piątek, 7 października 2016

World in my eyes

            Cień kładł się długimi kształtami wszędzie wkoło, gdy przez bramę posiadłości przejechał stary, choć zadbany samochód. Żaden z młodych i niskich stopniem policjantów nie rozpoznał go, więc wymieniwszy się spojrzeniami jeden z nich stanął na drodze. Z konieczności kierowca zatrzymał się więc daleko od linii policyjnych wozów i taśm. Młodzik pochylił się do kierowcy, który szybkim ruchem korbki opuszczał szybę.
-Przepraszam, ale tu nie wolno... - zająknął się
Kierowcą był młody chłopak, niewiele starszy od niego samego. Nosił wąskie okulary i ubrany był w kraciastą koszulę. Poprawił długie ciemne włosy i już miał coś powiedzieć, gdy z tylnego siedzenia odezwał się niski, chrapliwy głos.
-Młoda! Ile razy mam mówić? Nie gadaj z gówniarzami.
Policjant usłyszał stuknięcie drzwi i już chwilę później patrzył na stojącego przed sobą mężczyznę. Był postawny, niby góra która postanowiła się nad nim pochylić.
-Tutaj nie... - zająknął się znów
Ale mężczyzna zdjął kaptur swego płaszcza pozwalając by latarnie oświetliły jego twarz. Młodzik przełknął głośno ślinę. Twarz, na którą patrzył nie znosiła sprzeciwu. Szarozielone oczy patrzył na niego zmęczone. Szeroką dłonią pogładził kilkudniowy zarost. Nie miał kwadratowej szczęki jak bohaterzy powieści czy komiksów. Ot! Zwykły czterdziestoletni facet jakiego można spotkać w barze z dala od głównej ulicy. Prawie cały już siwy, czy to z powodu przeszłości czy też zmęczenia.
Sięgnął dłonią między poły płaszcza na co młodzieniec drgnął nerwowo. Ale on wyciągnął tylko odznakę i niemal wepchnął mu ją w oczy.
-Detektyw Vabres. Gdzie Goldstain?
Drżącą ręką wskazał naprędce postawiony namiot.
-Odmaszerować. - rzucił z paskudnym uśmiechem
Ci niedoświadczeni jeszcze funkcjonariusze popatrzyli po sobie. Zdali sobie wtedy sprawę, że widzieli jedną z miejskich legend. A legendą tą straszono jeszcze w akademii.
-Młoda! Za mną.
Z samochodu wyskoczył kierowca porywając walizkę z tylnego siedzenia i wręczając kluczyki jednemu ze stojących tam.
-Zaparkujcie, tylko uwaga na lakier. Nie chcecie widzieć go zdenerwowanego.

Pojawienie się nieznanej dwójki wywołało niemałe zamieszanie wśród wszystkich. Już wcześniej chodzili nerwowo, ale teraz? Popłoch. Kliku starszych stopniem i doświadczeniem od razu schodziło mu z drogi. Może już go kiedyś widzieli? Nie przywiązywał do tego uwagi. Poniosły się nerwowe szepty. Takie zachowanie nie mogło ujść uwadze Szeryfa, był zbyt starym wyjadaczem.
Wyszedł z namiotu zostawiając federalnego, z którym się właśnie kłócił.
-Vabres! Kurwa... Jebał cie, całe szczęście. - siwy i nieco grubawy policjant odetchnął zauważalnie
Za nim wyłonił się może trzydziestoletni mężczyzna ubrany w granatowy garnitur, w tym świetle zdawał się być czarny jak płaszcz człowieka przed którym stanął.
-Goldstain... Jebał i ciebie. - rzekł unosząc kącik ust, co można by wziąć za uśmiech
Uścisnęli sobie dłonie, po czym detektyw z kolejnej kieszeni wydobył srebrną oksydowaną papierośnicę i włożył papierosa w usta. Milczący do teraz mężczyzna ze służb obojętnych detektywowi wyciągnął zapalniczkę i już miał odpalić owego papierosa, gdy mężczyzna się odsunął  błyskawicznym ruchem.
-Nie palę. - skwitował
Krótkie „Aha”  przeszło w eterze niezauważone.
-Co mamy?
-W ciągu tego tygodnia.. Prawie dziesięć zniknięć, trop prowadził tutaj. Podobny schemat do mości Yates'a.. Ale jebał go, gość się usmażył. Posłaliśmy siedmiu naszych, wróciło sześciu.
-Wciąż twierdzę, że to niemożliwe. Odczyt...
-Właśnie, kurwa! Odczyt. Wszystkie spektra, z każdej strony budynku pokazują pustkę.
Vabres westchnął ciężko. Chciał powiedzieć coś cynicznego o zbytnim zaufaniu do technologii, ale nie przychodziło mu do głowy nic co zrozumiałby federalny.
-Od czego macie nas? - powiedział tylko – Młoda! Idziemy.
Idąc słyszał jak Szeryf każę się wszystkim wycofać, słyszał szepty i otwarte wręcz okazywanie zdziwienia i niechęci.
Wreszcie Vabres spojrzał na posiadłość. Była tak stereotypowa jak tylko się dało. Aż z jego przepitego gardła dobył się rechot.
-Co ja robię ze swoim życiem? Powinienem wyjechać na Hawaje czy gdzieś...
-Jak szef myśli? - przerwał mu rozmyślania – Co tym razem?
-Eh, Młoda. Żebym to ja wiedział. - westchnął ciężko – Ale od czego mam ciebie?
Oboje ruszyli wolno schodami wprost do masywnych dwuskrzydłowych drzwi. Jego palce sunęły po starej poręczy badając jej fakturę. Wszystko mimo nuty grozy i sporego zaniedbania trzymało się zadziwiająco dobrze, nawet ten kawałek drewna ciągle wystawiony na działanie słońca i deszczu.
-Gdyby związki czy dzisiejszy sprzęt był tak trwały.
Już po chwili jego dłoń pociągnęła za klamkę i otwarła przejście, które zamknął za sobą w odruchu. Stanął w holu tak bardzo pasującym do scenografii taniego horroru, że miał wrażenie że zaraz zobaczy mężczyznę z hakiem zamiast ręki albo z piłą łańcuchową. Zamknął oczy by wyobraźnia nie podsuwała mu żadnej ułdy i pociągnął nosem chłonąc zapach i atmosferę tego miejsca. Stęchlizna, próchno, drewno... Krew. Najwyżej sprzed paru godzin. Nie otwierając oczu obrócił się w kierunku woni śmierci. Mimo doświadczenia i tak przeszedł go dreszcz, gdy adrenalina poczęła krążyć w żyłach. Wypuścił powietrze ustami sycząc i wzniecając obłoczek pary.
-Trup, jeden, świeży. - cedził informacje
-Sprawdzić?
-Nie. Czujesz przecież. - pociągnął nosem raz jeszcze – Strzelał.
Teraz i ona wyczuła delikatny zapach prochu. Wiedziała co to oznacza – nikt nie mówił, bo nikt nie wiedział. A jeśli Goldstain nie wiedział...
-Dokładnie. - odparł jakby czytając jej myśli
Teraz i ją przeszedł dreszcz, bynajmniej od adrenaliny. Choć jej zmysły również się wyostrzyły.
-Sól. - zażądał wyciągając dłoń
Błyskawicznym ruchem spełniła rozkaz wyciągając pojemnik z walizki. Detektyw nakreślił najpierw jeden, mniejszy  krąg wokół asystentki i wyrysował w nim palcem drobną lukę. Następnie nakreślił większy krąg, lecz miast doń wejść obszedł pomieszczenie rozglądając się uważnie. Dokładnie badał wzrokiem każdy mebel, każdy śmieć leżący na ziemi. Nawet ułożenie kurzu. W końcu podszedł do pustego stolika i wydobył z płaszcza Asa Pik i małe czarne pudełko, które odkorkował. Z niego to wysypał na blat odrobinę tabaki własnej roboty. Oboje wiedzieli co to znaczy, spięli więc mięśnie w oczekiwaniu. Vabres powolnymi i dokładnymi ruchami karty zmieszał brązowy proszek z warstewką kurzu. Pochylił się by wciągnąć w nozdrza mieszankę. Wiedział, że mógłby zrobić to nawet z cukrem czy samym kurzem, ale nawyk jest nawykiem. A wyzbycie się niektórych nie było rozsądne. Gdy tylko mentol i tylko jemu znane składki uderzyły w tył głowy poczuł jakby oblano go wiadrem zimnej wody. Wszystkie zmysły najpierw otępiały by w ułamku sekundy uderzyć całą kakofonią irracjonalnej czujności. Czuł się jak po tygodniu bez snu, lecz jednocześnie silny. Czuł się pijany, czy wręcz naćpany. I widział. Widział świat Swymi Oczami. A Świat ten był straszny. Przytłaczał go, miażdżył. Niby presja wody na dnie oceanu. Zimno rozlało się po ciele. Zaczęło się. Najpierw szepty, później cały chór głosów. Odgonił je potrząśnięciem głowy i zmrużył oczy zawężając widzenie. Rozejrzał się raz jeszcze Widząc Prawdę. Cienie tańczyły dosłownie wszędzie. Najpierw ujrzał policjantów wchodzących w pełnej gotowości. Siedmiu jak mówił szeryf. Lecz tylko jeden się oddzielił i ruszył tam gdzie czuć było krew. Ruszył tam też jeden z cieni. Kolejne sceny. Kilku pojedynczych chłopaków w wieku licealnym, z pewnością skutek zakładu z kolegami. Później grupa podobnych dzieciaków. Wreszcie i Starzy mieszkańcy dworu. I wtedy przyszło uderzenie, które oderwało detektywa od ziemi. Upadł boleśnie lecz przetoczył się zaraz i wskoczył do kręgu. Coś uderzyło o niewidzialną bańkę otaczającą teraz mężczyznę.
-Młoda.
-Widzę, patrzę twoimi oczami. To tulpa. Zaraz się wyklaruje.
-Tulpa? Ciekawe, sprawdź podania. Ja nastawię sobie bark.
Zagryzł zęby w oczekiwaniu na ból jednak szybki ruch nie dał się nawet odczuć, skutek adrenaliny. Masując obolałe miejsce słuchał pomrukiwań asystentki i obserwował jak cień gęstnieje do humanoidalnej postaci.
-Mam. Duch seryjnego mordercy, zabił wszystkich mieszkańców. Później się powiesił na strychu.
-Przytrzymasz go?
-Nie na długo. - stwierdziła rzucając garścią soli w ową istotę
Ta zaryczała i spojrzała ślepo na ciało chłopaka. To był idealny moment. Vabres wyskoczył z kręgu i rzucił się po schodach. Jednak mówiła prawdę, nie powstrzymała go długo, bo cień ruszył za nim.
Poczuł jak niewidzialne ostrze przerywa mu skórę na plecach, ból jednak był przytępiony. A rana otwierała się co drugi krok, choć krew nie sączyła się obficie. Była zbyt gęsta.
Strych był zagracony, pasujący do podniszczonej i śmiesznie strasznej posiadłości. To co jednak nie pasowało do wystroju to wiszące na sznurze ciało z podobnego cienia co jego przeciwnik. Ten zaś zmaterializował się pomiędzy nim a mężczyzną. Stał obserwując go.
-Wiesz... Miałem nie palić. - rzucił znużony
Czerwień powoli spływała mu po kręgosłupie. Nieśpiesznym ruchem wyciągnął zapalniczkę. Choć tylko jemu wydawał się powolny. Jak wszystko w tej chwili. Buchający ogień niesiony gazem, żar papierosa i w końcu sam papieros lecący obok atakującego stwora. Wprost w wisielca. Ten irracjonalnie szybko zajął się żywym ogniem, tak jak i duch przed detektywem.
-No to dobranoc. - westchnął
Cała adrenalina uchodziła z jego ciała, gdy schodził do holu.
-Idziemy młoda.
Bez chwili zwłoki rozgarnęła sól po podłodze i ruszyła za przełożonym. Gdy wyszli przywitał ich Goldstain.
-No i?
-Nic. Koniec. - stwierdził krótko
Szeryf odetchnął z ulgą.
-Posprzątam.
-Na nic innego nie liczyłem.
Tajemnicza dwójka ruszyła do samochodu odprowadzana ukradkowymi spojrzeniami i szeptami. Gdy tylko drzwi samochodu zamknęły się za nimi oboje westchnęli ciężko.

-Zszyjesz mnie w domu? Idę spać. - i nie czekając za odpowiedzią zasnął by obudzić się przed kamienicą, w której mieszkali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz