9.
Był ciepły letni wieczór, więc Rebeca
poszła z Marią do ogrodu na terenie szpitala. Dziewczyna radośnie
skakała po czarno białej mozaice w centralnej części ogrodu,
stąpała tylko bo białych płytkach. Maria nie mogła uwierzyć w
to wszystko co powiedziała jej Rebeca o sobie, chociaż sama była
duchem.
-Jakim cudem zawsze stajesz na te białe?
-Normalnie. Po prostu lubię te białe.
-No ale skąd wiesz gdzie są? Jesteś
przecież... -kobieta nieco się zmieszała. Rebeca tylko się
zaśmiała.
-Ja widzę, zupełnie inaczej niż inni ludzie
ale widzę.
Maria nie chciała drążyć tematu, była zła
na siebie za swoją głupotę i samolubność ale nie było już
odwrotu. Zza krzaków wyłonił się ranny żołnierz. W brzuchu miał
ogromną dziurę z której wisiały wnętrzności i widać było
fragment kręgosłupa i żeber, miał poparzoną twarz. Podszedł do
skaczącej nastolatki i zasalutował jej.
-Cześć Hans. -przywitała się radośnie,
zrobiła piruet na środkowej płytce mozaiki i podeszła do kobiety.
Była zaskoczona. Przedstawiła ich sobie i pokrótce opowiedziała
ich historie.
-Hans, woli pomagać innym niż samemu spocząć,
dlatego poprosiłam go o pomoc dla Ciebie. Będzie twoim duchowym
przewodnikiem.
-Dziękuję Ci Rebec'o... Wybacz, że nie
wierzyłam Ci...
-Nie szkodzi. -Dziewczyna była cały czas
radosna, zawsze była. Pożegnała się, Hans i Maria zniknęli za
drzewem.
-A więc widzisz i komunikujesz się z duchami?
Interesujące.
Na ławce nieopodal niej siedział ten sam
nieznajomy, którego spotkała w zaułku. Radośnie podeszła do
niego sprężystym, tanecznym krokiem.
-Cześć. Nie zauważyłam Cię, wybacz. Co tu
robisz?
-Przyszedłem do Ciebie, chciałem porozmawiać.
Mów mi Iblis.
-Ja jestem Rebeca, miło mi. -Z uśmiechem
uścisnęła mu dłoń w skurzanej rękawiczce. -Ostatnio mówiłeś,
że jesteś psionikiem, co to znaczy? -usiadła na oparcie ławki
obok niego.
-Naprawdę nie wiesz? Potrafisz czytać aury a
nie wiesz nic o psi?
-Czytać aury? A wiec tak to się nazywa. Nie
wiem nic o psi, a "czytania aury" sama sie nauczyłam.
-Jak mniemam tak właśnie widzisz?
-I tak i nie... Nie wiem jak to dokładnie
opisać... -wstała z uśmiechem i zaczęła spacerować po murku
dookoła ławki. -Bo widzisz, kiedyś jak byłam mniejsza, opętał
mnie duch. Zabawna historia! Chciał za moja pomocą zabić kilka
osób, które zabiły jego, ale kiedy wszedł do mojego umysłu
zrobiło mu się mnie szkoda i się nawrócił. W każdym razie,
chciał przeprosić i opisał mi to co widzę.
-A co widzisz?
-On stwierdził, że to co widzę przypomina
rysunki kolorową kredą na tablicy. Widzę kontury ludzi,
przedmiotów, wszystkiego, jakby były rysunkami na tablicy. Wiesz,
widzę twoje włosy, ubrania, posturę nawet szczegóły na
ubraniach! Ale jako kolorowe kontury bez wypełnienia. Tak on
przynajmniej to przyrównał. Potrafię też widzieć dusze. Wtedy w
zaułku nieco się przestraszyłam bo widziałam twoją duszę, biały
kontur postaci, taki jakby ludzik, wiesz taki prostu trochę jak
manekin ale wypełniony czarnym ogniem. Inni ludzie są z reguły
biali, ale mają kolorowe aury dookoła siebie. Kiedyś widziałam
przez okno kobietę, którą wypełniała woda i faceta którego
wypełniały fale, takie jakby zmarszczki na wodzie! Kiedy tak
patrzę, wtedy nie widzę otoczenia ani szczegółów, same postaci
zawieszone w próżni. Tak mi to opisał tamten duch.
-Ciekawe... A co widzisz kiedy patrzysz w
lustro? Albo na jakiś obraz?
-Widzę sam kształt lustra, nie widzę
odbicia, pusty kontur. A obrazy widzę jako zlepki kolorowych plam.
Rozmawiali tak przez długi czas. Białowłosy
wyjaśnił jej kim tak naprawdę jest i czym jest jej dar. Zadawała
mnóstwo pytań, na które cierpliwie odpowiadał z uśmiechem. Jej
nastrój udzielił się nawet jemu. Przez całą rozmowę pląsała i
skakała dookoła ławki na której siedział. Powoli zbliżał się
świt.
-Muszę już iść. Wpadniesz jutro wieczorem?
-A czemu nie od rana?
-Jestem chora na albinizm, jakbyś nie
zauważył. -rzuciła z serdecznym uśmiechem. - Światło słoneczne
jest dla mnie niemal zabójcze. Dlatego śpię w dzień. Kiedy są
gęste chmury mogę wyjść na dwór ale muszę się smarować
filtrami.
-Wiesz, mógłbym Cię wyleczyć. Mogła być
żyć normalnie, nie jak wampir.
-A nie żyję normalnie? Ubieram się, jem,
chodzę do toalety... To przecież normalne życie, tyle że w innych
godzinach. -rzuciła z uśmiechem.
-No tak masz rację! -Iblis zaśmiał się
głośno. -Do wieczora więc.
Rebeca pożegnała się i wróciła do swojej
sali, radosna położyła się spać. Cieszyła się, że w końcu
ktoś będzie ją odwiedzał.
10.
Był pochmurny dzień, od rana na niebie
kłębiły się ciężkie i ciemne chmury. Wyjątkowa pogoda jak na
końcówkę sierpnia ale tylko dzięki temu Oscar i Rebeca mogli sie
pojawić na pogrzebie Marii. Przyszła też część personelu ze
szpitala i rodzina zmarłej, dzieci, były mąż, jej rodzice i
dalsza rodzina. Pogrzeb był krótki, Rebeca starała się jak mogła
podtrzymać Oscara na duchu, płakał rzewnie, zupełnie jak jej
dzieci. Rodzeństwo, starszy bart i mała siostrzyczka, trzymali się
za rączki i wspólnie płakali. Ich tata stał w milczeniu i
zadumie, przyprowadził swoją nową żonę, co Rebeca uznała za
niesmaczne. Kobieta była elegancka, dostosowała ubiór i zachowanie
do okoliczności ale wciąż był to nie takt. Rebeca trzymała
Oscara za rękę. Całej ceremonii przyglądała się Maria, przyszła
na polecenie zarówno Rebec'i jak i duchowego przewodnika. Cierpiała
widząc Oscara i dzieci w takim stanie, Rebeca dobrze o tym
wiedziała, ten ból miał pomóc jej wybaczyć i przejść dalej do
zaświatów. W końcu nad grobem zostali tylko Oscar i Rebeca, mąż
Marii i jej dzieci, nowa żona odeszła i rozmawiała z rodziną
Marii.
-Wy byliście jej znajomymi ze szpitala?-
zagadnął mężczyzna i oddelegował dzieci do ich babci. -Ja nie
sądziłem...
-Pan jej nie zabił.- odpowiedziała spokojnie
Rebeca, trzymając Oscara za rękę.
-Wiem tylko dlatego czuję ulgę.
-Co nie znaczy, że nie odpowiada pan za jej
śmierć.- głos Rebec'i była aż przerażająco spokojny. Mężczyzna
przełknął ślinę i westchnął.
-Wiem... Ale czuję ulgę, że już nie
cierpi...
-Tego pan nie wie.
-Ale chcę wierzyć, nikt nie wie co dzieje się
po śmierci.
-A gdybym panu powiedziała, że Maria stoi
obok pana? Co by jej pan powiedział?
Rebeca nie odrywała wzroku od nagrobka.
Mężczyzna pociągnął nosem.
-Że mi przykro, że nie chciałem tego.
Zrobiłem to dla dzieci, wciąż pytały kiedy mama wróci, gdzie
jest... -mężczyzna zapłakał.- Ja nie chciałem... Boże Mario...
Proszę wybacz mi...
Maria wzruszyła się i zaszlochała. Wybaczyła
mu.
-Ona też potrzebuje wybaczenia, Oscar...
-Rebeca lekko ścisnęła jego dłoń.
-Zostawiła mnie... Odeszła beze mnie... Co ja
teraz zrobię?
-Musi pan żyć dalej, Maria... Ona nie chciała
by żeby pan ronił łzy... Wolała by żebyśmy byli szczęśliwi i
żyli dalej.
Mąż Marii starał się jak mógł pocieszyć
Oscara. Nie odpowiedział tylko przytaknął. Rebeca widziała wyraz
ulgi na twarzy Marii, ta jednak nie zmieniła się w ognika i nie
zniknęła, nie chciała, w każdym razie jeszcze nie. Chciała mieć
pewność, że z Oscarem będzie dobrze. Rebeca uśmiechnęła się
promiennie.
-Teraz jest szczęśliwa, nie musi się pan
martwić.
Rzuciła radośnie i poszła z Oscarem do Dr.
Bella, wrócili do szpitala. Mężczyzna wciąż patrzył za
dziewczyną i uśmiechnął się.
-Mam taką nadzieję...
W szpitalu Rebeca zdrzemnęła sie do wieczora.
Spacerowała radośnie po korytarzach i zjeżdżała z poręczy na
schodach. Spotkała Oscara, patrzącego przez okno gdzieś w dal.
-Dobry wieczór Oscar. Jak się masz?- spytała
radośnie, zrobiła piruet i stanęła obok niego. Nie patrzył na
nią, wzrok miał utkwiony w tylko sobie znanym punkcie.
-Jakoś... Jak ty to robisz... Zawsze się
cieszysz... Jak?
-Cieszę się z tego co mam. No i potrafię też
spojrzeć na jasną stronę.
-A jaka jest tego jasna strona? Maria nie żyje!
Nie zobaczę jej więcej... Jestem sam...
-Nie jesteś sam Oscar, jestem tu z tobą.
Maria juz nie cierpi, nikt ani nic jej już nie skrzywdzi, o ile jej
wybaczysz.
-Słucham? -mężczyzna oderwał wzrok od okna
i skierował go na siedzącą na parapecie Rebec'e.
-Jeżeli jej nie wybaczysz i nie przestaniesz
się zadręczać, jej dusza nie będzie mogła przejść dalej.
Zostanie spętana na ziemi na wieczność.
-Czyli ja ją więżę? Mój smutek nie
pozawala jej odejść? Dlaczego?
-Bo jej na tobie zależy. Maria chce mieć
pewność, że będziesz dalej żył szczęśliwy. Wybacz jej Oscar,
wiem że to wymaga czasu ale zrób to dla niej, dla siebie. Nie ma
sensu się zadręczać.
Oscar nie odpowiedział jej, przeniósł
spojrzenie gdzieś za okno, gdzieś w dal.
-Wybaczyć...
11.
Rebeca czekała cierpliwie na Iblisa w
świetlicy i układała domki z kart. Nagle usłyszała jakąś
rozmowę na parterze więc poszła w tamtym kierunku. Jak zwykle
skakała i pląsała po ciemnych korytarzach, zjechała po poręczy
na sam dół, do holu, skąd dobiegały ją odgłosy rozmowy, dość
napiętej.
-Proszę stąd wyjść.
-Proszę pani, ja przyszedłem do Rebec'i,
powiedziała że...
-Do Rebec'i nigdy nikt nie przychodził, a pan
wciska mi jakieś kity, że się znacie? W dodatku, co to za strój?
Idź pan albo zaraz wezwę ochronę! -dość spory mężczyzna w
mundurze wyszedł z portierni i stanął obok pielęgniarki, miał
skrzyżowane ręce na piersi. Był wyższy od białowłosego i dużo
większy.
-Część Iblis!- zakrzyknęła radośnie
Rebeca i wskoczyła mu na plecy przytulając się mocno. Był
zaskoczony, zaśmiał się. -Część młoda.
-Spokojnie Carla, znam go!
-A niby skąd? Wiem, że nie oceniasz ludzi po
wyglądzie ale czuć od niego alkohol na kilometr!
-No to pogadamy na dworze. Pa Carla.
-Ty chyba oszalałaś do reszty! Nigdzie nie
idziesz. Ty, Rebeca zostajesz. A ty się stąd wynoś!
Carla niemal siłą zdjęła Rebec'e z jego
pleców, Iblis westchnął i wyszedł, niezbyt chętnie.
-No wiesz ty co, Carla? W końcu ktoś do mnie
przyszedł a ty go wyrzuciłaś!
-Dziecko drogie... On wygląda i pachnie jak
bezdomny. Zrozum nie mogę pozwolić komuś takiemu na pałętanie
się tu po zmroku. Mógł by Ci zrobić jakąś krzywdę. To dla
twojego dobra.
-Dla mojego dobra nie pozawalasz innym mnie
odwiedzać... -burknęła niezadowolona, pomachała z uśmiechem w
stronę ochroniarza i poszła "obrażona" do swojej sali.
Ochroniarz odwzajemnił uśmiech i wrócił do swojej portierni.
Carla z westchnieniem wstała. Nie robiła jej tego na złość czy z
zazdrości, bardzo chciała żeby ktoś do niej przychodził ale nie
mogła pozwolić takiemu podejrzanemu typkowi szwendać sie po
szpitalu o tej godzinie. Rebeca radośnie podskakiwała w stronę
swojej sali.
-Nie bierz tego co powiedziała do siebie,
martwi się o mnie.
-Wiem, nie mam jej za złe. Na jej miejscu też
bym nie wpuścił kogoś takiego jak ja. -białowłosy zaśmiał się.
-Fajna ta sztuczka ze znikaniem.
-To sie nazywa strefa ciszy.
Po drodze, do jej sali nie spotkali nikogo. W
małym pomieszczeniu panowała straszna ciemność, Iblis prawie nic
nie widział i wleciał na jej stolik nocny, Rebeca zaśmiała się.
-Wybacz. Czemu tu aż tak ciemno?
-Sztuczne światło też drażni moje oczy ale
zawsze można iść na kompromis.
Rzuciła z uśmiechem i odsłoniła gruba
kotarę z okna, do pomieszczenia wlało się sztuczne, pomarańczowe
światło latarni, która była tuż za oknem. Rebeca pozostała w
okularach i usadowił się na łóżku, Iblis usiadł na jego
krawędzi. Dziewczyna wyciągnęła ze stolika paczkę paluszków i
butelkę coli.
-Więc powiesz mi coś więcej o swoich
zdolnościach? -zaczął białowłosy, częstując się paluszkami.
-Trochę tego jest, jeśli chcesz znać też
szczegóły.
-Spokojnie mamy czas. Jak nie zdążysz
dzisiaj, przyjdę też jutro.
Na jego zmęczonej twarzy zagościł szczery
uśmiech. Przez tyle lat żył samotnie dźwigając swoje ogromne
brzemię, przy tej małej czuł jak jego troski i problemy gdzieś
znikają. Nie był pewien czy swoją aurę rozlewała umyślnie czy
nie, ale dawała mu ukojenie i uczucie ulgi. Gdyby miał do czegoś
przyrównać jej aurę, byłyby to pierwsze delikatne promienie
słońca, po długiej i gwałtownej nocnej burzy. Po prostu czuł się
szczęśliwy. Rebeca zaczęła mu opowiadać, dość szczegółowo o
swoim psi i o tym do czego go używa, opowiedziała też o Marii i
Oscarze. Iblis był naprawdę poruszony tym ile dobroci siedzi w tej
małej i jak wielkie ma serce.
-Ktoś inny w twojej rodzinie był psionikiem
albo magiem?
-Nie, przynajmniej nie rodzice i dzidek. Innej
nie znam, nawet nie wie wiem czy mam jeszcze jakąś rodzinę.
-Współczuję, musiał być Ci ciężko.
-Na początku tak. Byłam mała, nie wiedziałam
nic oprócz "potworów". Przerażało mnie to, ale na
szczęście miałam wspaniałego dziadka! Zajmował się ciałami i
przygotowywał je do pochówku, mama nie mogła się mną zająć a
tata nie chciał, więc zamieszkałam z nim. Dzięki niemu lepiej
zrozumiałam co się dzieje, przybliżył mi temat śmierci i
przestałam sie bać tego co widziałam. Po prostu ludzie się boją
tego czego nie znają.
-Twój dziadek wiedział coś o psi?
-Nie ale wierzył, że jestem medium, w sumie
tylko on mi tak naprawdę wierzył, no i ty! Pomagał mi jak mógł.
Reaper też mi bardzo pomógł! -zakrzyknęła radośnie i podeszła
do okna, było juz całkiem jasno. Iblis chciał zadać jej więcej
pytań.
-Wybacz ale muszę już iść spać, wstaje
dzień a nie zapowiada się na deszcz, poza tym jak Cię Carla
nakryje... -Rebeca zachichotała.
-Tej pani to ja wolę nie podpadać bardziej...
-przeczesał włosy ręką z lekkim uśmiechem. -Więc do zobaczenia
młoda.
12.
Rebeca siedziała jak na szpilkach w świetlicy,
czekała na Iblsia. Polubiła go, chociaż nie znała go jeszcze za
dobrze, chciała mu pomóc, czuła część jego bólu. Ustawiała
wieżę z pionków od warcabów, świetlica powoli pustoszała, w
pewnym memencie dosiadła się do niej Carla.
-Hej Rebeca. Dobrze Ci idzie.
-Dzięki.
-Słuchaj co do wczoraj...
-Nie szkodzi. Nie gniewam się. Robisz to bo to
twoja praca no i martwisz się o mnie. Ale Iblis nie jest złym
człowiekiem, ma swoje problemy, jak każdy.
-Wygląda jakby uciekł z kryminału i cuchnie
wódką... Nie, nie może być zły... -rzuciła dość ironicznie
pielęgniarka.
-Nie ocenia się innych po wyglądzie, Carla.
-Wiem ja tylko... Nie podoba mi się ten typek
i już, wolałabym żebyś o nim zapomniała. Pewnie i tak więcej tu
nie przyjdzie.
-A jak przyjdzie?
-To pan Wood's grzecznie go poprosi o wyjście.
-Gdybyś tylko mogła widzieć to co ja
widzę... Może wtedy byś zrozumiała...- Rebeca westchnęła, jej
czarno-czerwona wieża runęła, pionki pokulały się po podłodze.
Rebeca wstała i zaczęła je zbierać. Carla powoli wstała, miała
oczy i usta szeroko otwarte.
-Jak... Jak ty...
-Mówiłam Ci przecież, ja widzę.
-odpowiedziała spokojnie i z uśmiechem dziewczyna.
-Ale tak... Normalnie...
-Nie. Nie wiem jak widzą inni ludzie, ja widzę
kolorowe kontury. Mówiłam Ci to od początku.
-Ale lekarze... Boże to cud! -Rebeca zaśmiała
się głośno i usiadła przy stoliku. Zaczęła układać wierzę na
nowo. -To żaden cud, Carla. Ja nie widzę oczami ale moją duszą,
dlatego wiem, że Iblis nie jest złą osobą.
Kobieta powoli opadła na krzesło, zaczęła
wierzyć Rebec'e. Nie wiedziała co jej odpowiedzieć.
-Czyli ty... naprawdę widzisz duchy? Nie masz
schizofrenii i urojeń?
-Nie, nie mam. Ale nikt mi nie wierzy, tak jest
po prostu wszystkim łatwiej. Przykleić Ci etykietkę osoby chorej
psychicznie i zamknąć problem za białymi murami wariatkowa. I tak
nie miała bym gdzie pójść, poza tym tu mi dobrze.
Rebeca uśmiechała się życzliwie jak zawsze,
Carla była wzruszona, zrobiło jej się przykro i głupio z powodu
wczorajszego incydentu. Do świetlicy wszedł pielęgniarz, jakiś
"bezdomny" chce się widzieć z Rebec'ą. Pielęgniarka
zniknęła za drzwiami, po dłuższym czasie do świetlicy wszedł
Iblis i usiadł na przeciw niej.
-Siema młoda, niezła czarno-czerwona wieża
na czarno-czerwonym stole. -zaśmiał się, Rebeca nie zrozumiała
żartu. -Jak udało Ci się ich przekonać żeby mnie wpuścili?
-Nijak, Carla po prostu w końcu uwierzyła.
-dziewczyna zaśmiała się.
-Słuchaj, wczoraj powiedziałaś, że pomagał
Ci Reaper... Kim on jest?
-Nie jestem pewna. Czasami go słyszę i widzę
ale ostatnio milczy, nie sądzę też żeby był duchem.
-Może to twój strażnik?
-Kto?
-No strażnik twojego psi, twoja moc w czystej
postaci, której prawie nic nie ogranicza. Skoro Cię prowadził i
pomagał w opanowaniu mocy, to pewnie on.
W kącie pomieszczenia zaczęła się głębić
gęsta, ciemna mgła przypominająca konsystencja czarną farbę
rozpuszczaną w wodzie. Opary zaczęły się formować w humanoidalną
sylwetkę i powoli zbliżać do Rebec'i i białowłosego.
Zakapturzona postać w długich, czarnych i zwiewnych szatach stała
za nią. Nie widać było twarzy ale Iblis wiedział, że patrzy na
niego. Ręce miał złożone jak mnich, ukryte w postrzępionych
rękawach szaty, podobnie jak kaptur który skrywał twarz. Postać
zdawała się pochłaniać światło z okolicy, przy podłodze
kłębiła sie identyczna mgła, jak ta z której wyszedł.
-Witaj... Wilku. -głos zjawy przywodził na
myśl starą kryptę, był zimny, wręcz lodowaty, nieco zachrypły i
jakby z pogłosem czy echem.
-Witam. Reaper jak mniemam? -grzecznie
przywitał sie białowłosy. Rebeca uśmiechała się promienni jak
zwykle, była pochłonięta konstrukcją kolejnej wieży z warcabów.
13.
Rebeca bardzo go fascynowała, rzadko spotykał
tak silne i wyraziste aury, a jej dodatkowo była wyjątkowo czysta.
Była krystaliczna, biała bez cienia choćby grzesznej myśli,
wiedział że jest wyjątkowa. Podobnie jak on chciała zbawić
świat, robiła to bez przelania choćby kropli krwi. Zmienia świat
nie orężem a słowem. Poznali się nieco lepiej, pomaga nie tylko
duchom odnaleźć spokój. Nie ma osoby w szpitalu której by nie
pomogła w taki czy inny sposób. Iblis zastanawiał się jak możliwe
jest istnienie tak czystej i dobrej duszy w tak zepsutym i pojebanym
świecie. Pociągnął siarczysty łyk ze swojej piersiówki, dosiadł
się do niego mężczyzna wielki jak góra.
-I jak? Wiesz już czego szukają?
-Tak i nie dziwie się, że tak im zależy.
-Wiec? Co zrobisz?
-Nie wiem... Na razie musimy ją chronić
dalej.
-Wysyłają coraz więcej Cieni i psioników,
długo nie utrzymamy tego w tajemnicy, robi się za głośno.
-Wiem.
-Więc na co czekasz?
-Na odpowiedni moment. Przekaż reszcie, że
plan nie uległ zmianie.
-Tyle zachodu dla jednej psioniczki...
-mężczyzna westchnął i wstał, Iblis został sam na parkowej
ławce i uśmiechnął się pod nosem.
To był jeden z tych gorszych dni, krzyki były
wyjątkowo uciążliwe ale obiecał jej, że przyjdzie. Kierował się
powoli w stronę szpitala, powoli zmierzchało. Zaczęło sie robić
coraz chłodniej i dni były coraz krótsze, nadchodziła jesień.
Liście na drzewach zaczynał żółknąć i opadać na ulice, coraz
mniej gówniarstwa przesiadywało w parkach i na ulicach z tanim
piwem. Dotarł do celu i stanął przed frontowym wejściem do
budynku. Westchnął, wrzaski były naprawdę cholernie upierdliwe
tego dnia, nie mógł ich zignorować ani się odciąć. W holu
powitała go Carla, popatrzyła na niego i westchnęła.
-Rebeca jest nieco zaziębiona, jest w swojej
sali.
Iblis ukłonił się lekko i poszedł do swojej
znajomej. Jak ostatnio, w pomieszczeniu panowały niemalże Egipskie
ciemności. Kiedy go tylko zobaczyła radośnie wyskoczyła z łóżka
i przytuliła się do niego.
-Jak się czujesz? Ponoć chora jesteś, nie
wyglądasz.
-Carla z igły robi widły. Parę razy
kichnęłam i już wszczyna alarm.- Rebeca zaśmiała się i
odsłoniła kotarę z okna, nieco światła wlało się do sali.
Zwróciła się w stronę swojego gościa i spoważniała nieco.
-Bardzo cierpisz, prawda?
-Co? Nie skąd...
-Mnie nie da się okłamać.- rzuca z uśmiechem
i siada obok niego, pociąga nieco nosem. -Co sie stało?
-Eh, mam trochę więcej problemów i roboty
niż zwykle. To wszystko. -starał się uśmiechnąć ale niezbyt mu
to wyszło, Rebeca westchnęła i usiadł za nim, zaczęła mu czesać
jego długie, siwe włosy. Nucąc swoją ulubioną piosenkę zrobiła
mu warkocz. Pomimo kiepskiego dnia czuł się odprężony i spokojny,
choć potępieńcze krzyki nie dawały się zignorować.
-Masz fajne włosy. Długie, miękkie i białe
jak ja! -dziewczyna dalej bawiła się jego włosami, czuł coraz
większy błogostan. Rebeca opowiadała mu co robiła, z kim
rozmawiała. Miała bardzo kojący i melodyjny głos, zaczął
odpływać. Nagle zorientował się, że nie słyszy nic, ani Rebec'i
ani wrzasków. Dziewczyna siedziała w skupieniu na jego plecami,
dłonie miała ułożone na jego skroniach. Dopiero po chwili
zrozumiał co robi, westchnął z ulgą i uśmiechnął się błogo.
-Dziękuję Ci...
-Długo nie dam rady ich powstrzymywać...
Odpręż się.
Trwali tak w ciszy przez parę minut, Iblis
znowu zaczął słyszeć szepty, po chwili kakofonia potępieńczych
wrzasków ponownie zalała jego umysł, jednak był wstanie się od
tego odcią
, zignorować. Odwrócił się z uśmiechem do
Rebec'i. Dziewczyna drżała i ciężko oddychała, ręką zasłaniała
nos, z którego dość obficie leciała krew. Iblis wstał jak
oparzony i szybko podał jej chustkę.
-To nic takiego... -wysapała Rebeca. -Po
prostu nie robiłam tego wcześniej... Muszę poćwiczyć...
-Czyś ty rozum postradała, dziewucho?! Zabić
się chcesz?
-Nic... Nic mi nie będzie...
Iblis mocno przytulił ją do siebie, dopóki
nie przestała drżeć i jej oddech się nie uspokoił.
-Proszę Cię... Nie rób tego więcej... To
było bardzo niebezpieczne.
-Nie martw się. Poćwiczę trochę i będzie
lepiej, nie powinnam od razu ich wyciszać całkowicie. Nie sądziła,
że to będzie takie męczące i trudne...
-Głupi zgupielok... -Rebeca zaśmiała się.
-Nie ma takiego słowa. -Jak gdyby nigdy nic
wstała i zaczęła pląsać po sali. -Co tak siedzisz?
Mocno pociągnęła go za rękaw płaszcza i
zaczęli pląsać oboje. Iblis na początku niezbyt śmiało i
sztywno, jednak kiedy patrzył na Rebec'e dał się porwać, bawił
się jak małe dziecko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz