wtorek, 29 listopada 2016

Smutek

Smutek, żałości stan
Gdy człek w myśli się stacza
Głupie i zbędne

A myśli te nachodzą mnie
Często tak
Zawsze gdy Cie brak

Boś daleko
I nie dla mnie
Samolubnym?

Gdy uśmiechu Twego brak
I ciepła co lód stapia
W sercu mym

Boś Ty je wzruszyła
Z tej stagnacji
I dla Ciebie ono
Bije co dnia

Po cóż więc bić ma

Gdy Ciebie brak?

Gniew

I Czerwień ogarnia mnie
Gdy ktoś wkraść się stara
W miejsce, które mi dano

I płonie ona
Gdy mój skarb
Inne cieszy oczy

I pożogą się staje
Gdy Ty na to zezwalasz

I w popiół obraca
Mnie samego

Boś Ty dała mi sens
I utracić go nie chce
Na rzecz innego

Nie dziw się więc
Gdy walczyć chce
O Ciebie


Jak pies którym jeno jestem  

Wstyd

Ogarnia mnie czasem
Światło mętne
Co z przywar mych zebrane

Raz powiem coś
Urażę Cie
Niechcący

Raz zrobię coś
Nieodpowiedniego
Bom głupcem

Zawsze nędznym
Bo nierozumny
I słaby

Wstyd ogarnia mnie
Za przeszłość
Za mnie

Bo cóż dać Ci mogę?
Ile zła wyrządziłem?

I jak ślepy jestem?

Wierszy kilka

 Odrzucon

Częstokroć mijasz mnie
Nawet spojrzeniem nie zaszczyciwszy
Ze zdaniem mym
Też się nie liczysz

Gdy pomoc oferuje
Zbywasz mnie
Tak nieprzydatnym
Jak zepsuta zabawka

Pogardzasz i odrzucasz
Na chęci me nie bacząc
Ale czy winić Cie mogę?
Wszak lepsi są

Pamiętaj tylko o tym
Że pies wierny zostaje
I czeka
Jak i ja czekam

By być obecny
W Twym życiu
Wystarczy słowo
A przybędę


Nieważny

Nieważny
Tak się czuję
Niezauważany
Tak jestem traktowany

Przez Was
Przez Ciebie

Zawsze gdzieś z tyłu
Zawsze gorszy
Choć wiem
Jak mało jestem wart

Boli mnie ta samotność
Bo odstawionym w kąt

Przypomnijcie sobie
Ile rzeczy przede mnie stawiacie
Ile spraw macie ważniejszych
Ile czasu mi dajecie

Ale pies dziś zabawką jest
Na pocieszenie i znudzenie

Czekam więc wiernie
Na ochłap czasu rzucony
Z łaską i męką
Pod drzwiami Twymi

Obawy

Boje się
Tak często
I nie wstydzę się tego

O Ciebie
O nas
O ten świat

Nie o siebie
Bo tu jasność mam
Zdechnąć przyjdzie mi czas

Zawsze jednak
Gdy w ciemności
Idziesz sama

Zawsze gdy znaku
Życia Twego brak
Włosy rwę

Z bezsilności wyję
I przeklinam wszystko
I znikąd nadziei

Bo czy dowiem się
Czy stało się coś
Czy opuścisz mnie

A może inny ma
Serce Twe
A ja ułdą się karmie

Tyle lęku we mnie
Tyle niewiadomych
Jak żyć mam

Bądź mi Iskierką
Nadziei w świecie tym

Gdzie strach ciemność niesie

 Beznadzieja

Beznadzieja otacza mnie
Niemal namacalna
Jak pętla skręca się

Jest we mnie
W ścianach
W każdym spojrzeniu

Ogarnia mnie
Gdy siedzę tu sam
I uświadamiam sobie

Jak marny jestem
Jak marny żywot mój
Bez Ciebie

Szarzeje wszystko
Gnije wręcz
Oto świat mój

I nawet myśl ma
Próchnieje
Gdy tylko samotność zamyka się

I tylko końca
Tej męki czekam
By znów oddychać Tobą

Cenne

Zapytał mnie ktoś
Co dla mnie cenne

Zastanawiać się nie musiałem
Odpowiedź znałem
Cenne jest to co dostaje
Od Ciebie

I uśmiechnął się on
Czekając na dalsze słowa

W pamięci pojawiły mi się
Różne rzeczy
I tak proste
I tak piękne

Wiele ich
Tak wiele

Rzeczy kupione
Przyziemne tak
Lecz sentyment
Je uszlachetnia

Bo nawet kamień od Ciebie
Droższy mi niż złoto

Rzeczy które stworzyłaś
Rękami własnymi spracowanymi
Serce w nie wkładając
Jak te z piernika

Bo czuje w nich
To uczucie do mnie

I te których schować nie mogę
Te co ulotne jak chwile
Uśmiech przepiękny
I dotyk dłoni na policzku

I nawet zapach Twój
Co w pamięci wciąż tkwić będzie

Bo nie ma nic cenniejszego
Niż uczucie Twoje
I ciepło które z serca Twego
Ogarnia mnie

Bo tak bardzo w świecie tym
Brak dobra jakim mnie darzysz

To Ty w mym życiu najcenniejsza
I tylko Ty czegoś warta
A ja jedynie me życie mogę Ci dać
I uczucie odwzajemnić

I mam nadzieje
Że równie cenne się okaże

Słowa

Są słowa które nic nie znaczą
I te które wiele niosą

Są takie co powtarzamy
Każdego dnia
I te które pojawiają się
Jeno raz na eon

Jest też słowo
Jedno zdanie tak ważne

Dla mnie przynajmniej
Bo odsłania me serce
Mą duszę mierną
I to jej płomień podtrzymuje

I obdarzam nim
Tą jedyną

Lecz szczekanie psa
Jak może być zrozumiałe?
Gdy mowa nasza taka inna
Bez odpowiedzi zostaje

I szczekać będę dalej
Na odpowiedź licząc

Bo tak rzadko, raz na eon...


Los twój

Są dni takie
Gdy ty człowieku
Puchu marny
I nieistotny
Los swój przeklinasz

Klniesz i złorzeczysz
Nań, lecz czy rozumiesz?
Choćbyś gryzł
Drapał!
Los jest rzeczą nieubłaganą

A zgotował ci go
Świat i siły jego
Ludzie jak ty
A im bliżsi ci
Tym bardziej boli

Więc pamiętaj
O nędzny
Na pomoc nikt nie przyszedł
I nikt nie przyjdzie
Los rozdał już karty

Spisując Szepty XXVI

Podszedł powoli do Lisicy, czuł pieczenie wszystkich mięśni. W głowie kołatała mu myśl o rozleniwieniu jakie przyniosły błogosławieństwa.
-Wszystko w porządku? - zagadnął
-Tak. - odparła cicho
Chciał ją pogłaskać jednak odsunęła się o krok.
-Myobu?
-Nie podoba mi się to. - warknęła obnażając kły
-Przecież to tylko przyjacielska rywalizacja.
-Tak wiem. Westchnęła
Białowłosy podjął kolejną, tym razem udaną, próbę i zmierzwił rude włosy. Podniosła smutne oczy i zlustrowała pisarza. Ten uśmiechał się ciepło.
-Chodź. Odpocznę. A to się za chwile skończy.
-Spokojnie, wezwę cie tylko w razie najwyższej konieczności. - rzekł Sael materializując się obok – Nikt nie będzie miał ci za złe.

Kai poprowadził ją do ich miejsca, usiedli i chwycili za szklanki soku przyniesionego przez Jedwabnice. Widzący odchrząknął czując zimno rozlewające się po gardle.
-Będzie chrypa.
-Uwielbiam twój głos starego menela. - zaśmiała się niebieskowłosa
-Ja też. - odparł i zaśmiał się
Niecałą godzinę później dołoćzyli do nich Kudan I Tengu.
-Wygrałem. - stwierdził skrzydlaty – Ale walkę z Tobą oddałem.
-To z kim walczę. - zdziwił się Kai
-W finale za przeciwnika masz Asuchiego.
Kai aż zachłysnął się słysząc to.
-Czyli... Drugi sługa Abumiego? Świetnie.
Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego. Klarowność niepokoju w ich spojrzeniach i aurach zaskoczyła Widzącego.
-Tak właściwie... Jak wygrałeś?
-Ja? Nie wiem... Skupiłem się, swoją aurę. Gdy trzymał stopę na moim gardle. Nawet nie wiem czemu zaczął krwawić.
-To Tabu, Kai. Coś o czym wiedzieć nie powinieneś. - rzucił Kudan – Nic więcej nie powiemy. O nic więcej nie zapytamy.
-Ja...
-Nic, Kai. - warknął Tengu – Nic.
Próbę podjęcia dyskusji przerwał Sael.
-Czas na ostatnią walkę. Kai, Myoby?
-Tak, idziemy.
Wstał i podał rękę Lisicy prowadząc do kręgu, wzdrygnęła się.
-Lisku.. zaraz znów będę walczyć. Nie znienawidź mnie. - szepnął – Nie chce cie stracić.
Nie odpowiedziała, kiwnęła jedynie głową.
Nie mógł jednak poświęcić jej więcej uwagi, inaczej kosztowałoby go to życie. Wiedział to, mimo iż pojedynki nie były prowadzone do śmierci. Sługi Abumiego były bezwzględne, zawsze.
Po raz drugi wszedł do kręgu. Po raz drugi tego dnia miał walczyć i to z przeciwnikiem, który miał nad nim ogromną przewagę. Przyjrzał się temu Youkai. Poza identycznym ubraniem i maską włosy miał jaśniejsze i był nieco drobniejszy. Stał z opuszczonymi rękami po przeciwnej stronie areny.
Białowłosy przybrał tą samą postawę co poprzednio i zawęził widzenie tylko do Asuchiego. Jego aura płonęła nierównomiernie. Na całym ciele była ledwie widoczna, jedynie głęboko pod mostkiem istniał prawdziwy żar.
Nie było jednak czasu by się nad tym zastanawiać, bo Sael ogłosił początek starcia.
Oboje mierzyli się wzrokiem, jeśli można było tak powiedzieć ze względu na zakrytą twarz ducha.
Widział jak drobina światła wędruje z klatki piersiowej Youkai do rąk. I czas zwolnił gdy ramiona zmieniły się w długie macki i wystrzeliły w jego stronę. Przez chwilę w wyobraźni widział swój zdziwiony i przerażony wyraz twarzy. Szybko jednak wykonał wykop nogą odchylając się w tył by paść na plecy. Ciężki but odbił się od masy przeciwnika nadając mu dodatkowy pęd, który po kontakcie z ziemią aż wyrwał mu powietrze z płuc. Nie było jednak czasu by go odzyskać. Musiał błyskawicznie przetoczyć się w bok, bo obie macki spadły całym ciężarem w miejsce gdzie przed chwilą leżał. Podskoczył nabierając powietrza i spojrzał na przeciwnika. Macki wróciły do formy rąk, a on sam odwrócił się w stronę Kaia. Jego ciało i aura zafalowały, szata rozdarła się a zza pleców wyłoniła się dodatkowa para rąk. Sam Asuchi urósł kilka centymetrów. Odsłoniętą skórę pokryły rogowate wypustki, choć mógł podejrzewać że stało się tak z całą powierzchnią ciała.
-Zmiennokształtny? - pomyślał – To będzie ciężka walka!
Białowłosy ugiął kolana gotów reagować. I całe szczęście, ze to zrobił. Youkai jednym skokiem pokonał dzielący ich dystans i zaatakował podwójnym lewym sierpowym, którego Kai uniknął przetaczając się na prawą stronę ducha. Nim wstał kopnął go w zgięcie kolana, miast jednak osiągnąć jakikolwiek efekt na przeciwniku poczuł przeszywający ból. Przed oczami zatańczyły mu cienie. Instynktownie odtoczył się dalej, jednak przeciwnik zamierzał się z nim bawić i nie doskoczył doń od razu. Pisarz spojrzał na swoją nogę i zrobiło mu się słabo. W bucie jak i w nodze była cienka rana na wylot, aż pod nim utworzyła się drobna kałuża krwi. Gdzieś na granicy świadomości dosłyszał krzyk Lisicy. I to uratowało mu życie, bo ramie zakończone śmignęło mu obok ucha rozcinając obojczyk. Kai ryknął jak ranione zwierze i ucisnął ranę. Działając na ślepo, bardziej instynktownie pokierował tam swą aurę. Poczuł jak słabnie, zupełnie jak po długim biegu. Lecz krwawienie zmniejszyło się. To samo zrobił z nogą.
Następnie pokierował część mocy do nóg i pięści.
-Jeśli tak działacie... - pomyślał – To czy znów nie jestem bliżej was?
Poczekał aż Asuchi zechce znów zaatakować, a gdy ten spiął mięśnie Kai wyskoczył i uderzył z całą mocą w mostek. Zaskoczony Youkai aż cofnął się. W jego szacie widniała dziura, choć rogowa skóra pozostała nienaruszona. Kolejny cios zmusił ducha do uskoczenia. Jednak przewaga zostawała po jego stronie, bo ramiona znów zmieniły się w ostro zakończone macki i zupełnie nieprzewidywalnym tańcem zaatakowały. Na ciele człowieka pojawiły się kolejne rany, a ubranie przesiąknęło krwią.
-Dość! - warknął gardłowo białowłosy
Przelewając aurę do ramion chwycił jedną z macek i jej ostrzem odciął ją, a ta zmieniła się w szlam.
Adrenalina i ból przyćmiły świadomość. Jednym skokiem znalazł się przy Asuchim i jak wściekły pies począł drapać ciało zmiennokształtnego jakby próbując dopaść głęboko ukryty żar. Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddech zaskoczeni brutalnością sceny. Były to jednak tylko pozory, bo bezkształtne ciało ducha zwyczajnie unikało palców Widzącego zmieniając swój kształt. Aż w końcu zupełnie szlamowata istota salwowała się ucieczką w panice. I to dzięki tej panice znów odniósł zwycięstwo. Bo Asuchi pojawił się poza kręgiem. Zapadła głucha cisza, przerywana ciężkim oddechem człowieka.
-Zwycięża Kai! - głos Saela przerwał ciszę

To ostatnie co dotarło do niego. Później była już tylko ciemność.