niedziela, 2 listopada 2014

Czy to koniec? I

Muzyczka...

Słońce prześwitywało przez korony drzew, smugi światła oświetlały leśną ścieżkę. Niespodziewanie lekkim krokiem, mimo ciężkich butów, zmierzał ku swej ukochanej. Iblis, wysoki i szczuły chłopak, bawił się doskonale maszerując przez las. Jego zmysły, łechtane przez naturę, dawały mu radość. Uwielbiał oddychać rześkim powietrzem, przesyconym zapachem runa. Uwielbiał odgłosy dobiegające go spośród drzew, ten stukot dzięcioła i szmer liści... Lecz tę spokojną melodię zakłóciło coś nienaturalnego. Czyiś ciężki i chrapliwy oddech, świszczący jakby ktoś miał przebite płuco.  Blondyn zboczył ze ścieżki kierując się w stronę dźwięku. Nie musiał długo szukać... Pośród liści i ściółki leżał łysawy mężczyzna. Skórę miał siną i błyszczącą od potu.
-Co się stało? Słyszy mnie pan? - zapytał klękając
Człowiek otworzył oczy, były mętne niby ślepca, spojrzał na chłopaka. Zajrzał mu w zielone oczy i zapytał ledwie słyszalnie.
-Czy to koniec?
Głowa opadła mu ciężko na bok, wydał z siebie ostatni dech.
Zimny pot spłynął chłopakowi po plecach, nie ze strachu przed ciałem... Ze strachu przed komplikacjami. Przez myśl przebiegła mu wizja włóczenia się po sądach i odpowiadanie na ciężkie pytania.
-Kurwa... - westchnął
A mężczyzna się poruszył. Może jeszcze była nadzieja? Wyciągnął palce by sprawdzić puls, możliwe że to stężenie pośmiertne czy powietrze uchodzące z płuc... Musiał się upewnić.
I wtedy mężczyzna zaatakował... Kłapnął zębami tak gdzie przed chwilą młodzik miał swoją dłoń, na całe szczęście miał całkiem niezły refleks. Pusty wzrok ponownie zlustrował Iblisa, tym razem bez bólu... Za to z głodem. Jego ręce wystrzeliły w stronę gardła i zacisnęły się. Blondyn odruchowo odskoczył w tył i przetoczył się przez napastnika. Działał instynktownie... Dobył noża tkwiącego za paskiem. Wbił go mocno, po samą rękojeść, w jego plecy. Z przerażeniem jednak stwierdził, że nie zrobiło to nań wrażenia. Zaparł się więc nogami o jego klatkę piersiową i zrzucił, nie bez trudu. Odkaszlnął i rozmasował gardło, patrząc jak sinoskóry czołga się w jego stronę. Wziął mocny zamach i kopnął go w twarz. Lecz ten się nie poddawał, chwycił go za nogawkę i ponownie spróbował ugryźć. Od wyrzutu adrenaliny cały drżał, myśli przesłoniła mu słodka mgiełka... Zacisnąwszy palce na rękojeści dźgnął mocno ostrzem w dół. Wbił się prosto w zeszklone oko, krew bryzgnęła na ubrania i twarz. Iblis zrzucił z siebie truchło i splunął siarczyście... Gdzieś w oddali coś się poruszyło, kształt człowieka. W panice, pchany gęstą krwią w żyłach, biegł przed siebie. W końcu zdyszany zatrzymał się na skraju lasu i zadzwonił.
-Lisku! Bierz Rafała i Paladyna... Jest źle, kurewsko źle! Spotkamy się u Cyre. Macie mniej niż godzinę.
Nie wyjaśniając nic pobiegł dalej. W oddali już majaczyły domy z przedmieścia.

1 komentarz: