sobota, 17 sierpnia 2013

Istota I

Opowiadanie przywiezione z Zaclerza, wstawiam na prośbę Zielonego. Pozdrawiam =^^=
Nie wiem jaki kawałek wrzucić... Może Uśmiech?


Stoisz w laboratorium na wirówką czekając. Po raz kolejny zaglądasz do pustego, od dłuższego czasu, kubka. Rozlega się pikanie sygnalizujące koniec pracy maszyny.
-Nareszcie! -mruczysz pod nosem
Patrzysz na wyniki. Są dobre, ale nie dość dobre. Nie dla ciebie.
-Hej! Może dałbyś już sobie spokój na dziś? Jest późno. -słyszysz za plecami
-Jest trzecia, więc za trzy godziny i tak bym tu wrócił. -nawet się nie odwracasz
Zapada ciężka cisza. W końcu decydujesz się oderwać od pracy. Opierasz się o fotel przy biurku i spoglądasz na swoją siostrę. Stoi oparta o futrynę i bawi się kosmkiem długich rudych włosów.
-Właściwie to dlaczego tu jesteś? -pytasz kierując się do metalowej szafy
-Mam coś dla ciebie. -rzuca z chytrym uśmiechem wyciągając metalowy kubek zza pleców
Widzisz parującą ciecz i czujesz czekoladowy zapach. Chyba rzeczywiście potrzebujesz odpoczynku skoro tego nie wyczułeś. Z wdzięcznością przyjmujesz naczynie, a ona spogląda na zadrukowane kartki. Pociągasz spory łyk.
-Twoje krzyżówki są niesamowite! Czemu jeszcze ich nie zsyntetyzowałeś?
-Bo nie są doskonałe. Brakuje mi... Czegoś co nada im kształtu. Białko nie może być niekompletne
-Pieprzony perfekcjonista! Dałbyś spokój...
Z głośnym stuknięciem odstawiasz kubek i siadasz do komputera. Westchnięcie i oddalające się kroki oznaczają dla ciebie jedno-kolejny ciężki tydzień z obrażoną Arest. Nie pojmujesz dlaczego inni nie mogą zrozumieć, że to co ma ratować ludzkie życie może też je niszczyć. Pogrążasz się w pracy. Wiesz, że musisz się śpieszyć.

***

Mija pora lanczu. Sterczysz nad aparaturą, gdy czujesz klepnięcie w ramie.
-Hej Lawrence! -zagaduję niski brunet, którego nawet nie kojarzysz- Stary cie woła.
-Tsa, dzięki.
Czego szef może chcieć? Co jest tak ważne by przerywać ci prace?
Odkładasz wszystko na swoje miejsce i ruszasz korytarzami na wyższe piętra. Laboratoria zmieniły się w biurowce. Stajesz przed drzwiami z nazwiskiem swojego przełożonego. Głęboki oddech, pukasz i wchodzisz. Widzisz niskiego mężczyznę z zakolami, odrzuca cie od niego. Przerywa rozmowę telefoniczną i łapie się za duży brzuch. Szczurzy uśmieszek sprawia, że przewracasz oczami.
- Chciał mnie pan widzieć?
-Tak, tak. Siadaj.
Nie korzystasz z propozycji, za to opierasz się mocno o krzesło.
-Lawrence, cierpliwość naszych sponsorów się skończyła. Reszta naukowców sprawdziła twoje badania i zsyntetyzowali te twoje...
-Popełnia pan wielki błąd! -czujesz jak wściekłość w tobie narasta- To się źle skończy. One nie są gotowe! Pan za to odpowie jeśli coś się stanie!
Odwracasz się i wychodzisz. Oczywiście nie omieszkasz walnąć drzwiami.
Masz złe przeczucia. Musisz ochłonąć powtarzasz sobie. Schodzisz na najniższe piętra kompleksu, do jednego z nieużywanych magazynów. Nie ma tam nawet światła, ale nie przeszkadza ci to. Siadasz w koncie na jednej z wielu skrzyń.
-Hej, to tu się ukrywasz. -słyszysz szept siostry
Podnosisz głowę i choć nic nie widzisz to zdajesz sobie sprawę, że pochyla się tuż przed tobą.
-Nie ukrywam się.
-Słyszałam co się stało...
-Będą z tego duże problemy, Liz.
-Daj spokój, będzie dobrze. -czujesz jak cie obejmuje
Oczami wyobraźni widzisz to co się dzieje. Widzisz jak przysuwa twarz bliżej.
-Liz, jesteśmy rodzeństwem. -szepczesz czując gorąc na policzkach
Nie reaguje. Czujesz dotyk jej delikatnych warg, odruchowo odwzajemniasz uścisk i przyciągasz ją do siebie.
-Ale przecież nie jesteśmy spokrewnieni. Nie ma w tym nic złego.
-Mówisz jak twoja matka.
Wybuchacie śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz