? Chętnie ci ją zapewnię. -odpowiedział płynnie chowając Erin za swoimi plecami
-Białowłose gówno i jakaś dziewucha z różowymi kłakami. Opis się zgadza.
Splunął i skoczył jakieś dwadzieścia metrów przeskakując nad chłopakiem, jednak odbił się od niewidzialnej ściany nim ją dosięgnął.
-Śmieciu! Jak śmiesz atakować kobietę? -krzyknął chwytając napastnika za ramię.
Ten był jednak szybki i wywinął się uderzając ręką w twarz chłopaka. Z trzech płytkich ran trysnęła krew, choć te zasklepiły się natychmiast. Spojrzała na ręce mężczyzny ociekające czerwienią. Bardziej przypominały pazury i zaczynała porastać je sierść. Tak samo jego włosy przylgnęły do kręgosłupa bardziej przypominając futro.
-Co to jest? -krzyknęła w myślach tak by ją usłyszał
-Użytkownik nadzwyczajnego przyrostu. Potrafi zmieniać swoje ciało wedle woli. -otrzymała telepatyczny przekaz
Szczurowaty odskoczył w bok i pochylił się dotykając podłogi dłońmi.
-Ty masz być tym niesamowitym? Nawet nie nadążasz za moimi ruchami!
Rzucił się na Allena próbując wbić szpony w jego brzuch, ten jednak to wykorzystał. Zablokował jego dłoń i obrócił się tak jak wcześniej i cisnął wrogiem o ścianę. Uderzenie pozbawiło go oddechu, upadł na ziemię.
-Odejdź! Nie chce cie zabijać na jej oczach
-Ty mnie? To ja zabiję ciebie, a później te sukę!
Otarł krew z ust i ruszył biegiem pozostając nisko.
-Zamknij oczy. -szepnął
Ale Erin nie posłuchała, przygryzła kciuk by nie krzyknąć.
Gdy tylko pazury zagłębiły się w ciele chwycił szczurowatego za ramię i aktywował czarny płomień. Ręka zniknęła, a okaleczony mężczyzna odskoczył wyjąc. Gdy zasklepił ranę używając mocy aktywował telekinezę wyrywając z podłogi kawałki betonu uformowane w długie igły lewitujące u opuszka każdego palca. Pierwsze cztery przybiły napastnika do ściany a dwie następne wbiły się w mózg przez oczy.
Odwrócił się i spojrzał na Erin. Zdawała się nie mieć kontaktu z rzeczywistością.
-Chyba będziemy musieli opuścić to miejsce nieco szybciej. -rzucił patrząc na spopielające się ciało- Oni nigdy nie odpuszczą.

piątek, 12 lipca 2013

Zakon I

Młody srebrny wilk w czarnej szacie wszedł do karczmy. Od razu poczuł na sobie nienawistne spojrzenia ludzi. Zamówił piwo i usiadł w kącie przy stoliku. Nawet tu, w Bormilii, które respektowało prawa Anthro ludzie kipieli  gniewem na widok Kiry.
Sączył powoli złocisty trunek rozmyślając co dalej. Miał dość miasta, ale poza jego murami wcale nie było lepiej.
-Hej ty! Głupi futrzaku! -usłyszał nad sobą
Oderwał się od kufla i spojrzał na trzech dryblasów. Byli uzbrojeni i gotowi do bitki.
-To karczma dla ludzi i nie tolerujemy tu takich jak ty -rzucił przywódca bandy chwytając krótki miecz
-Na mocy prawa jesteśmy równi, więc mogę tu przebywać -odparł spokojnie pociągając łyk
Sposób w jaki Kira mówił wyprowadził ich z równowagi. Jeden z nich kopniakiem wywrócił stolik przy którym siedział i rzucili się na niego dobywając mieczy. Nikt nie był wstanie dostrzec ruchów wilka, szybka parada i wszyscy trzej leżeli we własnej krwi.
Ktoś krzyknął i chwilę później do pomieszczenia wpadł patrol straży akurat kiedy Kira chował swoje ostrze. Kilku knechtów przystawiło mu do gardła piki, ale nawet nie drgnął.
-Co tu się kurwa dzieje? -ryknął dowódca
-Napadli na mnie, broniłem się. Wedle prawa...
-Nie pierdol mi tu o prawie! Zabiłeś trzech ludzi -krzyknął akcentując ostatnie słowo
-Hm... Przepraszam! -usłyszał za sobą strażnik
Odwrócił się z rządzą mordu w oczach, jednak widząc przed sobą młodego człowieka w czarnym płaszczu z wyszytymi złotymi i srebrnymi nićmi symbolami spotulniał.
-T-tak panie? -wyjąkał kłaniając się
-Czy jako przedstawiciele prawa nie powinniście dawać godnego przykładu?
-O-oczywiście panie.
-Nikt, nawet taki wojownik jak ten tu, nie atakuje przeciwnika z przewagą liczebną. Widziałem jak się bronił. Rozumiemy się? -poczekał na ukłon strażnika i kontynuował- Idźcie już, możecie być gdzieś potrzebni. I weźcie ich -wskazał ruchem głowy na ciała
Skłonili się nisko, a dowódca wydał gestem rozkaz. Chwilę później została już tylko plama krwi sprzątana przez wystraszoną służkę.
-Dzięki ci, kimkolwiek jesteś.
-Ależ nie ma za co. Jestem Risto -zawołał wesoło
-Kira
Uścisnęli sobie dłonie(w przypadku wilka łapę).
Człowiek zaprosił go gestem do stolika. Gdy tylko zasiedli postawiono przed nimi kufle i dzban z piwem.
-Jesteś wspaniałym szermierzem. Sztuka Starszych? -spytał pociągając łyk
-Tak, ale dobrą walką bym tego nie nazwał. To plama na honorze.
-A więc prawdziwy wojownik? Wspaniale!
Obaj upili łyk złotego płynu.
-Kim tak właściwie jesteś? Tamci wystraszyli się nie na żarty.
-Nie wiesz?
Kira pokręcił przecząco pyskiem.
-Jestem członkiem Zakonu. To potężna organizacja. -ściszył głos- Jako Anthro masz prawo wiedzieć, że ludzie to tylko przykrywka. Tacy jak ja, będący za równością pomagają wam. To wasz gatunek tym wszystkim kieruje, ja jestem tylko reprezentantem.
Złote oczy wilka rozszerzyły się w zdziwieniu.
-Dziwne, że nie wiedziałeś. A! Właśnie... Zajmuję się rekrutacją, zainteresowany?
Wyszczerzył kły w chytrym uśmiechu. Duszkiem wypił zawartość kufla i odstawił go ze stuknięciem.
-Jasne, że tak!
-Wspaniale! Powiadomię kogo trzeba, ruszysz z rana. A tymczasem może jeszcze tu zostaniemy?
-Z miłą chęcią -odparł nalewając sobie piwa
Obaj siedzieli do późna jedząc, pijąc i rozmawiając. Później Kira udał się na spoczynek do pokoju na piętrze, a Risto udał się na miasto w sprawach zakonu.

czwartek, 11 lipca 2013

Rządowy XIII

Lordi z Wami!

-On... Znaczy się... Strażnik mi powiedział. Kazał mi się spytać i uczyć od ciebie. -wyszeptała
Drżała pod jego spojrzeniem. Uciekła wzrokiem, a jego oczy zdawały się, z każdą chwilą przybierać ciemniejszą barwę.
-Masz ciekawego... -urwał wpół zdania patrząc przez ramię
Za nim, na murku stał Samael. Uśmiechał się okrutnie, jakby zrobił im żart życia. Rozprostował krucze skrzydła, które pojawiły się znikąd.
-Jesteś pewna? -Allen spytał niewidzialnego rozmówcę- Dobrze więc...
Domyśliła się wcześniej, że widzi się tylko własnych strażników. Przykładem był mroczny osobnik, na którego białowłosy nie reagował.
-Ona... Chce cie widzieć. -wyszeptał
Zza pleców chłopaka wyłoniła się postać dziewczyny z czarnego płomienia. Była niższa niż Erin i miała długie włosy. Jednak płomień nadawał jej groteskowego wyglądu. Puste ciemne oczodoły skierowane były w jej stronę. Postąpiła krok w jej stronę.
-Nie lękaj się -pusty uśmiech wcale nie dodawał otuchy- Porozmawiajmy na osobności.
Wyrzuciła przed siebie rękę, a czarny ogień ogarnął wszystko. Erin z obawy zamknęła oczy, a gdy je otwarła stała pośród pustki naprzeciw przerażającej postaci.
-Nie bój się. Ja jestem istotą, mocą samą w sobie.
Płomień powoli znikał odsłaniają zwykłą dziewczynę. Może nie do końca zwykłą, bowiem jej ogniście czerwone włosy zdawały się być żywy żarem. A oczy miała głębokie jak morze kredowe, w którym można utonąć od samego patrzenia. Uśmiechnęła się chytrze i jednocześnie ciepło. Niewielkie dołeczki i piegi przy zadartym nosku tylko podkreślały jej dziewczęcą urodę.
-A więc są rzeczy, które musimy omówić -rzuciła śpiewnym głosem- Najpierw on
Pstryknęła palcami i tuż obok zmaterializował się Samael. Klęczał uśmiechając się chytrze.
-Z tobą zawsze same problemy. -ujęła się pod boki- Jako pradawny masz więcej swobody, ale ostrzegam, że urwę ci te skrzydła i wsadzę tam gdzie ich nie chcesz.
-Tak, pani.
Odesłała go władczym gestem, zniknął tak jak się pojawił. Mimo wszystko jednak bardziej przypominała rozgniewane dziecko. Zwłaszcza nadymając policzki.
-Dobra, teraz mów. Od razu odpowiadam na to pytanie, nie nie siedzę ci w głowię. To nudne znać wasze myśli, mam od tego strażników.
Skrzyżowała ręce i przechyliła głowę wpatrując się w Erin.
-Ja... Tego.
-No tak, sama nie wiesz.
Odwróciła się na pięcie i zaczęła spacerować, co jakiś czas spoglądała na dziewczynę.
-Dlaczego wyszłaś z jego płomienia?
-Bo potrafię się pojawić jak i gdzie chce. Ale to dobre pytanie. Jestem strażnikiem jego mocy. Jest pierwszym z kim zawarłam pakt.
Przez głowę przebiegły jej setki myśli. Jak potężną mocą dysponuje?
-Czy każdy... Użytkownik zostaje po śmierci strażnikiem?
-Nie. Tylko ci którzy chcą i są tego godni.
-A co z nim? Co z Allenem?
-On to zupełnie inna historia. Nie mogę ci powiedzieć o nim zbyt wiele, zabrania mi. -spojrzała okrutnie- Jemu nigdy nic się nie stanie, zadbam o to. Ale jeśli wpakujesz go w coś głupiego nie będę się tym przejmować.
-Co masz na myśli?
-Nie udawaj głupiej. Obie jesteśmy kobietami. Eh... Wyciągnij go stąd. Ja nie potrafię. Przewidziałam, że przyjdziesz. Dlatego dałam ci moc. Wiesz, że jest nieskończenie wiele możliwości tego jak potoczy się los? Ale to wy, ludzie, o wszystkim decydujecie. Ja widzę wszystkie ścieżki przeznaczenia, nie wyobrażasz sobie nawet jak wiele jest obrazów... Idź już. Jeszcze pomyśli, że się tu tłuczemy.
Jej ciało zmieniło się w czarny płomień, a pustka odsłoniła prawdziwy świat. Istota uśmiechnęła się lisio i zanurzyła w ciele białowłosego. Popatrzyła mu w oczy. Zbyt wiele niewiadomych. O co tu chodzi? Podszedł powoli wyciągając rękę w jej kierunku, zamknęła oczy w odruchu. Poczochrał ją tylko po głowie.
-Eh... Dzieciaku. W coś ty się wpakowała? -spojrzał w dal i uśmiechną się
Widząc to i Erin się uśmiechnęła, był bardzo ciepły.
-Ucieknijmy, razem. Jeszcze nie teraz. Muszę cie jeszcze trochę podszkolić, ale niedługo. Może do Arizony? Mają tam piękne burze.
Pstryknął palcami w niebo. Czarne chmury zakryły błękit w mgnieniu oka. Pierwsze błyski rozdarły niebo z ogromnym hukiem. Deszcz lunął jak z cebra.
-Niesamowite -szepnęła
Uniosła twarz w górę rozkoszując się kroplami na twarzy.
-Ucieknijmy -zgodziła się

piątek, 28 czerwca 2013

Na Anne M. 2/2 [+18]

Uwaga!  Tu są sceny...



Nim się zorientowali, nadeszła sobota. Około piętnastej dziadkowie wyszli na ślub syna przyjaciół, stąd Bartek miał wolną chatę do okolic niedzielnego południa. Od rana sprzątał mieszkanie, co nie zdziwiło specjalnie domowników, gdyż należało to do jego cosobotnich obowiązków. O siedemnastej wyszedł na pętlę tramwajową, by odebrać stamtąd Annę Marię. Po drodze zakupił dużą, bordową różę. Wczesnojesienna pogoda była dość łaskawa, toteż mijał sporo spacerujących par. Dotarł na miejsce akurat w chwili, gdy wysiadała z tramwaju, trzymając w ręce małą, prostopadłościenną torbę podróżną. Przywitali się, po czym wręczył jej kwiatka. Na twarzy dziewczęcia pojawił się rozbrajający uśmiech, który ujrzał na pierwszym zdjęciu, które od niej dostał.
-Za każdym razem chcesz witać mnie kwiatkiem?
-Wolałbym pocałunkiem. – odparł śmiało, na co zareagowała muśnięciem wargami policzka chłopaka.
-Na nic więcej nie licz. – skwitowała.

Wziął od niej bagaż. Nie spieszyło im się do mieszkania Bartka, toteż zamiast podążyć najkrótszą drogą, wybrali spacer przez park poprzecinany rzadką siecią alejek. Delikatny wiatr strącał pod ich nogi co słabsze liście z drzew, a słońce zaczęło zmierzać już do kresu swej wędrówki po widnokręgu. Do celu dotarli na chwilę przed osiemnastą. Pomógł jej zdjąć kurteczkę, po czym zaparzył aromatycznego Earl Greya, do którego podał upieczony przez siebie sernik. W międzyczasie zaczęli seans- na ekranie komputera ruszyła Drużyna Pierścienia, by pokonać Mrocznego Pana, Saurona.

Gdy już położyli się na sofie wyciągniętej w kierunku ekranu, zwrócił uwagę na wygląd swej towarzyszki. Jasnoniebieski sweterek z wysokim, podwijanym kołnierzykiem pasował do jej oczu, natomiast spódniczka w kolorze ecru i brązowe rajstopy nawiązywały barwami do pasemek Marysi. Ukradkiem spoglądał na podnoszące się i opadające w rytm oddechu piersi otulone miękkim materiałem, na drgający pod wpływem emocji wydatny brzuszek świadczący o typowo kobiecej słabości Ani do słodyczy. Pierwsza część Władcy Pierścieni okazała się strzałem w dziesiątkę- dziewczyna znalazła jego dłoń podczas pościgu Nazguli za hobbitami przez Shire, a po walce na Wichrowym Czubie leżała już tuląc głowę do jego torsu i obejmując go jedną ręką. Chłopak w odpowiedzi objął przyjaciółkę, kładąc rękę na jej biodrze.

Gdy film dobiegł końca, Anna Maria bliska była oddaniu się w objęcia Morfeusza, ale szybko otrząsnęła się z uporczywej senności.
-Wiesz co, chyba odświeżę się kąpielą. Tylko nie zaczynaj oglądać beze mnie. – przestrzegła.
-A kto ci umyje plecy? – spytał, gdy już widział jej smukłe plecy, zgrabną pupę i seksowne nogi, zanim ze swą torbą znikła w łazience.
-Jeszcze pomyślę. – odpowiedziała, zanim usłyszał , jak zamykają się za nią drzwi.
Nie mając nic lepszego do roboty, zaczął szperać po internecie. Poodwiedzał uczęszczane fora dyskusyjne, przy okazji załączył pościelówki z lat 80. na tyle głośno, by Ania słyszała je w łazience. Po chwili usłyszał pukanie w drzwi.
-Ile mogę cię wołać? – krzyczała zza drzwi.

Niespiesznie udał się do łazienki, uprzednio zgłaśniając jeszcze muzykę. Wkroczył do enklawy, gdzie pod wpływem gorąca zrosiły się płytki i zaparowało lustro, a w powietrzu unosił się świeży zapach wiosennych kwiatów. W wannie leżała ona. Pomimo, że z grubej warstwy piany wystawały tylko jej ramiona i głowa, skrzyżowała ręce na piersiach, zasłaniając je dłońmi. Pochyliła się do przodu, demonstrując piękne, nieskazitelne plecy. Była cała zarumieniona, chociaż Bartek nie wiedział, czy z gorąca, czy ze wstydu.
-Bierz się do dzieła, tylko bez głupich żartów. – zastrzegła.

Podkasał rękawy i usiadł na krawędzi wanny. Miał idealny widok na Marysię. Zmoczył dłonie i zmył pianę z jej pleców. Chwycił za żel pod prysznic, roztarł go w rękach i delikatnie, kolistymi ruchami obu dłoni symetrycznymi do linii kręgosłupa naniósł go na jedwabistą skórę. Nie oparł się również ramionom Ani, które zaczął masować zdecydowanie, aczkolwiek z wyczuciem. Z ust dziewczyny wydobył się pomruk zadowolenia, który zaskoczył nawet ją. Wzdrygnęła się i ponagliła Bartka:
-Kończ już, piana się rozpuszcza.
Niezrażony chłopak przeniósł ręce z powrotem na plecy przyjaciółki, kierując je coraz niżej i niżej, aż włożył je do wody. Gdy dotarł poniżej krzyża, potarł opuszkiem palca miejsce, gdzie zaczynają się pośladki i leży kość ogonowa. Dziewczę ponownie drgnęło i tym razem zachichotało.
-Nie rób mi tak, to łaskocze.

W odpowiedzi przeciągnął paznokciami po jej kręgosłupie aż do karku. Pod wpływem elektryzującej pieszczoty zaczerpnęła głęboko powietrza i dostała gęsiej skórki. Wrócił do mycia jej pleców.
-Chyba naprawdę wynajmę cię jako osobistego masażystę. Będziesz mył mi co wieczór plecy i masował stopy.
-A jak to zrobię, kiedy masz u siebie kabinę prysznicową?
-Coś wymyślę. W ostateczności mogę być w bikini.
-Przed dziewczynami też się tak wstydzisz?
-One to co innego, przecież każda ma to samo.
-Ale one nie zabawiają ciebie tak, jak ja.
-A skąd wiesz?
-Chciałbym to zobaczyć.
-Jak ci się przyśni, to zobaczysz.

Podczas dyskusji dokończył dzieła i czuł, że jego obecność tutaj nie jest zbyt pożądaną, ale nie tracił rezonu.
-Może umyć ci włosy?
-Wiesz, że nawet chętnie?
-No to zamknij oczka i zdaj się na mnie.
Złapał za słuchawkę i nastawił odpowiednio ciepłą wodę, po czym pochylił się nad Marysią i zmoczył jej niezbyt długie włosy. Przy okazji po kryjomu usuwał zasłaniającą jej ciało pianę. Gdy czupryna Ani pokryła się pianą, Bartek zaczął przebierać w niej palcami obserwując jednocześnie odsłonięte pośladki zanurzone w zielonkawej od olejków wodzie. Podczas zabiegu łączył delikatny masaż ze zdecydowanym szorowaniem. W kilka minut Anna Maria była do końca odświeżona i pachnąca.
-Dzięki, możesz już wyjść. – stwierdziła, gdy zmył pianę z jej głowy.
-Liczę na rewanż.
-Ok, ale po drugiej części filmu.

Czekał dziesięć minut. Gdy już wyszła z łazienki, zrobiła na nim powalające wrażenie. Świeżo umyte i wysuszone włosy układały się swobodnie, dodając jej twarzy specyficznego uroku. Piżamkę stanowiła zwiewna koszula z krótkimi rękawkami w jasnoniebiesko-białe kratki i nie sięgające nawet połowy ud spodenki w ten deseń. Jednocześnie wraz z nią do pokoju wkroczyła woń jaśminu i aloesu. Czekała już na nią herbata z miodem i cytryną. Nic nie stało na przeszkodzie do kontynuowania seansu. Niestety, podczas filmu nie miał okazji obcować z nią tak bezpośrednio, jak do tek pory. Opatuliła się miękkim kocem z dwoma kociakami jako wzorem, a jej głowa cały czas spoczywała na ramieniu przyjaciela. Objął ją, ale nie miał żadnej możliwości wsunięcia dłoni w kocyk.

Zanim skończyły się Dwie Wieże, dobiegła pierwsza w nocy. Rozleniwiona para długi czas wpatrywała się w czerń na monitorze. W końcu ruszył się pod pretekstem zaparzenia kolejnej herbaty. Gdy nastawił wodę, Ania weszła do kuchni. Znów tylko w swojej piżamce. Usiedli po dwóch stronach stołu czekając, aż zagwiżdże czajniczek z wrzątkiem.
-Może jeszcze jabłecznika? – zaproponował.
-Z przyjemnością, jest przepyszny.
Podczas krojenia ciasta doszło do niego narzekanie zza pleców:
-Jak zwykle zapomniałam szlafroka... Znalazłoby się coś ciepłego dla mnie?
-Dla ciebie wszystko. – odparł żartobliwym tonem.
Po zagotowaniu wody poczekał, aż zaparzy się herbata, podał Marysi nocny deser, po czym udał się do pokoju. Chwilę później wrócił z rozpinanym swetrem pod pachą. Stanął za nią i pochylił się, otulając dziewczynę miękkim, ciepłym materiałem. Gdy jego twarz znalazła się przy uchu Ani, wyszeptał:
-Pamiętaj o rewanżu. - po czym poszedł do łazienki.

Szybko napuścił pół wanny wody i wskoczył do niej omal nie zalewając całego pomieszczenia. Umył się błyskawicznie, po czym zawołał Anię. Weszła po kilkunastu sekundach.
-Zobaczę, jak umiesz się odwdzięczyć.
-Tylko nie rozpłyń się w moich dłoniach. – zażartowała.
Wzięła gąbkę i zmoczyła jego plecy, a następnie naniosła żelu pod prysznic na chropowatą stronę i zaczęła kolistymi ruchami pocierać mokrą skórę. Gąbka szybko zaczęła się pienić, a wraz z nią plecy chłopaka.
-Pewnie koleżankom też myjesz plecy.
-Po czym wnosisz?
-Sprawnie ci to idzie, może przeprowadzę się do ciebie. Oboje nie będziemy mieli kłopotów z wzięciem prysznicu.
-Mogę kupić ci pocieraczkę z opcją montażu gąbki.
-A maszynę do masażu też mi kupisz?
-Nie było mowy o żadnym masażu. Poza tym kiepska w tym jestem.
-Ja też.
-Akurat! Moimi stopami zająłeś się profesjonalnie.
-Bo to mój fetysz.
-O, ty świntuchu! – zaśmiała się i pacnęła go ręką z gąbką w ramię.
-Chcesz się bić? – zażartował i obrócił się do niej, chwytając za wolną rękę, którą podpierała się o ścianę. Zachwiała się na krawędzi, na której siedziała i wpadła do wody, mocząc się od stóp do głów.
-Patrz, co narobiłeś! – krzyknęła na niego.
-Nie ja zacząłem. – zachichotał. Siedział plecami do niej i w związku z jej obecnością w wannie nie miał zbytniej możliwości odwrócenia się, co dyskwalifikowało dalszy rozwój sytuacji.
-Gdzie ja się teraz przebiorę? – załamywała ręce.
-Możesz wyjść i się wysuszyć, a potem iść do pokoju po suche ubrania.
-Będę wyglądała jak jakaś miss mokrego podkoszulka.
-No to się rozbierz.
-Przy tobie?! – udawanie oburzenia nie wyszło jej, sytuacja widocznie nie była dla niej tak niezręczna, jak to demonstrowała.
-Nie będę patrzył. Obiecuję.
-Nawet nie próbuj, bo cię zabiję. Uwaga, wychodzę!

Usłyszał chlupot, po którym spadł poziom wody w wannie
-Tylko się nie odwracaj! – przestrzegła.
Usłyszał wodę wpadającą ciurkiem do wanny za jego plecami; musiała wyżymywać jakąś część garderoby. Po chwili ciszy znienacka założyła mu na głowę przemoczone spodenki.
-Zaraz je zdejmę i założę ci z powrotem. – zagroził z uśmiechem na ustach.
-Nie było umowy, że nie mogę cię dotykać. – odparła, po czym wyszła z łazienki, ciskając w niego swetrem i koszulką przed zamknięciem drzwi.
Ledwie wyszła, wyskoczył z wody i zaczął energicznie się wycierać. Powiesił piżamę Ani na grzejniku służącym za wieszak na ręczniki. Ustawił pełną moc, założył długie spodnie (bluzki dodanej do kompletu nie używał) i wyszedł.

Czekała na niego leżąc już zawinięta w ręcznik.
-Nawet na to nie licz, że stąd wyjdę, mam na sobie tylko bieliznę.
-Spokojnie, gdy skończy się film twoja piżamka będzie już sucha. – pocieszył przyjaciółkę.
Oglądali Powrót Króla w niezmienionej pozycji: ona opierała głowę o jego ramię, on ją obejmował. W momencie śmierci Theodena poczuł wilgoć na skórze, Anna Maria uroniła kilka łez. Instynktownie przygarnął ją do siebie i pocałował w pachnącą głowę. Chwilę później rozpętała się batalia na polach Pelennoru i zajęli się oglądaniem filmu. W zasadzie to ona oglądała, ponieważ widziała Władcę Pierścieni tylko w kinie, zaś on przypominał sobie każdą część średnio co miesiąc.

Seans skończył się w okolicach piątej nad ranem. Ania poszła do łazienki przebrać się w piżamę (oczywiście przed wzrokiem Bartka chronił ją koc), a chłopak w tym czasie zasłał dla niej sofę i rozłożył dla siebie łóżko polowe. Bez dalszych dyskusji poszli najzwyczajniej w świecie spać.

Około dziewiątej obudził go hałas za oknem. Spojrzał na Annę Marię- spała kamiennym snem. Jej widok wzburzył krew w młodzieńcu- leżała na brzuchu z jedną nogą podkurczoną tak, że nogawka spodenek podciągnęła się, odsłaniając krocze dziewczyny. Nie namyślając się wiele przysiadł koło niej, zbliżył twarz do nagiej muszelki i pocałował ją. Po chwili dziewczyna zerwała się ze snu i rozejrzała zdezorientowana dokoła, napotykając siedzącego u swych stóp Bartka z pytającą miną.
-Nie chcę.
-Wstydzisz się?
-Po prostu nie chcę.
-Jeśli się wstydzisz, to możemy spróbować pod kołderką.
-Nie, nie o to chodzi... Nikt mnie tak jeszcze nie pieścił... I niech tak zostanie.
-Chociaż pięć minut i pod kołdrą, przestanę jeśli będziesz kazała. Nie masz nic do stracenia.
-Sama nie wiem...
-Przez cały czas wszystko do tego zmierzało. Nie daj się prosić. Pytam ostatni raz: chcesz czy nie? Jeśli odmówisz, nie będę dalej nalegał.
Nastała niezręczna cisza. Po kilkunastu sekundach Bartek ponowił pytanie.
-No i...?
Ania uśmiechnęła się i spojrzała na zegarek stojący przy komputerze.
-Uciekło ci już pół minuty.

Położył dłonie na jej ramionach, spojrzał przyjaciółce w oczy i pocałował pierwszy raz od ostatniego spotkania. Starał się przelać w ten gest całą swoją żywioną do niej namiętność, a i ona nie była dłużna. Wpili się w siebie tak mocno, że z jego wargi zaczęła lecieć krew. Nie przestając całować rozpiął naprędce jej koszulkę i rozchylił ją, ujmując lewą ręką niewielką, jędrną pierś. Druga dłoń błądziła już po udach kochanki. Do tej pory całowali się na siedząco, ale szybko położyła się ciągnąc go za sobą. Teraz mógł całkiem swobodnie zsunąć jej spodenki. Pogładził wierzchem dłoni wzgórek łonowy, którego włoski przycięte były w zwężający się ku dołowi i kończący w połowie trapez. Oderwał się od ust Anny Marii i podążył nimi w dół jej ciała, zasypując pocałunkami szyję i dekolt. Przyssał się do jej piersi, że aż pisnęła. Małe, brązowe sutki stwardniały w mgnieniu oka. Dłońmi błądził po udach i pośladkach, wywołując dreszcze delikatnym drapaniem miękkiej skóry, pod którą napięły się w oczekiwaniu na pieszczoty wszystkie mięśnie. Zdjął z niej definitywnie spodenki, dzięki czemu mogła zapraszająco rozsunąć nogi.

Podążył dalej ustami, lecz tym razem do akcji wkroczył też język. Łaskotał nim targany spazmami brzuch; po chwili ruszył dalej. W tym momencie zdecydowanym ruchem narzuciła na niego kołdrę, zasłaniając się od pasa w dół. Poczuł dwie dłonie łapiące go za włosy i pchające w dół, ku kroczu. Zanim przystąpił do dzieła, wycałował wewnętrzne części ud, pachwiny i wydepilowaną część wzgórka. Ponownie pocałował muszelkę pachnącą aloesem. Dopiero po kilku pocałunkach wysunął język i przebiegł nim po całej szparce. Powtórzył czynność, wsuwając do niej koniuszek języka. Pocałował nabrzmiałą łechtaczkę i wsunął w Anię tyle języka, ile zdołał. Jęknęła. Poruszył nim kilka razy do góry i na boki, po czym wysunął i wtargnął jeszcze raz. Jedna z jego dłoni zaczęła masować i ugniatać pierś dziewczyny. Oderwał od niej usta i poślinił palec wolnej ręki, którym zaczął masować odbyt partnerki. Kontynuował pieszczoty oralne, zwracając szczególną uwagę na malutki punkcik jej ciała, który potencjalnie mógł dostarczyć tyle rozkoszy. Drażnienie językiem poprzedził długi pocałunek, podczas którego zasysał to słabiej lub mocniej. Czubkiem palca wchynął do nawilżonego odbytu. Zajęta piersią dłoń zawędrowała niżej i rozchyliła nieznacznie wargi Marysi, co dało mu możliwość bardziej dogłębnego zanurzenia się w kobiecości partnerki. Tkwiący między pośladkami palec pracował w tym samym rytmie, co język.

Zdecydowanie jej się podobało, co miarkował po szybkim, głębokim oddechu i nie tłumionych jękach. Zwieracze w obu dziurkach pulsowały powoli, co dopingowało go do dalszych pieszczot. Nie zapomniał o swych pięciu minutach i w najmniej oczekiwanej dla niej chwili zrzucił kołdrę na ziemię i przerwał swą czynność. Ujrzał ją z piersiami w dłoniach, zarumienionymi policzkami i dekoltem oraz językiem błądzącym po wargach.
-Proszę, nie przestawaj. – wyszeptała łamiącym się głosem.
-Minęło pięć minut.
-Ale chcę więcej...
-A może sama dokończysz? Jak widzę, świetnie sobie radzisz.
-Eee... – nie wiedziała, co powiedzieć, dopóki nie spojrzała na jego piżamę, która w jednym punkcie nadzwyczajnie odstawała od ciała. – Ale ty też.
Tu go miała.
-No dalej, bo sama ściągnę ci te portki.
Wyraźnie speszony zsunął spodnie pokazując jej członka w pełnej erekcji. Uśmiechnęła się, usiadła i pociągnęła do siebie. Położyli się koło siebie, jakby znów oglądali film. Chwyciła jego rękę i przysunęła do swojej muszelki, a następnie chwyciła penisa i zaczęła powoli masturbować kochanka. W odpowiedzi wsunął w nią dwa palce i zwilżywszy je w pulsującym, napalonym wnętrzu dziewczyny, przywarł nimi do łechtaczki.

Pieścili się nawzajem, każde w innym tempie. Nie pozwoliła Bartkowi przyglądać się temu widowisku, bo doprowadziła do kolejnego spotkania się ich ust. Minuta goniła minutę, a oni trwali przytuleni do siebie, całujący i zaspokajający jedno drugie. Siłą rzeczy doszedł pierwszy. Nasienie trysnęło na jej dłoń i jego podbrzusze, a przeżyty orgazm na dłuższą chwilę odebrał mu ochotę do działań. Anna przejęła więc inicjatywę i po chwili zorientował się, że pieści dziewczynę kierowany przez jej rękę. Sponiewierane przez jej zęby usta ponownie spotkały się z zaniedbanymi od dłuższego czasu sutkami.

Porzucił jakiekolwiek subtelności. Ssał, gryzł i całował namiętnie nabrzmiałe piersi, wyrywając dłoń spod komendy Ani, by wsunąć w nią dwa palce i dostarczyć szybkich, intensywnych doznań. Nie pozostało jej nic innego, jak rozrzucić ręce na boki i czekać na finisz. Nie przeszkadzało jej, że jęki słyszy pewnie cała klatka. Właśnie zbliżała się do szczytu i nic innego jej nie interesowała. Gdy wygięła się w pałąk, wyjął z niej palce i położył płaską dłoń na pulsującej muszelce.

Wzięła szybki prysznic, a on w tym czasie ogarnął mieszkanie. Gdy sam zniknął w łazience, Ania spakował się i przygotowała do wyjścia. Odprowadził ją na przystanek. Żegnali się o wiele wylewniej, niż witali. Na widok nadjeżdżającego tramwaju ponownie pocałowali się do utraty tchu.
-Kocham cię. – wyszeptała do niego tuż przed rozstaniem.
-To bardzo dobrze... Bo ja ciebie też.

Na Anne M. 1/2 [+18]

To serio jest dla starszych użytkowników! Dzieci do spania!

Wyskakująca na Gadu-Gadu wiadomość wyrwała Bartka z letargu. Najechał kursorem na „chmurkę” nad zegarem systemowym i otworzył okienko rozmowy. Krótkie „Cześć” już na starcie zniechęciło go do rozmowy. Dostawał dziesiątki takich wiadomości od dziewczyn, które znajdowały do w Katalogu publicznym. Postanowił jednak rozerwać się chwilę i spróbować nawiązać konwersację z dziewczyną (jak mniemał, gdyż anonimowy facet raczej by do niego nie napisał). Krótkie „Hej” poszło w eter. Cisza przez kilka minut. „Dobra, olać to”, pomyślał, po czym wyłączył okienko rozmowy i wrócił do poprzedniego zajęcia. Zmaksymalizował Worda i zabrał się do pisania. „Dziedzictwo praprzodków”, tak zatytułował swoją powieść. Mało ambitna nazwa dla debiutanckiej książki maturzysty z technikum, ale miał nadzieję znaleźć wydawcę i pokazać się szerszej publice. Do tej pory pisywał historie umieszczane w portalach z fantastyką i zbierał nie najgorsze recenzje; postanowił więc chwycić za laptopa i w przerwach od męczenia się z lekturami, angielskim, matematyką, historią i wiedzą techniczną potrzebną do egzaminu zewnętrznego realizować się twórczo. Szło mu nieźle, z zakładanej tetralogii ukończył już dziesięć rozdziałów pierwszego tomu. Dumania nad własną przyszłością literacką przerwała kolejna wiadomość. Ten sam numer. „Czy Ty jesteś TYM Bartoszem Zielińskim?”. Dziwne pytanie. Jasne, że tak.

- Tak, to ja. Czym mogę służyć? – nadał wypowiedzi oficjalny ton; przecież nie wiedział, któż to czeka po drugiej stronie.
- Tym od „Zakonu” i „Siedmiu Zbrojnych Mórz”?

Zatkało go. Pewnie trafił na wielbicielkę swej twórczości, i to nie byle jaką, skoro znała jego sagę pisaną po angielsku dla fantasy.com. „Zaraz, zaraz” – zganił siebie w duchu – „Przecież to jeszcze nie świadczy, że jest moją fanką”. W sumie pierwszy raz ktoś do niego napisał w związku z jego działalnością literacką. Cóż, widocznie staje się popularny.
- Tak, to ja napisałem te sagi.
- W takim razie miło mi poznać. Ania jestem. Albo jak wolisz, Marysia. Anna Maria, krótko mówiąc.
- Cieszę się, że napisałaś. Jak podobają Ci się moje opowiadania?

Dopiero po naciśnięciu Enter Bartek zdał sobie sprawę, jaką palnął głupotę. Trochę nieskromnie to wyszło, ale cóż, trzeba się cenić. Najwyżej go oleje.
- Świetna jest. Szczególnie Ciernie. Piszesz coś teraz?
- Tak. Książkę.
- No co Ty?! Kiedy wyjdzie?
- Jeszcze nie wiem. Uczę się do egzaminu zawodowego, pisuję tylko od czasu do czasu.
- To chyba młody jesteś.
- No tak, dziewiętnaście lat, ale już prawie dwadzieścia.
- Ja mam dopiero co skończone dziewiętnaście.
- Bardzo lubisz fantasy? Z autopsji wiem, że niewiele dziewczyn to kręci.
- W sumie też nie bardzo lubiłam do niedawna, ale jak przeczytałam Twoje opowiadania, to mi się odmieniło. Mam pytanie.
- Dawaj.
- Czy Bartosz_Ziolo to Twój stały nick w necie?
- Mhm.
- Czyli „Wichry niespokojne” to też Twoje dzieło?

Zatkało go. Napisał kiedyś serię opowiadań erotycznych osadzonych w klimacie fantasy i w zasadzie już o niej zapomniał. Zdziwił się, że ktokolwiek pamięta te niezgrabne bohomazy zagubione w czeluściach internetu.
- Tak, moje.
- Bo wiesz... Widziałam u chłopaka na pendrivie i było podpisane Twoim nickiem, ale nie dał mi przeczytać. Co tam jest?

Moment skupienia myśli... Jeśli napisze prawdę, może skończyć rozmowę. „A co mi tam, raz kozie śmierć”.
- To są opowiadania erotyczne.

Cisza. Dała mu spokój? Po kilku minutach poświęconych na próbę powrotu do wątku w powieści znajomy sygnał.
- Co? – jedno słowo i emotka wybałuszonych oczu.
- No, opowiadania erotyczne. Nigdy żadnego nie czytałaś?
- No nie... I co tam jest?
- A, taka tam historyjka. Koleś walczy ze złem i przy okazji trochę sobie chędoży.
- To też jest fantasy?
- W zasadzie tak. Stosunki wplotłem tylko po to, żeby można było zaklasyfikować pod opowiadanie erotyczne, bo mogłaby to być samodzielna, „grzeczna” historia.
- No to może przeczytam. Słuchaj, muszę lecieć. Pa.
- Narka.

Trochę zdziwił go „buziak” na końcu, ale postanowił nie zawracać sobie tym głowy. Jednakże już po kilku godzinach odbyli kolejną rozmowę. Zaczęli regularnie ze sobą pisywać. W międzyczasie Ania pokłóciła się z chłopakiem o opowiadania Bartka i zerwała z nim. Sam czytywał „zboczone wynurzenia napaleńca”, ale o to samo miał pretensje do swej lepszej połowy, co pachniało zaborczością na kilometr i Marysia postanowiła zakończyć związek.

Zawiązana w drugiej połowie maja znajomość coraz bardziej się zacieśniała. Dyskutowali na każdy temat, na jaki przyszła któremuś z nich ochota. Muzyka, literatura, plany na przyszłość, rodzina, w małym stopniu szkoła średnia, którą oboje dopiero co ukończyli. Słuchała namiętnie Bryana Adamsa, zaś on metalu. Wymieniali się ulubionymi kawałkami, przy czym Bartosz prezentował jej głównie ballady, których akompaniamentem bywały gitary akustyczne, klawisze lub nawet orkiestra symfoniczna. Jednocześnie sam znał i doceniał twórcę słynnych pop-rockowych pościelówek. Literacko też się dobrali- oboje preferowali prozę i to raczej taką, w której coś się dzieje, niekoniecznie fantasy. O dziwo, plany na przyszłość też mieli niemal identyczne. Studia- Anna na uniwerku, Bartosz na politechnice. Co do kierunków zaszła już spora rozbieżność- ekonomia i informatyka, dwa popularne w początkach dwudziestego pierwszego wieku fachy. Jedynie miejsca zamieszkania im nie pasowały, gdyż mieszkali prawie sto kilometrów od siebie. Poznań i małe miasteczko koło Międzyrzecza. Na szczęście po rozpoczęciu studiów miała zamiar zamieszkać na stancji, więc przeniesienie znajomości do realiów codzienności nie powinno być trudne. W zasadzie on też pochodził z małej miejscowości, ale na czas nauki w szkole średniej zamieszkał u dziadków i już dogadał się, że może zostać na studia.

Po kilku tygodniach wymienili się zdjęciami. Ujrzał ją w kreacji ze studniówki podczas przyozdabiania jakąś wstążeczką. Włosy koloru ognia sterczały małymi kosmykami, zaczesane w większości na prawą stronę. Szaro-niebieskie oczy schowane pod okularami w brązowych, lakierowanych oprawkach patrzyły na niego puszczając przyjacielskie iskierki. Małe usta szczerzyły się w wąskim uśmiechu odsłaniającym jedynie górny rząd równych ząbków. Gładka, jasna cera uwydatniała ciemne, wąskie brwi i dołeczki w policzkach. Naga szyja spływała na odsłonięty dekolt, który był nie mniej nieskazitelny od aparycji dziewczęcia. W płatkach uszu błyszczały małe kolczyki z diamencikiem, a całości dopełniała czarna suknia uszyta z koronki. Od razu urzekł go uśmiech koleżanki, czego nie omieszkał okazać przy najbliższej rozmowie. Równocześnie wysłał jej swoje zdjęcie. Niski chłopak rasy aryjskiej w okularach z chromowanymi oprawkami. Włosy, podobnie jak w jej przypadku, mniej więcej do brwi. Blada cera i ostatnie podrygi trądziku.

Po odebraniu wyników matur oboje skakali do nieba z radości. Po przebrnięciu przez proces rekrutacyjny znaleźli się gdzieś pośrodku list w swoich grupach. Bez fajerwerków, ale budziło nadzieje na utrzymanie się choćby przez pierwszy rok.

Niestety, po dostaniu się na politechnikę musiał wyjechać. Już w kwietniu załatwił sobie pracę w Niemczech i teraz, gdy nowa znajomość przywiązywała go do miejsca pobytu, decyzja stanowiła dla niego nie lada problem. Postanowił dochować wcześniej zawartej umowy i w połowie lipca wsiadł w pociąg relacji Poznań - Berlin. Przez dwa miesiące byli skazani na sms-y, które pisywali sporadycznie, kilka w tygodniu. Na szczęście pracodawca okazał się słowny i uczciwy, więc Bartosz nie trafił na czarny rynek, lecz plantację owoców. Zamieszkał w jednoosobowym pokoju i nie miał na co narzekać. Odbębnił swoje i wrócił do kraju bogatszy o dwa tysiące euro wysłane wcześniej dla bezpieczeństwa na konto rodziców i kilka płyt, których w Polsce nie dostałby bez nadzwyczajnego szczęścia i lustrowania godzinami Allegro. W zasadzie zarobek z wakacji pozwalał mu wieść całkiem udane studenckie życie przez cały rok tym bardziej, że nie miał żadnych opłat poza sieciówką na komunikację miejską, telefonem i internetem.

W kraju znalazł się w połowie września. Szybko wywiedział się o potrzebne na studia bibeloty i podręczniki, przewalutował oszczędności (z gazet dowiedział się, że euro może polecieć w dół) i zainstalował się ponownie u dziadków. Tego samego dnia nawiązał ponownie kontakt z Anią, która znalazła już sobie lokum, ale w dzielnicy po drugiej stronie miasta. Nie mieli czasu na spotkanie, gdyż „wprowadzka” nastąpić miała dopiero w przededniu inauguracji roku akademickiego. Także później nie było sposobności, gdyż drużyna z roku na politechnice szybko się zgrała i pierwszy tydzień upłynął chłopakowi pod znakiem wódki i kaca. W kolejnym tygodniu załatwiał sobie notatki z przespanych zajęć, na których był gwoli frekwencji i z żadnego innego powodu. W tym momencie okazało się, jak wielki wpływ na Bartka ma znajoma. Szybko postawiła go do pionu (potrafiła go przekonać do wszystkiego i podsuwała pomysły z takim świetnym efektem iż później mniemał, że to on na nie wpadł) i niedoszły student-leser przekształcił się w pilnego ucznia, jakim był za czasów technikum.

Pewnego październikowego popołudnia odbyła się jakże brzemienna w skutki rozmowa.
- Hej. – odezwała się, widząc jego status „dostępny”.
- Witam.
Przy powitaniu wymienili się buziakami („:*”) i przeszli do właściwej rozmowy.
- Mam sprawę.
- Dawaj.
- Bo chodzi o to, że tam, gdzie wynajmuję pokój, mieszka taki jeden Kacper. I on chyba chce mnie poderwać, ale ja nie jestem nim zainteresowana.
- I jaki to ma związek ze mną?
- Bo on chyba sobie nie da ze mną spokoju, więc może mógłbyś przyjechać i poudawać mojego chłopaka?

Zatkało go. Gdzieś tam w głębi duszy skrywał oczywiście pragnienie czegoś więcej, niż przyjacielskiego spotkania się z nią w realu, ale nie przypuściłby, że sposobna sytuacja sama się przydarzy. Serce zabiło mu szybciej, poczuł także uderzenie ciepła. Niby nic, a jednak wreszcie mieli się spotkać. Umówili się na najbliższy czwartek, najdogodniejszy termin dla obojga.

W dniu spotkania chodził podenerwowany, a wykłady dłużyły się w nieskończoność. Ulubiona matematyka stała się jednym z wielu nudnych przedmiotów, na angielskim „odrobił pańszczyznę”, programowanie upłynęło mu pod pisaniem symulatora wyświetlającego słowa „miłość”, „przyjaźń”, „obojętność” i „nienawiść” w zależności od wyniku rzutu kością czterościenną. Za dobry znak poczytał sobie, że większość wyników wskazywało na „przyjaźń”. Na kości wypadała więc dwójka, a do kajetu również omal nie poleciało dwa za niewykonanie zadanego ćwiczenia. Sam nie wiedział, czy się zakochał, czy nie. Pewnym był tylko, że na pewno Anna Maria nie pozostawała mu obojętną.

Umówione na osiemnastą spotkanie na przystanku tramwajowym koło jej mieszkanka zbliżało się wielkimi krokami. Założył swoje ulubione dżinsy i jasnobrązowy, rozpinany sweter. W drodze na przystanek tramwajowy słuchał na odtwarzaczu mp3 quasi-balladę Demons & Wizards „Down Where I Am" śpiewaną z ekspresyjnym bólem w głosie przez Hansiego Kurscha.

I dont wanna hold you,
I dont wanna see you,
Even birth can bear disgrace.
I dont wanna hold you,
I dont wanna see you,
Or even the smile upon your face.

Kierując się na tramwaj linii cztery wstąpił do kwiaciarni i zakupił piękną, pąsową różę. Cóż, oficjalnie była to konspiracja nastawiona na spławienie Kacpra, nieoficjalnie chciał sobie zdobyć sympatię przyjaciółki już na starcie znajomości i dać upust swym romantycznym wyobrażeniom. W drodze do niej spotkał kolegę ze swej byłej klasy technikum. Podali sobie ręce i rozpoczęli krótką konwersację, gdyż Bartek za dwa przystanki miał wysiąść.
- Do laski jedziesz? – skomentował widok kumpla Darek.
- To się jeszcze okaże... – westchnął chłopak, po czym podrapał się po potylicy.
- Już rozpracowana?
- Aż tak dobrze to nie mam.
- Widzę, że próbujesz „na dobrego”? – określił metodę podrywu przyjaciel po dostrzeżeniu róży w dłoni Bartka.
- He he, trzeba się pokazać. – pochwalił się pytany.
- A co porabiasz? Pracujesz czy studiujesz?
- Na polibudę się dostałem, a o siano się nie martwię, bo byłem w Niemczech we wakacje.
- No to nieźle. Ja prowadzę z ojcem interes na Allegro i wychodzę parę tysięcy a miesiąc do przodu, a może niedługo będzie lepiej.
- To nie dla mnie, nie mam czasu na ślęczenie przed komputerem i sprowadzanie towaru z Chin. O, mój przystanek chyba.
Pożegnał się z Darkiem i wyszedł. Po chwili zadzwonił telefon.
- Hej, gdzie jesteś? – ciepły głos Ani odbił się szerokim echem w jego głowie.
- No wysiadłem już z czwórki, a co?
- Bo przejechałeś przystanek.

Zmieszał się, ale szybko odzyskał rezon.
- Dobra, spoko, to już się cofam.
- Nie ma sprawy, spotkamy się w połowie drogi.

Po odłożeniu telefonu omal szlag go nie trafił. Mała kompromitacja na sam początek, ale cóż. Jak ktoś kiedyś powiedział: „Mężczyzny nie poznaje się po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”. Szedł więc raźnym krokiem, dzierżąc w dłoni zwróconą kwiatem ku dołowi różę. Podczas podróży w podgrzewanym tramwaju nieco zmizerniała, ale wilgotna, podeszczowa aura zdecydowania poprawiła jej kondycję.

Spotkał ją na wylocie dróżki osiedlowej. Stała na chodniku – drobna rudowłosa z pasemkami, jak na zdjęciu ze studniówki. Nie zmieniła się wcale. Uśmiech, od którego robiło się ciepło i lekko na sercu. Przyjazne iskierki błyskające z oczu schowanych za szkiełkami okularów. Założyła brązowe kozaczki sięgające niemal kolan, grube rajstopy pod kolor i pasującą do reszty spódniczkę odsłaniającą kawałek zgrabnych nóżek uwięzionych za bawełnianą siateczką. Całości dopełniał ciemny płaszczyk kończący się w połowie ud.

Wyszczerzył do niej zęby najprzyjaźniej, jak potrafił i wsparł kwiat róży na swej dłoni.
- Cześć, mam coś dla ciebie. – odezwał się nieco niepewnym głosem.
Kąciki jej ust powędrowały w górę na widok pąsowego kłębka płatków wspartego na zielonej, kolczastej łodyżce. Przyjęła podarunek i powąchała wonny kwiat. Błogi wyraz jej twarzy stanowił dla chłopaka największy powód do zadowolenia. Ruszyli spacerowym krokiem ku jej kwaterze. Przemieszczali się uliczkami wdzięcznie ochrzczonymi imionami i nazwiskami bohaterów książek Sienkiewicza. Domki jednorodzinne rozsiane były nieregularnie, gdyż część znajdowała się w budowie, a niektóre jeszcze w fazie projektowania.

W końcu dotarli do piętrowego domu pokaźnych rozmiarów. Schody wejściowe prowadziły ku górze, gdzie na wysokości ich oczu znajdował się taras z drzwiami wejściowymi i na dół, gdzie też skierowała się Anna Maria.
- Mamy osobne wejście, bo mieszkamy na dole. Kuchnia, jadalnia, łazienka i cztery pokoje, jak osobne mieszkanie. – wytłumaczyła, siłując się z zamkiem, który ustąpił dopiero po włożeniu innego klucza.

Weszli do sieni. Prowadziła wprost na podłużny korytarz, po którego prawej stronie znajdowały się drzwi do kolejnych pokojów, a na końcu kuchnia ze stołem i kilkoma krzesłami. Przeszli do przedostatnich drzwi.
- Witam w moim królestwie. – rzekła, zapraszając go do środka.
Kwaterka była wcale sympatyczna. Łóżko jednoosobowe w kącie, dwie duże szafy, biurko z komputerem, stół i dwa fotele. Zdjął kurtkę, którą powiesiła na wieszaku i schowała.
- Kacper miał dzisiaj imieniny i wybył z kumplami na miasto, tak więc raczej się tu ponudzimy. Chcesz coś do picia? Herbata, kawa? Zrobiłam brzdąca, musisz spróbować.
Już w drodze z przystanku zauważył, że akcentuje ostatnią sylabę w zdaniu, przez co jej wypowiedzi brzmiały niczym deklamacje zadumanej poetki. Spodobał mu się jej śpiewny akcent i niemal rozbolały go uszy, gdy zamilkła.
- Ja? Może herbatkę.
Z wielką chęcią słuchałby jej dłużej, ale znikła w kuchni, wołając dopiero stamtąd:
- Chodź, poznasz dziewczyny.

Bez pośpiechu udał się na miejsce spotkań sublokatorów przyjaciółki. Zastał dwie czarnowłose studentki ubrane w czarne sweterki i dżinsy.
- To są Kamila i Kasia, a to Bartek. – przedstawiła ich Ania. Obie młode kobiety różniły się od siebie tylko kolorem oczu i rysami twarzy, będąc do siebie podobnymi w sposobie podania mu ręki, mowie i posturze. Kasia od razu porwała piwo z lodówki i zajęła się oglądaniem meczu w telewizorku na stoliku postawionym w kącie.
- Ładną różyczkę dostałam? – pochwaliła się Marysia, kładąc trofeum na stół.
Koleżanki uśmiechnęły się do Bartka, wprawiając go w niejakie zakłopotanie.

- Kasia i Kamila studiują psychologię i są już na czwartym roku. Jestem tu najmłodsza. To fajne dziewczyny.
Słowa te wymówiła po powrocie do pokoiku. Bartosz przyniósł kubki z herbatą, a Ania talerz z ciastem i talerzyki dla nich. Nie omieszkała poczęstować towarzyszek, które zostały w kuchni, by podziwiać popisy reprezentacji Polski walczącej o Euro 2008. Usiedli wygodnie w fotelach, patrząc na siebie.
- Całkiem fajną masz kwaterkę. Daleko masz na uczelnię? – starał się nawiązać rozmowę, jadąc po najmniejszej linii oporu.
- Dwadzieścia minut, nie narzekam. Myślałam, że w liceum miałam świrów w klasie, ale tu wyczyny chłopaków przekraczają wszelkie pojęcie. Dzień w dzień zapraszają mnie na imprezy, dopiero dzisiaj się wyłgałam spotkaniem, chociaż i tak bym nie poszła, ledwie stoję.
- No to biedna jesteś... Ja już z imprezowaniem skończyłem.
- Ja chyba też dam sobie spokój... Puść mi coś, pewnie wziąłeś ze sobą odtwarzacz?
- Jasne. – odparł, po czym podszedł do komputera spoczywającego na wepchniętym w kąt biureczku. Zanurkował pod blat i wyjął wtyczkę głośników z gniazda w karcie muzycznej. Podpiął ją do swego odtwarzacza mp3 i po chwili z głośników poleciały pierwsze akordy Lamento Eroico włoskiej grupy Rhapsody. Podniosła się z fotela i przysiadła do niego, gdyż w celu zmiany kawałków musiał usiąść „po turecku” na dywanie. Patetyczna pieśń z wzniosłym finałem ustąpiła miejsca subtelnej, akustycznej, legendarnej „Pieśni barda – w lesie” niemieckiej kapeli Blind Guardian. Bartek poczuł się na tyle rozluźniony, że szeptem podśpiewywał tekst całego utworu.
- Puść jakiś album i chodź na fotel, co tak będziemy koczować na podłodze. – zaproponowała.
Nie widząc przeszkód włączył „Forgotten Tales” słuchanego przed chwilą Ślepego Strażnika. W połowie cover album, w połowie stare utwory zespołu w wersjach akustycznych. Wrócili do picia herbaty i pałaszowania ciasta.
- Słodziutkie. Kto cię uczył piec?
- Babcia i mama. Gdyby dziewczyny wczoraj nie podprowadziły mi maminego sernika zobaczyłbyś, jak świetne miałam nauczycielki.
- Na pewno nie jesteś gorsza od nich, przynajmniej w robieniu brzdąca.
Uśmiechnęła się i dopiła ostatni łyk herbaty, po czym wyciągnęła przed siebie nogi i złożyła dłonie na podołku.

- Ale mnie stopy po wczorajszym bolą... Naprawdę chłopaki przesadzili z tym maratonem balang... Gdybym położyła się do łóżka, pewnie raz dwa bym zasnęła. – wymamrotała, przeciągając się. W pozycji półleżącej, jaką przyjęła na fotelu, wyglądało to całkiem imponująco- wyprostowane nogi, napięte wszystkie mięśnie, naprężone piersi, uniesione w górę ręce, błogi wyraz twarzy. Chłopak odruchowo przełknął ślinę siłą woli powstrzymując się, by nie zabrzmiało to jak żabi rechot. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta. Trochę za wcześnie, by iść spać.

- To może ci masaż stóp zrobię? – zaproponował. Spojrzała na niego znad okularów. Gdyby nie miał swoich, pewnie utonąłby w jej oczach.
- Wiesz, że nawet byłoby miło.
- Tylko nie na fotelu. Połóż się wygodnie na łóżeczku, ja puszczę jakąś muzyczkę i będzie fajnie.

Podniósł się i ponownie usiadł na dywanie. Obeznane z obsługą odtwarzacza palce szybko znalazły „The Best of Me” Bryana Adamsa i już po chwili z głośników rozległ się krzyk „You got it!”. W tym czasie Ania usadowiła się na swym wygodnym legowisku. Złożyła głowę na poduszce i przyjęła pozycję z fotela- nóżki prosto i splecione dłonie, tym razem spoczywające na brzuszku. Od boku scena wyglądała jak obrazek ze „Śpiącej królewny”. Oddychała spokojnie, ruchy przepony były niemal niezauważalne.

Podszedł do łóżka spokojnym krokiem i usiadł na wprost niej w pozycji „po turecku”, kładąc jej stopy na swych skrzyżowanych łydkach. Spojrzał nań z góry i chrząknął.
- O ile pamiętam, masuje się nie okrytą skórę. – stwierdził rzeczowo.
Otworzyła oczy i zaczerwieniła się.
- Czyli mam zdjąć rajstopy?
- Raczej tak.
- To na co czekasz?

Od tej propozycji krew uderzyła mu do skroni, niemal rozsadzając głowę. Położył zauważalnie drżące dłonie na jej piszczelach i zaczął przesuwać je wzdłuż smukłych nóg dziewczyny. Pod siatką brązowego, bawełnianego materiału wyczuł jędrną skórę i napięte mięśnie. Gładził ją otwartymi dłońmi, docierając do kolan. Przysunął się bliżej, gdyż rękoma nie byłby w stanie sięgnąć bioder. Jej nogi rozchyliły się nieznacznie, a łydki ścisnęły go w pasie. Uda zakrywała spódnica. Wchynął pod nią, nie przestając wykonywać powolnych, kolistych ruchów. Pochylał się coraz bardziej; już prawie na niej leżał. Dopiero, gdy dobiegał końca pierwszy utwór, jego dłonie znalazły się na biodrach Ani. Opuszki palców natrafiły na nieosłoniętą skórę, która gwałtownie cofnęła się przed dotykiem. Mimowolny spazm Marysi dodał Bartkowi animuszu. Zahaczył palcami wskazującymi o gumkę rajstop i pociągnął ku sobie. Nim dotarł go kolan, złączyła uda i przycisnęła do nich ręce, zakrywając je falującym materiałem spódniczki. Wyprostowała i uniosła nogi, pomagając w ten sposób uwolnić się z rajstop. Zaraz potem oparła stopy o jego tors.
- Cofnij się, przecież nie rozkraczę się przed tobą w samych majtkach.

Obniżył wzrok. Ujrzał parę idealnie symetrycznych stópek. Tak, stópek, gdyż inaczej nie mógł nazwać zjawisk niewiele większych od jego dłoni. Zginała filuternie filigranowe paluszki, jakby ponaglała go do wrócenia na miejsce, w którym usiadł na początku. Skóra nie miała ani jednej skazy, a podeszwy były delikatne niczym jedwab, za wyjątkiem pięty (grubsza, aczkolwiek miękka, różowiutka skóra) oraz opuszka palucha i poprzecznego paska skóry u nasady palców. Miał ochotę pożreć te małe cuda natury, ale musiał się powstrzymać. Niechętnie uniósł biodra i na kolanach wycofał się na odpowiednią odległość. Ponownie poczuł ciężar jej stópek na swych łydkach. Ujął jedną z nich w lewą dłoń. Przykrył nią trzymaną kończynę i zaczął gładzić jej grzbiet, kierując się od czubków palców ku kolanom. Nie spieszył się. Powolne, mało zamaszyste ruchy miały za zadanie rozgrzać mięśnie i zrelaksować Marysię. Gdy dotarł do końca podudzia, wrócił do stopy i tym razem rozmasował jej bok. Zadowolona Ania leniwie prostowała i wyginała paluszki, ciągle odwracając uwagę Bartka od wykonywanej pracy. Rozmasował drugi bok stopy i podeszwę. Podobny zabieg wykonał z zaniedbaną do tej pory nóżką, po czym przeszedł do meritum sprawy.

Odłożył jej stopę na swoje miejsce i potarł swoje dłonie o siebie. Marysia znów przyjęła pozę „Śpiącej królewny”, ale zamiast spać, wpatrywała się cały czas w jego ręce. Delikatnie ujął jej prawą stopę lewą dłonią, podtrzymując ją na wysokości ścięgna Achillesa. Chwycił kciukiem i palcem wskazującym największy paluszek i potarł go delikatnie oboma opuszkami, wykonując przy tym koliste ruchy. Czuł, jak napięte mięśnie się rozluźniają, lecz dopiero po ponad minucie uznał zadanie za wykonane i zajął się kolejnym palcem.

- Nieźle Ci idzie. – pochwaliła go – Może zrobisz jakiś kurs i otworzysz salon, byłabym twoją stałą klientką.
- I ulubioną. – zapewnił, zabierając się do masażu podeszwy. Chwycił stopę obiema dłońmi. Zaczął rozcierać kciukami mięśnie między kośćmi śródstopia. Gdy zamiast nacisnąć pogłaskał cienką skórę stopy, Anią targnął spazm wywołany łaskotkami. Dziewczyna mimowolnie zachichotała.
- Uważaj, bo jeszcze orgazmu dostanę. – rzuciła ze śmiechem – I się cały dom zleci zapytać, czego się tak drę.
- Pewnie sporo bym się musiał namasować. – odparł Bartek, wracając do rozcierania napiętych mięśni. Zajęcie nie należało do najtrudniejszych, a przy okazji mógł się upajać dotykiem aksamitnej skóry, grą mięśni i ścięgien pięknego ciała. Momentami Ania mruczała z zadowolenia, czasem głęboko wdychała powietrze i wypuszczała je z ulgą, gdy trafił na wrażliwe miejsce i rozładował skumulowane w nim napięcie mięśni. Dziewczyna relaksowała się coraz bardziej szczególnie, że z głośników co i rusz dobiegały dźwięki jakiejś ballady Bryana Adamsa.
- Jesteś naprawdę świetny. – wyznała po kilkunastu minutach milczenia i zasłuchania obojga w lekko zachrypnięty głos Kanadyjczyka – Już dawno tak się nie odprężyłam... Chyba będę musiała częściej cię zapraszać.
- Zawsze do usług. – odrzekł dwornie, przechodząc do masażu drugiej stopy.
- Na pewno nikt cię nie uczył masażu stóp?
- No wiesz, czytało się trochę tekstów w internecie... W zasadzie jesteś moim króliczkiem doświadczalnym.
- Miło mi, takie eksperymenty mogłabym nawet polubić.

Tercet Stinga, Adamsa i Stewarta rozpoczął „All for Love”, gdy rozmowa między nimi ucichła. Marysia przymknęła oczy i poddała się całkowicie dłoniom Bartka. Chłopak zajął się skwapliwie stópką koleżanki i zakończył jej masaż w niecały kwadrans. Gdy skończył rytuał zauważył, że od jakiegoś czasu dziewczyna nie wydała z siebie żadnego dźwięku świadczącego o reagowaniu na dotyk masujących ją dłoni. Jednocześnie jej oddech stał się miarowy, a piersi równomiernie wznosiły się i opadały kilka razy na minutę. Śpiąca królewna zasnęła snem kamiennym. Cieszył się, że aż do tego stopnia się odprężyła, ale ktoś musiał go odprowadzić na tramwaj. Chcąc zrobić jej małego psikusa, poślinił palec wskazujący i połaskotał nim delikatne miejsce na świeżo wymasowanej podeszwie. Zero reakcji. Zdobył się na odwagę i uniósł stopę do swych ust. Złożył pocałunek na opuszku dużego palca, po czym wysunął język i zaczął nim jeździć do pięty i z powrotem. Po drodze kreślił esy-floresy na wewnętrznej krawędzi stóp, gdzie znajdowała się najbardziej podatna na łaskotki i wszelki dotyk skóra. Po kilku sekundach zabawy Ania drgnęła. Przyssał się wargami do pieszczonej stopy, przyspieszając ruchy języka. W mig obudziła się i na sam początek wierzgnęła trzymaną przez Bartka nogą. Spojrzała nań trochę nieobecnym wzrokiem zdradzającym zbrodnię wyrwania jej ze snu.

- To też element masażu? – spytała spokojnie.
- Mhm. – wydobyło się z zasłoniętych ust chłopaka.
- Hi hi, pierwsze słyszę o takiej technice. – skomentowała i znów wierzgnęła mimowolnie, gdy połechtał najdelikatniejszą skórę na jej stopie. W pokoju rozległ się chichot łaskotanej Marysi. Bartosz nie przestawał lizać jej skóry i dodatkowo przesunął prawą dłoń na podudzie dziewczęcia, masując kolistymi ruchami zgrabną łydkę. Kolejne spazmy targały ciałem studentki, a towarzyszył im coraz mniej powstrzymywany śmiech. Jej organizm miał już stanowczo dość łaskotek i stopa niemal wyrywała mu się z dłoni, byle uciec przed jakże przyjemną torturą. W końcu wyrwała mu nogę, ale on natychmiast dopadł drugiej stópki i zajął się nią z niemniejszą zawziętością. Znów próbowała się wyrywać, ale nie była nawet w stanie wymówić słowa, każda próba wydobycia z siebie głosu kończyła się przerwaniem słowa w połowie i niepohamowanym wybuchem śmiechu.

- Przes... – zaczęła piskliwym tonem wywołanym przez łaskotki i natychmiast roześmiała się. – To wca... – kolejna próba zakończyła się niepowodzeniem. Przekomarzanki rozwinęły się do tego stopnia, że wolną nogą próbowała odepchnąć go od siebie, nie przestając się śmiać. Znienacka chwycił prawą stópkę, która tak nachalnie go szturchała, popychała i napierała mu na policzek i brodę, byle oderwał usta od cierpiącej rozkoszne męki Ani. Chwycił obie nóżki w kostkach i począł lizać, całować i delikatnie gryźć oba skarby porwane w zachłanne dłonie, które podniósł sobie na wysokość twarzy. Wyrywała mu się na wszystkie strony, ale klęczał niewzruszenie i zadawał jej najoryginalniejsze tortury, jakich do tej pory doświadczyła. Nieraz stópki rozchylały się, a wtedy w powstałej szczelinie miał widok prosto na Marysię. Zarumienione policzki i dekolt, wyszczerzone ząbki i zaciśnięte na pościeli dłonie wcale nie zdradzały, by dziewczę cierpiało niewyobrażalne katusze. Zauważył, że w ferworze walki podwinęła się jej spódniczka. Może nie miał idealnego widoku, ale dostrzegał białe majteczki z pasmem białej siateczki na przodzie, które pozwalało dojrzeć ciemne włoski porastające najintymniejszy zakątek Anusi.

- Daj już spokój, zaraz będziesz musiał iść. – próbowała negocjować, gdy oderwał od niej usta dla zaczerpnięcia oddechu. W tle rozpoczynało się właśnie Everything I Do, którego klimat dziwnie nie pasował do zbliżającego się rozstania pary przyjaciół.
- Jak na razie nie jesteś nawet w stanie stanąć na własnych nogach. – zaśmiał się – Podobał się masaż? A może chcesz jeszcze?

Otworzyła już usta, by protestować, ale natychmiast przyssał się wargami do jej stópek. Powstrzymując się przed nadchodzącymi spazmami, odepchnęła się rękoma od pościeli i zanurkowała głową prosto między swe stopy rozpychając je swymi dłońmi i przywarła ustami do Bartosza. Chłopakowi zaparło dech w piersiach. Natychmiast puścił trzymane dotąd kurczowo nóżki Ani. Trafiła idealnie na rozchylone, rozgrzane ciepłem jej skóry i błyszczące od śliny wargi. Nie zdążył schować języka, ani nawet w jakikolwiek sposób zareagować. Dopiero po chwili zorientował się, że jej nogi uwolnione z uścisku obejmują go w pasie. Położył dłonie na biodrach towarzyszki. Nim się zorientowała, leżała już pod nim i namiętnie się z nim całowała. Wplotła dłonie w jego włosy i poddała się czarowi chwili. W tej chwili łaknęli siebie bardziej, niż jacykolwiek inni ludzie na Ziemi. Ich usta poznawały się powoli, wargi rozstawały się ze sobą i pocierały o siebie, a języki nieśmiało trącały się czubkami. Dłonie Bartka powędrowały w górę, a opuszki palców przemykały po ciele Ani. Wylądowały na ramionach, a ostatecznie policzkach dziewczyny. Na moment oderwał od niej usta i spojrzał prosto w jej oczy, które zaszły mgiełką błogości, aczkolwiek jeszcze nie zgasły w nich filuterne iskierki. Usta wyszeptały tylko trzy słowa, które co prawda zmroziły krew w żyłach chłopaka, ale spodziewał się ich i był na nie przygotowany.
- Jeszcze nie teraz...

Pogładził jej policzek i uniósł brodę, by złożyć ciepły pocałunek na czole Marysi. Następnie zetknął czubek swego nosa z jej, chcąc widzieć jak najbardziej z bliska cudowne szaro-niebieskie oczęta. Wpatrywał się w nie dziesiątki sekund. Żadne z nich nie zamrugało, jedynie źrenice drgały w rytm bicia ich serc. Smutny bądź co bądź klimat rozerwały pierwsze akordy Please Forgive Me. Pomimo słów Ani wciąż leżeli wtuleni w siebie, on pieścił dłońmi jej policzki, a ona trwała z palcami wtopionymi w jego czuprynę i udami przylegającymi do bioder chłopaka. Z głębokiego wdechu, zwężenia źrenic, szybszego bicia serca wyczytał, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale położył palec na ustach, które nie zdążyły się rozewrzeć.

- Nic nie mów. Lepiej chodźmy na przystanek, bo ucieknie mi tramwaj.
Nie powiedział z tego z wyrzutem. Pierwsze zdanie zabrzmiało ciepło i przepraszająco, drugie miało ją rozbawić. Jakoż rzeczywiście, wesołe ogniki wróciły do jej oczu, a uśmiech zagościł na ustach. Usiadła na krawędzi łóżka, podpierając się dłońmi i kiwając beztrosko nóżkami, unosząc je w górę i opuszczając na podłogę. Bartek natomiast wziął w dłonie jej rajstopy i uklęknął przed nią, by je założyć. Ponownie chwycił delikatnie stópki i nim zakrył je przed światem warstwą brązowej tkaniny, czule pocałował obie pięty. Chwilę później dotarł dłońmi do kolan, ud i bioder. W jego nozdrza uderzył słodki, upojny zapach kobiecego wnętrza. Podpierając się na rękach, uniosła pupę. Nim nawlekł na jej ciało całe rajstopy, wsunął dłonie pod majteczki i drasnął paznokciami nagie pośladki. Zadrżała i opadła na łóżko, ale do tego czasu zdążył uciec dłońmi i zrównać ze sobą górne krawędzie rajstopek i majtek.
- To co, idziemy? – zaproponował po chwili milczenia wstając z klęczek.
- Mhm. – mruknęła i również wstała.

Ubrali buty i kurtki. Bartek pożegnał się z koleżankami Ani, po czym opuścili mieszkanko. Szli tą samą drogą, lecz tym razem świeciły nad ich głowami gwiazdy, a temperatura powietrza zwiastowała wczesne mrozy. Zachowywali się, jakby do niczego nie doszło.
- Jak tam nóżki? Lepiej? – zapytał, gdy już docierali na przystanek.
- Na jakiś czas masażu mam dosyć. – odparła, uśmiechając się.
- Polecam się na przyszłość. – zripostował pewnym siebie tonem – O, moja czwórka! – krzyknął na widok nadjeżdżającego tramwaju. Przyspieszyli kroku i dotarli na miejsce, nim transport chłopaka podjechał na przystanek. Mieli jeszcze czas na krótkie pożegnanie.
- Kiedy następne spotkanie?
- Może w sobotę? Zrobilibyśmy ten maraton, który mi obiecałeś.
- Nie ma sprawy, jeszcze się zgadamy.

Dźwięk tramwaju dzwoniącego na samochody przerwał rozmowę. Uścisnęli się i pocałowali w policzki, a sekundy później Bartek siedział wygodnie w sunącym po szynach wehikule i notował w myślach część dalszą „Zakonu”.

sobota, 22 czerwca 2013

Rządowy XII

Witajcie! I niech Hunter będzie z Wami!

Erin postawiła talerz na kolanach, parzył nawet przez kołdrę. Łapczywie zaczęła zjadać makaron. Sos był ostry i miał wyrazisty smak ziół. Spojrzała na Allena i przeszyły ją dreszcze. Spał spokojnie z otwartymi ustami, z których spływała stróżka śliny... Wyglądał jak mały chłopiec. Jednocześnie budził jakiś dziwny lęk. Jakby siedział w nim demon.
-Czy ty naprawdę wiesz tak dużo? -spytała
Wzięła czyste ubrania i weszła pod prysznic. Ubrania brudne od krwi wrzuciła do kosza na pranie. Czy ktoś się tu tym zajmował? Nie miała okazji sprawdzić.
Spojrzała na swój brzuch. Po ranie nie było nawet śladu, choć wspomnienie bólu pozostało. Gdy wyszła z zaparowanego pomieszczenia chłopak dalej spał.
-Hej! Wstawaj. -rzuciła potrząsając go za ramie
Dopiero gdy nóż zaczął drapać ją w gardło była wstanie przeanalizować co się stało. Białowłosy błyskawicznym ruchem dobył ostrze zza paska i chwycił ją za rękę gotów zabić nawet nie otwierając oczu.
-Przepraszam. -wyszeptał chowając ostrze
Odwrócił wzrok, dało się wyczuć jego poczucie winy.
-Nic się nie stało. -powiedziała niepewnie masując nadgarstek
Zapadła dłuższa cisza.
-Może... Ci to jakoś wynagrodzę?
Popatrzyła na niego nie wiedząc o co chodzi. Gestem nakazał jej iść za sobą.
Labirynt korytarzy dalej był dla niej czymś czego bez mapy przejść się nie dało. Mimo to starała się zapamiętać drogę.
Wreszcie, gdy stanęli, w ślepym zaułku obejrzał się za siebie po czym podskoczył i ściągnął rozkładaną drabinkę. Wspięli się i przeszli przez właz. Oślepiło ją słońce, a wiatr rozwiał włosy.
Instynktownie odetchnęła głębiej. Letni poranek orzeźwiał... Erin już straciła poczucie dnia i nocy przez ciągłe siedzenie bez okien.
-Wspaniale! Dziękuje...
Rozejrzała się wokół. Stali na jednym z czterech wyjść w wewnętrznym pierścieniu, który otaczały wierze i wysoki płot. Dalej widziała tylko kolejne wierze oraz wzgórza porośnięte trawą. Napawała się ciepłymi promieniami dopóki nie spostrzegła żołnierza celującego do niej z broni.
-On! -jęknęła
-Spokojnie, nie widzi nas.
Faktycznie, tylko przycelował i odwrócił się.
Chłopak zaprosił ją gestem by usiadła pod murkiem okalającym żelbetonową konstrukcję.
-Możesz mi trochę opowiedzieć... O mocy? -spytała siadając
Zajrzał jej w oczy i westchną. Jego palec wskazujący zapłonął czarnym ogniem. Nakreślił w betonie trójkąt równoboczny i na każdym wierzchołku postawił dziwne symbole, których nie znała..
-To podstawa psi... Trzy ścieżki jakimi są fale destrukcji i tworzenia, fale manipulacji umysłem i fale manipulujące ciałem. Pierwsze to twój ogień, następnie mamy komunikacje pozazmysłową i ostatnie to zdolność wzmocnienia własnego organizmu czy leczenia. Na każdej z tych ścieżek jest wiele różnych zdolności i każda ma swojego strażnika.
-A ci strażnicy?
-Każda moc ma opiekunów. Wielu różnych. Siła i jej właściwości zależą od tego jaki kontrakt podpiszesz z jakim demonem. Żeby to zrobić musisz się wykazać. Pokonać ich, zrobić coś czy zdobyć czy rozwiązać jakąś zagadkę... Czasem to dziwne czasem okrutne.
Sięgnął do małej torby, którą dopiero teraz zauważyła i wyciągnął paczkę żelek.
-Częstuj się
Erin powoli trawiła nowe informację... Patrzyła w dal rozmyślając co teraz robiła by będąc w domu. Zakupy? Spacer? Może wypad do kina...
-Czemu nie uciekniemy? -spytała szeptem
-Co? -wyrwał się z zadumy- Co mówiłaś? Przepraszam, zamyśliłem się.
-Nie, nic...
Zerwał się wiatr.
-Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. -pomyślała
-Jeśli popadniesz w marazm opuszczę cie. -usłyszała głos Samela 
Stał w oddali z okrutnym uśmiechem
-Brnij naprzód i miażdż wrogów, ale nigdy się nie zatrzymaj. Inaczej spalę ciebie i twą duszę!
Zarzucił na głowę kaptur i rozwiał się jak mgła. Westchnęła.
-Nauczysz mnie więcej?
-Pewnie! Ale teraz odpocznij. To nie będzie łatwe.
Siedzieli tak w milczeniu, aż nie skończyły się łakocie.
-Chodź. Zagramy partyjkę szachów?  -spytał pomagając jej wstać
-Pewnie! -uśmiechnęła się i popatrzyła mu w oczy- A... Możesz mi o niej opowiedzieć? O Istocie?
Znieruchomiał. Jego twarz przybrała ponury wyraz. Spojrzał na nią spode łba.
-Skąd o niej wiesz?
W głowie dziewczyny rozległ się szaleńczy śmiech

czwartek, 20 czerwca 2013

Rządowy XI

I niech ten kawałek towarzyszy Wam podczas czytania.

Znów pustka... Lecz inna. Erin stała pośród białego bezkresu. Czy normalne sny to zbyt wiele?
-Mamo? -zawołała
-Tutaj córeczko. -usłyszała za plecami
Odwróciła się i przypadła do kobiety. Bez obaw, lecz ze smutkiem.
-Przepraszam cie mamo! Ja... Ja...
-Cii... Moje dziecko. To już za nami. Nic się nie stało.
Dziewczyna popatrzyła jej w oczy i otarła łzy. Uśmiechnęły się do siebie.
-A ja twierdzę, że jednak coś się stało. -niski i ochrypły głos rozległ się w nicości
Na myśl przywodził coś strasznego, niby pierwotny lęk. Z czarnego dymu tuż obok uformowała się sylwetka, która zmieniła się w wysokiego mężczyznę. Oczy przesłaniała mu czarna opaska, a z głowy spływały ciemne loki. Jego twarz, choć o delikatnych rysach, wykrzywiał grymas od którego po plecach przechodziły ciarki.
-Gdybym się nie wtrącił ona by nie żyła! -rzucił z wyrzutem
-Więc to... -zaczęła Erin
Spróbowała przypomnieć sobie te walkę. Jednak od chwili gdy otrzymała cios nie pamiętała zbyt wiele.
-Tak. Przejąłem kontrole. I będę tak robił gdy ty nie będziesz w stanie sobie poradzić.
Skłonił się kładąc prawą dłoń na lewym barku. Usta wykrzywił mu okrutny uśmiech.
-Imię me Samael i mocą twoją jestem. -wyrecytował
Dziewczynie zakręciło się w głowie.
-Zatem jesteś moim ogniem?
-Nie, nie twoim. Ja jestem tylko reprezentantem. Twój gniew jest ogniem. A był tak wielki, że ona przydzieliła mnie tobie.
-Ona?
-Nie mów jej! -krzyknęła rudowłosa
-Oh Arianno! Czy twoja córeczka nie może wiedzieć? Mnie nie obowiązują te prawa co ciebie. -rzucił szyderczo- Ona czyli Istota. Władczyni i strażniczka wszelkiej mocy. Allen ci to wyjaśni.
-Nie mieszaj się w to... Demonie!
-Wolę określenie upadły anioł. -zwrócił się do kobiety- A co do ciebie... -spojrzał na Erin- Niech on cie uczy! Jestem strażnikiem pierwotnego ognia i żądam by osoba, której strzegę była tego godna!
Jego gniew płonął, dosłownie. Ściana ognia za jego plecami uformowała się w podwójne skrzydła.
-Możesz mi to wyjaśnić? -spytała nieśmiało
Westchnął. Podszedł do jej odsyłając gestem matkę dziewczyny. Chwycił ją za podbródek i spojrzał w oczy.
-Każda moc ma strażnika. Na tego trzeba sobie zasłużyć, bowiem od niego zależy twa siła. Ale my nie podporządkowujemy się tak łatwo. Zwłaszcza ja, najsilniejszy z władców ognia. Jestem biczem bożym! To czy ukarze ciebie czy twoich wrogów jest zależne od twojej siły.
Pstryknął palcami przed jej oczami i odwrócił się.
-Zapamiętaj to -rzekł odchodząc
Jego ciało rozwiało się jak dym na wietrze.

Zapach spaghetti był wspaniały. Był silniejszy nawet od chęci ponownego zamknięcia oczu.
Podniosła powoli głowę. Białowłosy spał na krześle, a parujący posiłek stał na biurku.
-Eh... Głodna. To najpierw -sięgnęła po talerz

środa, 19 czerwca 2013

Rządowy X

Na początek jak zwykle... Muzyczka!

Erin otworzyła oczy. Wokół była ciemność, bezkres pustki. Skupiła myśli.
-Gdzie jestem? -spytała siebie
No tak... Była w pokoju z Allenem. Pytał o kryształ i... I co? Straciła przytomność, więc...
-Tak kochanie. To twój umysł. -usłyszała głos
W jednej chwili po plecach przebiegły jej ciarki i serce załomotało. Głos, którego nie słyszała już dawno. Głos, który zawsze kojarzył jej się z ciepłem i brakiem trosk. Odwróciła się. Stała tam jak gdyby nigdy nic... Uśmiechnięta. Wysoka kobieta, dojrzała i budząca zaufanie samą sobą. Jej słowiańskie rysy i gruby warkocz rudych włosów przerzucony do przodu był miłą ostoją w nicości. Oczy miała takie same jak Erin, może tylko zszarzałe od przeżytych lat.
-Mamo! -dziewczyna uwiesiła się jej na szyi
Była tak realna... Nawet jej dłoń głaszcząca ją po włosach.
-Moje dziecko... Przepraszam, że musimy się spotkać w takich okolicznościach...
Różowowłosa znieruchomiała.
-Powinnam przywyknąć do takich rzeczy... -pomyślała
Zły sen? Dręcząca mara? Czy...
-Czy wiesz po co tu jestem? -usłyszała szept
-Nie mamo.
-Jeszcze wiele nauki przed tobą córeczko. -westchnęła- Odziedziczyłaś po mnie moc, ale nasz gniew przemienił ją w coś zupełnie innego.
Erin uniosła głowę. Należał do jakiegoś użytkownika-wspomniała jego słowa. Więc jednak to jej matka.
-Mamo?
-Cii... -kobieta przytuliła ją mocniej- Daj mi chwilę. Za chwilę będę musiała cie zabić.
Dziewczyna zaczęła się szamotać, jednak uścisk był zbyt mocny. Gdy tylko zelżał odskoczyła i spojrzała jej w twarz. Z oczu płynęły jej łzy.
-Córeczko... Jestem twoim demonem. Strażnikiem ukrytej w tobie mocy. -uniosła dłoń na wysokość twarzy
Ta zapłonęła jasnym błękitnym płomieniem. Młoda użytkowniczka westchnęła. Poczuła przenikliwe zimno płynące od ognia.
-Oto prawdziwa moc, którą powinnaś otrzymać. -rzuciła smutno- Ale nic w tym świecie nie jest za darmo. I tego musisz się nauczyć.
Erin poczuła dłoń na ramieniu. Spojrzała za siebie. Stał tam z obojętnym wyrazem twarzy.
-Łamiesz zasady! -krzyknęła aquakinetyczka
Machnęła dłonią, a w ich kierunku wystrzeliły lodowe igły. Jeden gest wystarczył by je rozbić, nie drgnął mu nawet jeden mięsień twarzy. Jej mina natomiast wyrażała strach...
-Nie będę ingerować. -rzekł grobowym głosem- Erin, skup się. To nie jest prawdziwa ona. To tylko jej avatar, jej manifestacja. Za chwilę stoczysz swoją pierwszą walkę o swoje życie.
Cofnął się o krok i skinął głową.
-Niech wam będzie! Jesteś gotowa?
-Tak mamo...
Wystawiła przed siebie dłonie, które także zapłonęły. Chłód zelżał a żar rozgrzał młodą użytkowniczkę. Ostatni raz popatrzyła w oczy osoby, którą tak kochała. Po policzku spłynęła jej łza.
Rudowłosa wystrzeliła do przodu formując krótkie lodowe ostrze. Ręka automatycznie wystrzeliła w górę blokując  spadające uderzenie. Ból rozlał się po jej ciele, a krew spłynęła po ręce.
-Pewniejsza postawa! Blokuj twardym w miękkie, zbij nadgarstek! -oschła uwaga wróciła jej świadomość
Uderzyła kostkami w nadgarstek przeciwniczki wytrącając z dłoni sopel. Jednocześnie spowodowała niewielką eksplozję. Zajęta i wpatrzona w jeden punkt nie zauważyła ciosu otwartą dłonią w brzuch. Lodowe szpony wbiły się głęboko w ciało. Erin zawyła z bólu. Jej płomień pokrył całe ciało. Instynktownie chwyciła kobietę za gardło. Moc płynęła sama, kierowana własną wolą zajęła ciało i drugiej. Obie krzyknęły. Dłoń cofnęła się sprowadzając kolejną falę bólu.
-Mamo! -wychrypiała
-Brawo moje dziecko... -uśmiechnęła się i zniknęła
Dziewczyna upadła na kolana chwytając się za brzuch.
-Zaraz cie ściągnę! -usłyszała resztą świadomości
Ułamek sekundy później poderwała się ze swojego łóżka, ból powrócił.
-Leż! -skarcił ją dociskając rane
Jego dłonie płonęły na zielono kryjąc plamy krwi.
-Musisz odpocząć.
Spojrzała na niego. Czuła przelewającą się przez nią energie.
-Czy tak jest zawsze? -spytała po chwili
-Bywa gorzej... Śpij, jak się obudzisz jedzenie będzie już czekać.
Mimo bólu i głodu nie protestowała. Pozwoliła by jej świadomość zwyczajnie odpłynęła.
-Uważaj na siebie, córeczko. Będę przy tobie, a moja moc razem ze mną. -usłyszała jeszcze