poniedziałek, 17 listopada 2014

Grim III

9.
Był ciepły letni wieczór, więc Rebeca poszła z Marią do ogrodu na terenie szpitala. Dziewczyna radośnie skakała po czarno białej mozaice w centralnej części ogrodu, stąpała tylko bo białych płytkach. Maria nie mogła uwierzyć w to wszystko co powiedziała jej Rebeca o sobie, chociaż sama była duchem.
-Jakim cudem zawsze stajesz na te białe?
-Normalnie. Po prostu lubię te białe.
-No ale skąd wiesz gdzie są? Jesteś przecież... -kobieta nieco się zmieszała. Rebeca tylko się zaśmiała.
-Ja widzę, zupełnie inaczej niż inni ludzie ale widzę.
Maria nie chciała drążyć tematu, była zła na siebie za swoją głupotę i samolubność ale nie było już odwrotu. Zza krzaków wyłonił się ranny żołnierz. W brzuchu miał ogromną dziurę z której wisiały wnętrzności i widać było fragment kręgosłupa i żeber, miał poparzoną twarz. Podszedł do skaczącej nastolatki i zasalutował jej.
-Cześć Hans. -przywitała się radośnie, zrobiła piruet na środkowej płytce mozaiki i podeszła do kobiety. Była zaskoczona. Przedstawiła ich sobie i pokrótce opowiedziała ich historie.
-Hans, woli pomagać innym niż samemu spocząć, dlatego poprosiłam go o pomoc dla Ciebie. Będzie twoim duchowym przewodnikiem.
-Dziękuję Ci Rebec'o... Wybacz, że nie wierzyłam Ci...
-Nie szkodzi. -Dziewczyna była cały czas radosna, zawsze była. Pożegnała się, Hans i Maria zniknęli za drzewem.
-A więc widzisz i komunikujesz się z duchami? Interesujące.
Na ławce nieopodal niej siedział ten sam nieznajomy, którego spotkała w zaułku. Radośnie podeszła do niego sprężystym, tanecznym krokiem.
-Cześć. Nie zauważyłam Cię, wybacz. Co tu robisz?
-Przyszedłem do Ciebie, chciałem porozmawiać. Mów mi Iblis.
-Ja jestem Rebeca, miło mi. -Z uśmiechem uścisnęła mu dłoń w skurzanej rękawiczce. -Ostatnio mówiłeś, że jesteś psionikiem, co to znaczy? -usiadła na oparcie ławki obok niego.
-Naprawdę nie wiesz? Potrafisz czytać aury a nie wiesz nic o psi?
-Czytać aury? A wiec tak to się nazywa. Nie wiem nic o psi, a "czytania aury" sama sie nauczyłam.
-Jak mniemam tak właśnie widzisz?
-I tak i nie... Nie wiem jak to dokładnie opisać... -wstała z uśmiechem i zaczęła spacerować po murku dookoła ławki. -Bo widzisz, kiedyś jak byłam mniejsza, opętał mnie duch. Zabawna historia! Chciał za moja pomocą zabić kilka osób, które zabiły jego, ale kiedy wszedł do mojego umysłu zrobiło mu się mnie szkoda i się nawrócił. W każdym razie, chciał przeprosić i opisał mi to co widzę.
-A co widzisz?
-On stwierdził, że to co widzę przypomina rysunki kolorową kredą na tablicy. Widzę kontury ludzi, przedmiotów, wszystkiego, jakby były rysunkami na tablicy. Wiesz, widzę twoje włosy, ubrania, posturę nawet szczegóły na ubraniach! Ale jako kolorowe kontury bez wypełnienia. Tak on przynajmniej to przyrównał. Potrafię też widzieć dusze. Wtedy w zaułku nieco się przestraszyłam bo widziałam twoją duszę, biały kontur postaci, taki jakby ludzik, wiesz taki prostu trochę jak manekin ale wypełniony czarnym ogniem. Inni ludzie są z reguły biali, ale mają kolorowe aury dookoła siebie. Kiedyś widziałam przez okno kobietę, którą wypełniała woda i faceta którego wypełniały fale, takie jakby zmarszczki na wodzie! Kiedy tak patrzę, wtedy nie widzę otoczenia ani szczegółów, same postaci zawieszone w próżni. Tak mi to opisał tamten duch.
-Ciekawe... A co widzisz kiedy patrzysz w lustro? Albo na jakiś obraz?
-Widzę sam kształt lustra, nie widzę odbicia, pusty kontur. A obrazy widzę jako zlepki kolorowych plam.
Rozmawiali tak przez długi czas. Białowłosy wyjaśnił jej kim tak naprawdę jest i czym jest jej dar. Zadawała mnóstwo pytań, na które cierpliwie odpowiadał z uśmiechem. Jej nastrój udzielił się nawet jemu. Przez całą rozmowę pląsała i skakała dookoła ławki na której siedział. Powoli zbliżał się świt.
-Muszę już iść. Wpadniesz jutro wieczorem?
-A czemu nie od rana?
-Jestem chora na albinizm, jakbyś nie zauważył. -rzuciła z serdecznym uśmiechem. - Światło słoneczne jest dla mnie niemal zabójcze. Dlatego śpię w dzień. Kiedy są gęste chmury mogę wyjść na dwór ale muszę się smarować filtrami.
-Wiesz, mógłbym Cię wyleczyć. Mogła być żyć normalnie, nie jak wampir.
-A nie żyję normalnie? Ubieram się, jem, chodzę do toalety... To przecież normalne życie, tyle że w innych godzinach. -rzuciła z uśmiechem.
-No tak masz rację! -Iblis zaśmiał się głośno. -Do wieczora więc.
Rebeca pożegnała się i wróciła do swojej sali, radosna położyła się spać. Cieszyła się, że w końcu ktoś będzie ją odwiedzał.

10.
Był pochmurny dzień, od rana na niebie kłębiły się ciężkie i ciemne chmury. Wyjątkowa pogoda jak na końcówkę sierpnia ale tylko dzięki temu Oscar i Rebeca mogli sie pojawić na pogrzebie Marii. Przyszła też część personelu ze szpitala i rodzina zmarłej, dzieci, były mąż, jej rodzice i dalsza rodzina. Pogrzeb był krótki, Rebeca starała się jak mogła podtrzymać Oscara na duchu, płakał rzewnie, zupełnie jak jej dzieci. Rodzeństwo, starszy bart i mała siostrzyczka, trzymali się za rączki i wspólnie płakali. Ich tata stał w milczeniu i zadumie, przyprowadził swoją nową żonę, co Rebeca uznała za niesmaczne. Kobieta była elegancka, dostosowała ubiór i zachowanie do okoliczności ale wciąż był to nie takt. Rebeca trzymała Oscara za rękę. Całej ceremonii przyglądała się Maria, przyszła na polecenie zarówno Rebec'i jak i duchowego przewodnika. Cierpiała widząc Oscara i dzieci w takim stanie, Rebeca dobrze o tym wiedziała, ten ból miał pomóc jej wybaczyć i przejść dalej do zaświatów. W końcu nad grobem zostali tylko Oscar i Rebeca, mąż Marii i jej dzieci, nowa żona odeszła i rozmawiała z rodziną Marii.
-Wy byliście jej znajomymi ze szpitala?- zagadnął mężczyzna i oddelegował dzieci do ich babci. -Ja nie sądziłem...
-Pan jej nie zabił.- odpowiedziała spokojnie Rebeca, trzymając Oscara za rękę.
-Wiem tylko dlatego czuję ulgę.
-Co nie znaczy, że nie odpowiada pan za jej śmierć.- głos Rebec'i była aż przerażająco spokojny. Mężczyzna przełknął ślinę i westchnął.
-Wiem... Ale czuję ulgę, że już nie cierpi...
-Tego pan nie wie.
-Ale chcę wierzyć, nikt nie wie co dzieje się po śmierci.
-A gdybym panu powiedziała, że Maria stoi obok pana? Co by jej pan powiedział?
Rebeca nie odrywała wzroku od nagrobka. Mężczyzna pociągnął nosem.
-Że mi przykro, że nie chciałem tego. Zrobiłem to dla dzieci, wciąż pytały kiedy mama wróci, gdzie jest... -mężczyzna zapłakał.- Ja nie chciałem... Boże Mario... Proszę wybacz mi...
Maria wzruszyła się i zaszlochała. Wybaczyła mu.
-Ona też potrzebuje wybaczenia, Oscar... -Rebeca lekko ścisnęła jego dłoń.
-Zostawiła mnie... Odeszła beze mnie... Co ja teraz zrobię?
-Musi pan żyć dalej, Maria... Ona nie chciała by żeby pan ronił łzy... Wolała by żebyśmy byli szczęśliwi i żyli dalej.
Mąż Marii starał się jak mógł pocieszyć Oscara. Nie odpowiedział tylko przytaknął. Rebeca widziała wyraz ulgi na twarzy Marii, ta jednak nie zmieniła się w ognika i nie zniknęła, nie chciała, w każdym razie jeszcze nie. Chciała mieć pewność, że z Oscarem będzie dobrze. Rebeca uśmiechnęła się promiennie.
-Teraz jest szczęśliwa, nie musi się pan martwić.
Rzuciła radośnie i poszła z Oscarem do Dr. Bella, wrócili do szpitala. Mężczyzna wciąż patrzył za dziewczyną i uśmiechnął się.
-Mam taką nadzieję...
W szpitalu Rebeca zdrzemnęła sie do wieczora. Spacerowała radośnie po korytarzach i zjeżdżała z poręczy na schodach. Spotkała Oscara, patrzącego przez okno gdzieś w dal.
-Dobry wieczór Oscar. Jak się masz?- spytała radośnie, zrobiła piruet i stanęła obok niego. Nie patrzył na nią, wzrok miał utkwiony w tylko sobie znanym punkcie.
-Jakoś... Jak ty to robisz... Zawsze się cieszysz... Jak?
-Cieszę się z tego co mam. No i potrafię też spojrzeć na jasną stronę.
-A jaka jest tego jasna strona? Maria nie żyje! Nie zobaczę jej więcej... Jestem sam...
-Nie jesteś sam Oscar, jestem tu z tobą. Maria juz nie cierpi, nikt ani nic jej już nie skrzywdzi, o ile jej wybaczysz.
-Słucham? -mężczyzna oderwał wzrok od okna i skierował go na siedzącą na parapecie Rebec'e.
-Jeżeli jej nie wybaczysz i nie przestaniesz się zadręczać, jej dusza nie będzie mogła przejść dalej. Zostanie spętana na ziemi na wieczność.
-Czyli ja ją więżę? Mój smutek nie pozawala jej odejść? Dlaczego?
-Bo jej na tobie zależy. Maria chce mieć pewność, że będziesz dalej żył szczęśliwy. Wybacz jej Oscar, wiem że to wymaga czasu ale zrób to dla niej, dla siebie. Nie ma sensu się zadręczać.
Oscar nie odpowiedział jej, przeniósł spojrzenie gdzieś za okno, gdzieś w dal.
-Wybaczyć...

11.
Rebeca czekała cierpliwie na Iblisa w świetlicy i układała domki z kart. Nagle usłyszała jakąś rozmowę na parterze więc poszła w tamtym kierunku. Jak zwykle skakała i pląsała po ciemnych korytarzach, zjechała po poręczy na sam dół, do holu, skąd dobiegały ją odgłosy rozmowy, dość napiętej.
-Proszę stąd wyjść.
-Proszę pani, ja przyszedłem do Rebec'i, powiedziała że...
-Do Rebec'i nigdy nikt nie przychodził, a pan wciska mi jakieś kity, że się znacie? W dodatku, co to za strój? Idź pan albo zaraz wezwę ochronę! -dość spory mężczyzna w mundurze wyszedł z portierni i stanął obok pielęgniarki, miał skrzyżowane ręce na piersi. Był wyższy od białowłosego i dużo większy.
-Część Iblis!- zakrzyknęła radośnie Rebeca i wskoczyła mu na plecy przytulając się mocno. Był zaskoczony, zaśmiał się. -Część młoda.
-Spokojnie Carla, znam go!
-A niby skąd? Wiem, że nie oceniasz ludzi po wyglądzie ale czuć od niego alkohol na kilometr!
-No to pogadamy na dworze. Pa Carla.
-Ty chyba oszalałaś do reszty! Nigdzie nie idziesz. Ty, Rebeca zostajesz. A ty się stąd wynoś!
Carla niemal siłą zdjęła Rebec'e z jego pleców, Iblis westchnął i wyszedł, niezbyt chętnie.
-No wiesz ty co, Carla? W końcu ktoś do mnie przyszedł a ty go wyrzuciłaś!
-Dziecko drogie... On wygląda i pachnie jak bezdomny. Zrozum nie mogę pozwolić komuś takiemu na pałętanie się tu po zmroku. Mógł by Ci zrobić jakąś krzywdę. To dla twojego dobra.
-Dla mojego dobra nie pozawalasz innym mnie odwiedzać... -burknęła niezadowolona, pomachała z uśmiechem w stronę ochroniarza i poszła "obrażona" do swojej sali. Ochroniarz odwzajemnił uśmiech i wrócił do swojej portierni. Carla z westchnieniem wstała. Nie robiła jej tego na złość czy z zazdrości, bardzo chciała żeby ktoś do niej przychodził ale nie mogła pozwolić takiemu podejrzanemu typkowi szwendać sie po szpitalu o tej godzinie. Rebeca radośnie podskakiwała w stronę swojej sali.
-Nie bierz tego co powiedziała do siebie, martwi się o mnie.
-Wiem, nie mam jej za złe. Na jej miejscu też bym nie wpuścił kogoś takiego jak ja. -białowłosy zaśmiał się.
-Fajna ta sztuczka ze znikaniem.
-To sie nazywa strefa ciszy.
Po drodze, do jej sali nie spotkali nikogo. W małym pomieszczeniu panowała straszna ciemność, Iblis prawie nic nie widział i wleciał na jej stolik nocny, Rebeca zaśmiała się.
-Wybacz. Czemu tu aż tak ciemno?
-Sztuczne światło też drażni moje oczy ale zawsze można iść na kompromis.
Rzuciła z uśmiechem i odsłoniła gruba kotarę z okna, do pomieszczenia wlało się sztuczne, pomarańczowe światło latarni, która była tuż za oknem. Rebeca pozostała w okularach i usadowił się na łóżku, Iblis usiadł na jego krawędzi. Dziewczyna wyciągnęła ze stolika paczkę paluszków i butelkę coli.
-Więc powiesz mi coś więcej o swoich zdolnościach? -zaczął białowłosy, częstując się paluszkami.
-Trochę tego jest, jeśli chcesz znać też szczegóły.
-Spokojnie mamy czas. Jak nie zdążysz dzisiaj, przyjdę też jutro.
Na jego zmęczonej twarzy zagościł szczery uśmiech. Przez tyle lat żył samotnie dźwigając swoje ogromne brzemię, przy tej małej czuł jak jego troski i problemy gdzieś znikają. Nie był pewien czy swoją aurę rozlewała umyślnie czy nie, ale dawała mu ukojenie i uczucie ulgi. Gdyby miał do czegoś przyrównać jej aurę, byłyby to pierwsze delikatne promienie słońca, po długiej i gwałtownej nocnej burzy. Po prostu czuł się szczęśliwy. Rebeca zaczęła mu opowiadać, dość szczegółowo o swoim psi i o tym do czego go używa, opowiedziała też o Marii i Oscarze. Iblis był naprawdę poruszony tym ile dobroci siedzi w tej małej i jak wielkie ma serce.
-Ktoś inny w twojej rodzinie był psionikiem albo magiem?
-Nie, przynajmniej nie rodzice i dzidek. Innej nie znam, nawet nie wie wiem czy mam jeszcze jakąś rodzinę.
-Współczuję, musiał być Ci ciężko.
-Na początku tak. Byłam mała, nie wiedziałam nic oprócz "potworów". Przerażało mnie to, ale na szczęście miałam wspaniałego dziadka! Zajmował się ciałami i przygotowywał je do pochówku, mama nie mogła się mną zająć a tata nie chciał, więc zamieszkałam z nim. Dzięki niemu lepiej zrozumiałam co się dzieje, przybliżył mi temat śmierci i przestałam sie bać tego co widziałam. Po prostu ludzie się boją tego czego nie znają.
-Twój dziadek wiedział coś o psi?
-Nie ale wierzył, że jestem medium, w sumie tylko on mi tak naprawdę wierzył, no i ty! Pomagał mi jak mógł. Reaper też mi bardzo pomógł! -zakrzyknęła radośnie i podeszła do okna, było juz całkiem jasno. Iblis chciał zadać jej więcej pytań.
-Wybacz ale muszę już iść spać, wstaje dzień a nie zapowiada się na deszcz, poza tym jak Cię Carla nakryje... -Rebeca zachichotała.
-Tej pani to ja wolę nie podpadać bardziej... -przeczesał włosy ręką z lekkim uśmiechem. -Więc do zobaczenia młoda.

12.
Rebeca siedziała jak na szpilkach w świetlicy, czekała na Iblsia. Polubiła go, chociaż nie znała go jeszcze za dobrze, chciała mu pomóc, czuła część jego bólu. Ustawiała wieżę z pionków od warcabów, świetlica powoli pustoszała, w pewnym memencie dosiadła się do niej Carla.
-Hej Rebeca. Dobrze Ci idzie.
-Dzięki.
-Słuchaj co do wczoraj...
-Nie szkodzi. Nie gniewam się. Robisz to bo to twoja praca no i martwisz się o mnie. Ale Iblis nie jest złym człowiekiem, ma swoje problemy, jak każdy.
-Wygląda jakby uciekł z kryminału i cuchnie wódką... Nie, nie może być zły... -rzuciła dość ironicznie pielęgniarka.
-Nie ocenia się innych po wyglądzie, Carla.
-Wiem ja tylko... Nie podoba mi się ten typek i już, wolałabym żebyś o nim zapomniała. Pewnie i tak więcej tu nie przyjdzie.
-A jak przyjdzie?
-To pan Wood's grzecznie go poprosi o wyjście.
-Gdybyś tylko mogła widzieć to co ja widzę... Może wtedy byś zrozumiała...- Rebeca westchnęła, jej czarno-czerwona wieża runęła, pionki pokulały się po podłodze. Rebeca wstała i zaczęła je zbierać. Carla powoli wstała, miała oczy i usta szeroko otwarte.
-Jak... Jak ty...
-Mówiłam Ci przecież, ja widzę. -odpowiedziała spokojnie i z uśmiechem dziewczyna.
-Ale tak... Normalnie...
-Nie. Nie wiem jak widzą inni ludzie, ja widzę kolorowe kontury. Mówiłam Ci to od początku.
-Ale lekarze... Boże to cud! -Rebeca zaśmiała się głośno i usiadła przy stoliku. Zaczęła układać wierzę na nowo. -To żaden cud, Carla. Ja nie widzę oczami ale moją duszą, dlatego wiem, że Iblis nie jest złą osobą.
Kobieta powoli opadła na krzesło, zaczęła wierzyć Rebec'e. Nie wiedziała co jej odpowiedzieć.
-Czyli ty... naprawdę widzisz duchy? Nie masz schizofrenii i urojeń?
-Nie, nie mam. Ale nikt mi nie wierzy, tak jest po prostu wszystkim łatwiej. Przykleić Ci etykietkę osoby chorej psychicznie i zamknąć problem za białymi murami wariatkowa. I tak nie miała bym gdzie pójść, poza tym tu mi dobrze.
Rebeca uśmiechała się życzliwie jak zawsze, Carla była wzruszona, zrobiło jej się przykro i głupio z powodu wczorajszego incydentu. Do świetlicy wszedł pielęgniarz, jakiś "bezdomny" chce się widzieć z Rebec'ą. Pielęgniarka zniknęła za drzwiami, po dłuższym czasie do świetlicy wszedł Iblis i usiadł na przeciw niej.
-Siema młoda, niezła czarno-czerwona wieża na czarno-czerwonym stole. -zaśmiał się, Rebeca nie zrozumiała żartu. -Jak udało Ci się ich przekonać żeby mnie wpuścili?
-Nijak, Carla po prostu w końcu uwierzyła. -dziewczyna zaśmiała się.
-Słuchaj, wczoraj powiedziałaś, że pomagał Ci Reaper... Kim on jest?
-Nie jestem pewna. Czasami go słyszę i widzę ale ostatnio milczy, nie sądzę też żeby był duchem.
-Może to twój strażnik?
-Kto?
-No strażnik twojego psi, twoja moc w czystej postaci, której prawie nic nie ogranicza. Skoro Cię prowadził i pomagał w opanowaniu mocy, to pewnie on.
W kącie pomieszczenia zaczęła się głębić gęsta, ciemna mgła przypominająca konsystencja czarną farbę rozpuszczaną w wodzie. Opary zaczęły się formować w humanoidalną sylwetkę i powoli zbliżać do Rebec'i i białowłosego. Zakapturzona postać w długich, czarnych i zwiewnych szatach stała za nią. Nie widać było twarzy ale Iblis wiedział, że patrzy na niego. Ręce miał złożone jak mnich, ukryte w postrzępionych rękawach szaty, podobnie jak kaptur który skrywał twarz. Postać zdawała się pochłaniać światło z okolicy, przy podłodze kłębiła sie identyczna mgła, jak ta z której wyszedł.
-Witaj... Wilku. -głos zjawy przywodził na myśl starą kryptę, był zimny, wręcz lodowaty, nieco zachrypły i jakby z pogłosem czy echem.
-Witam. Reaper jak mniemam? -grzecznie przywitał sie białowłosy. Rebeca uśmiechała się promienni jak zwykle, była pochłonięta konstrukcją kolejnej wieży z warcabów.

13.
Rebeca bardzo go fascynowała, rzadko spotykał tak silne i wyraziste aury, a jej dodatkowo była wyjątkowo czysta. Była krystaliczna, biała bez cienia choćby grzesznej myśli, wiedział że jest wyjątkowa. Podobnie jak on chciała zbawić świat, robiła to bez przelania choćby kropli krwi. Zmienia świat nie orężem a słowem. Poznali się nieco lepiej, pomaga nie tylko duchom odnaleźć spokój. Nie ma osoby w szpitalu której by nie pomogła w taki czy inny sposób. Iblis zastanawiał się jak możliwe jest istnienie tak czystej i dobrej duszy w tak zepsutym i pojebanym świecie. Pociągnął siarczysty łyk ze swojej piersiówki, dosiadł się do niego mężczyzna wielki jak góra.
-I jak? Wiesz już czego szukają?
-Tak i nie dziwie się, że tak im zależy.
-Wiec? Co zrobisz?
-Nie wiem... Na razie musimy ją chronić dalej.
-Wysyłają coraz więcej Cieni i psioników, długo nie utrzymamy tego w tajemnicy, robi się za głośno.
-Wiem.
-Więc na co czekasz?
-Na odpowiedni moment. Przekaż reszcie, że plan nie uległ zmianie.
-Tyle zachodu dla jednej psioniczki... -mężczyzna westchnął i wstał, Iblis został sam na parkowej ławce i uśmiechnął się pod nosem.
To był jeden z tych gorszych dni, krzyki były wyjątkowo uciążliwe ale obiecał jej, że przyjdzie. Kierował się powoli w stronę szpitala, powoli zmierzchało. Zaczęło sie robić coraz chłodniej i dni były coraz krótsze, nadchodziła jesień. Liście na drzewach zaczynał żółknąć i opadać na ulice, coraz mniej gówniarstwa przesiadywało w parkach i na ulicach z tanim piwem. Dotarł do celu i stanął przed frontowym wejściem do budynku. Westchnął, wrzaski były naprawdę cholernie upierdliwe tego dnia, nie mógł ich zignorować ani się odciąć. W holu powitała go Carla, popatrzyła na niego i westchnęła.
-Rebeca jest nieco zaziębiona, jest w swojej sali.
Iblis ukłonił się lekko i poszedł do swojej znajomej. Jak ostatnio, w pomieszczeniu panowały niemalże Egipskie ciemności. Kiedy go tylko zobaczyła radośnie wyskoczyła z łóżka i przytuliła się do niego.
-Jak się czujesz? Ponoć chora jesteś, nie wyglądasz.
-Carla z igły robi widły. Parę razy kichnęłam i już wszczyna alarm.- Rebeca zaśmiała się i odsłoniła kotarę z okna, nieco światła wlało się do sali. Zwróciła się w stronę swojego gościa i spoważniała nieco.
-Bardzo cierpisz, prawda?
-Co? Nie skąd...
-Mnie nie da się okłamać.- rzuca z uśmiechem i siada obok niego, pociąga nieco nosem. -Co sie stało?
-Eh, mam trochę więcej problemów i roboty niż zwykle. To wszystko. -starał się uśmiechnąć ale niezbyt mu to wyszło, Rebeca westchnęła i usiadł za nim, zaczęła mu czesać jego długie, siwe włosy. Nucąc swoją ulubioną piosenkę zrobiła mu warkocz. Pomimo kiepskiego dnia czuł się odprężony i spokojny, choć potępieńcze krzyki nie dawały się zignorować.
-Masz fajne włosy. Długie, miękkie i białe jak ja! -dziewczyna dalej bawiła się jego włosami, czuł coraz większy błogostan. Rebeca opowiadała mu co robiła, z kim rozmawiała. Miała bardzo kojący i melodyjny głos, zaczął odpływać. Nagle zorientował się, że nie słyszy nic, ani Rebec'i ani wrzasków. Dziewczyna siedziała w skupieniu na jego plecami, dłonie miała ułożone na jego skroniach. Dopiero po chwili zrozumiał co robi, westchnął z ulgą i uśmiechnął się błogo.
-Dziękuję Ci...
-Długo nie dam rady ich powstrzymywać... Odpręż się.
Trwali tak w ciszy przez parę minut, Iblis znowu zaczął słyszeć szepty, po chwili kakofonia potępieńczych wrzasków ponownie zalała jego umysł, jednak był wstanie się od tego odcią
, zignorować. Odwrócił się z uśmiechem do Rebec'i. Dziewczyna drżała i ciężko oddychała, ręką zasłaniała nos, z którego dość obficie leciała krew. Iblis wstał jak oparzony i szybko podał jej chustkę.
-To nic takiego... -wysapała Rebeca. -Po prostu nie robiłam tego wcześniej... Muszę poćwiczyć...
-Czyś ty rozum postradała, dziewucho?! Zabić się chcesz?
-Nic... Nic mi nie będzie...
Iblis mocno przytulił ją do siebie, dopóki nie przestała drżeć i jej oddech się nie uspokoił.
-Proszę Cię... Nie rób tego więcej... To było bardzo niebezpieczne.
-Nie martw się. Poćwiczę trochę i będzie lepiej, nie powinnam od razu ich wyciszać całkowicie. Nie sądziła, że to będzie takie męczące i trudne...
-Głupi zgupielok... -Rebeca zaśmiała się.
-Nie ma takiego słowa. -Jak gdyby nigdy nic wstała i zaczęła pląsać po sali. -Co tak siedzisz?
Mocno pociągnęła go za rękaw płaszcza i zaczęli pląsać oboje. Iblis na początku niezbyt śmiało i sztywno, jednak kiedy patrzył na Rebec'e dał się porwać, bawił się jak małe dziecko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz